Artykuły

Pogrzebać w ogrodzie

- A co ja tracę mieszkając w Trójmieście? Udział w imprezie popremierowej? Pokaz mody lub spotkanie z okazji wprowadzenia do sklepów nowej linii perfum? Jeśli ktoś zechce dać mi rolę, znajdzie mnie w Gdańsku. To nie koniec świata! - mówi MIROSŁAW BAKA, aktor Teatru Wybrzeże.

Najczęściej gra twardzieli albo morderców. A on... Jest facetem, który nie lubi bankietów, rzucił palenie, od 21 lat jest wierny jednej kobiecie. Za najtrudniejszą rolę, jaką dostał, uważa rolę ojca dorastających synów. Z Mirosławem Baką [na zdjęciu] spotykamy się w garderobie, w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Garderobę dzieli z Joanną, koleżanką z pracy. Prywatnie żoną.

Przylgnął do pana wizerunek twardziela i faceta z problemami. Reżyserzy lubią obsadzać pana w takich rolach, widzowie utożsamiają z postaciami wrażliwych brutali. To irytujące?

- Nie, dlaczego? Wrażliwy brutal brzmi nieźle. O wiele lepiej niż miękka lalunia albo brutalny cham. Z łatwością gram negatywne postaci, pewnie stąd takie zaszufladkowanie. Mógłbym zawsze grać twardzieli, byle role były ciekawe, a każdy z bohaterów inny. W życiu nie jestem ani słodki, ani brutalny. O szczegóły trzeba zapytać żonę i moich przyjaciół.

Pytałam. Mówią, że Baka nade wszystko ceni spokój i ciepłe kapcie. Nie pasuje mi do pana rola domatora...

- Jestem normalnym facetem, który lubi włożyć kapcie i siedząc na tarasie, wypić kawę. Od pięciu lat mam do tego wspaniałe warunki, bo sprzedaliśmy mieszkanie w bloku i zbudowaliśmy dom w Sulminie, wsi na Kaszubach. Przeprowadziliśmy się na tzw. wygwizdów. Nie dojeżdżają tu autobusy, bo w pewnym momencie kończy się asfalt i zaczyna piaszczysta, leśna droga. W prostej linii do teatru mam 14 km. Na początku było fajnie, daleko od ludzi. Ale teraz moi synowie mają coraz więcej kółek zainteresowań i szkolnych zajęć. Więc kupę czasu tracimy w samochodzie. Odwozimy ich do Gdańska i przywozimy do Sulmina. Ja średnio przez pół roku jestem na zdjęciach poza domem i wtedy kierowcą jest moja żona, Joaśka. To trochę za dużo dla jednej osoby: grać w teatrze, prowadzić dom, wychowywać dzieci i "robić" za kierowcę. Nic dziwnego, że Joaśka się zbuntowała. Właśnie zamierzamy sprzedać chałupę i jednak wrócić do cywilizacji.

Nie myślicie o przeprowadzce do Warszawy?

- Wrócimy do Gdańska. Po pierwsze tu jest teatr, w którym pracujemy, po drugie moje dzieci lubią swoje szkoły. Po trzecie... Dlaczego Warszawa?

Większość aktorów ciągnie do stolicy. Tu są castingi do seriali, bankiety. Nie boi się pan, że siedząc w Trójmieście, coś pan traci?

- A co ja tracę? Udział w imprezie popremierowej? Pokaz mody lub spotkanie z okazji wprowadzenia do sklepów nowej linii perfum? Jeśli ktoś zechce dać mi rolę, znajdzie mnie w Gdańsku. To nie koniec świata! Nie chcę być angażowany tylko dlatego, że jestem "pod ręką". Patrzę na moich kolegów, którzy "dyżurują" na przeróżnych dziwnych bankietach i myślę, czy oni nie mają nic ciekawszego do roboty? Zamiast bić pianę na imprezach, wolę wziąć synów i pospacerować po plaży, pogrzebać w ogrodzie. Ostatnio, w nocy, jeździliśmy z chłopakami na łyżwach po zamarzniętym jeziorze. Księżyc wszedł w pełnię. Było tak jasno, że gazetę można było czytać.

Spokój, spacery nad morzem... Pozazdrościć!

- Pochodzę z Ostrowca Świętokrzyskiego i Gdańsk zawsze był jednym z moich wymarzonych miejsc do życia. Chciałem, żeby tu urodziły się moje dzieci. Marzenia zbiegły się z przypadkiem: zakochałem się w kobiecie z Gdańska. Ale spotkaliśmy się podczas egzaminów wstępnych do wrocławskiej szkoły aktorskiej.

Pana żona, Joanna Kreft-Baka, jest uznaną aktorką Teatru Wybrzeże. Mimo to żyje w pana cieniu. W pewnym momencie poświęciła się wychowaniu dzieci. To spowodowało, że widzowie trochę o niej zapomnieli. Nie ma o to do pana żalu?

- Joaśka jest mądrą kobietą. Jej chwilowe odejście z zawodu było naszą wspólną decyzją. Owszem, czasem miewała pretensje, gdy stawiałem wyżej swoją karierę nad to, co ona robi. Mieliśmy poważny kryzys, gdy grałem Hamleta i ta rola mnie po prostu zajeździła. Żyłem pracą, myślałem tylko o niej. Hamlet wsunął się do naszej sypialni, wszystko porozwalał.

Ponoć najtrudniej być ojcem nastolatka?

- Bywa ciężko. Brak mi wzorców. Kiedy byłem w wieku Łukasza, moim najlepszym kumplem była matka. Absolutnie cudowna, wyrozumiała. Ojciec wcześnie od nas odszedł. Na tyle wcześnie, że nie zdążył zostać moim autorytetem. Byłem typowym, zbuntowanym nastolatkiem. Do drugiej klasy liceum dostawałem świadectwa z paskiem i odznaki wzorowego ucznia. Potem zacząłem się uczyć tego, czego chciałem, a nie tego, co zapewniało mi aplauz pedagogów. Dużo czytałem, słuchałem Deep Purple, Black Sabbath, King Crimson. Dostałem się do warszawskiej szkoły aktorskiej i po roku wyleciałem za brak talentu i pewnie za lenistwo. Początkowo miałem żal, potem byłem tylko wdzięczny. Potrzebny był mi wstrząs, kopniak w tyłek, chwila na zastanowienie, co naprawdę chcę robić w życiu. Wróciłem do rodzinnego Ostrowca Świętokrzyskiego. Uciekając przed wojskiem, przez pół roku pracowałem jako sanitariusz w pogotowiu. To była nieoceniona lekcja życia.

W ciągu jednego dnia widziałem wielką radość i wielki ból. Rano wiozłem kobietę do porodu, a wieczorem dostawałem wezwanie do umierającej matki kilkorga dzieci. To, co wtedy przeżyłem, bardzo przydało mi się potem w aktorstwie. Wielu rzeczy nie można sobie wyobrazić, trzeba je po prostu zobaczyć i poczuć. Nie sposób wyobrazić sobie bólu i śmierci. Wierzę, że im się więcej człowiek nażyje, tym więcej ma do przekazania w sztuce. Cóż, wszystko jeszcze przede mną. W życiu i sztuce...

W grudniu skończył pan 42 lata. Czas na kryzys wieku średniego?

- Łukasz się śmieje, że ten kryzys już mnie dopadł. Do czterdziestki byłem leniem, a teraz biegam na siłownię. Powód jest prozaiczny: rzuciłem fajki i boję się utyć. Po 25 latach nałogu poczułem, że papierosy mnie ograniczają. Rzuciłem z dnia na dzień, nie oszukiwałem się plastrami, nie żułem gumy. Teraz wreszcie nie mam wyrzutów sumienia, że paląc, daję zły przykład swoim synom.

Pana żona mówi, że Jeremi jest bezkrytycznie wpatrzony w ojca.

- Ostatnio ze wzruszeniem przeczytałem jego pracę domową. Jeremi napisał, że najbardziej lubi bawić się z tatą w lesie. Mógł napisać o milionie innych rzeczy, a wybrał zabawę z ojcem. To jedna z piękniejszych recenzji, jakie ostatnio o sobie przeczytałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji