Artykuły

Nuda, kobietki i krew

Naokoło premiery "Płatonowa" w Starym Teatrze unosił się leciutki opar zaciekawienia i nadziei. Zaciekawienie było szczere a nadzieja przyjazna. Nic dziwnego. Zrobiono wszystko, co możliwe aby nas zadzi­wić. Jako reżysera wypożyczono Fi­lipa Bajona z filmu polskiego, wyję­to na dobrą chwilę Jana Nowickiego z filmu węgierskiego otoczono go wianuszkiem urodziwych i uzdolnio­nych koleżanek i paru znakomitych kolegów. Znany reżyser, sławny i wy­bitny aktor, od paru lat nieobecny na scenie, niezły zespół, no i sztuka też nie najgorsza. Wszystko zdawało się zapowiadać wydarzenie niecodzienne. I rzeczywiście. To co zobaczyliśmy na scenie, przeszło najśmielsze ocze­kiwania i wprawiło w osłupienie na­wet tych którzy z zamiłowania lub obowiązku oglądają przeróżne, ścielą­ce się po naszych scenach okropieństwa. Powinni więc być zahartowani i odporni na wszelkie zaskoczenia. A jednak czekały nas same siurpryzy.

Pierwszą był bałagan na widowni. Przełożono premierę, co spowodowa­ło niemałe zaskoczenie, jako że o każ­de miejsce walczyły dwie osoby, nie licząc tych, którzy wdarli się na wej­ściówki. W końcu jednak wszyscy ja­koś się ugnietli, dostawiono krzeseł­ka, niektórzy panowie wzięli na ko­lana swoje towarzyszki, a Bronisław Cieślak Kazimierza Kutza i można było wreszcie oderwać wzrok od ko­tłującego się tłumu i popatrzyć na scenę, gdzie tkwiła dekoracja. Nieporuszona. Na pozór. Ten galimatias był akcentem zabawnym i naprawdę przyjemnym. Jedyny zresztą tego wie­czoru. Potem był już tylko mętlik na scenie, czyli przedstawienie.

Dekoracja przedstawia wolną oko­licę przed jadalnią. Trochę z boku tkwi sporych rozmiarów drzewo. Jest ważne. Weźmie żywy udział w akcji. Po lewej bardzo sztuczna mała chatka, po prawej na proscenium czer­wono - biały szlaban kolejowy. Ten szlaban budzi lekki niepokój. Płatonow - przypominamy sobie gorączkowo - jest sztuką o nauczycielu. Na pewno nie o dróżniku kolejowym. Może pomyliliśmy teatry? Wątpliwość wyjaśnia się szybko. Mała elektrycz­na kolejka odjedzie hen, w dal kulis, szlaban podniesie do góry dziecko. Znaczy - metafora taka. Życie jest jak droga, tor kolejowy. Albo jak po­ciąg. Do wyboru.

Dekorację zapełniają aktorzy, two­rząc żywy obraz wcale zresztą ma­lowniczy. Pierwsze dialogi rozgrywane są w obecności prawie wszystkich po­staci, trochę niedbale, ale jeszcze zro­zumiale. W głębi, tyłem do publicz­ności siedzi Jan Nowicki. Płatonow. A więc panneau ludzi i bohater. Ta­ki zamysł można odczytać na począ­tku przedstawienia. Niełatwy, ale szla­chetny i skromny. Tyle, że niezbyt efektowny. Nizanie psychologicznych subtelności to praca żmudna i nie­wdzięczna, wymaga nie lada wyobraź­ni, no i sporych umiejętności. Szybko więc porzucamy ton serio.

Czechow scenarzystą był kiepskim. Trują się, strzelają, zabijają. Z miłoś­ci i rozpaczy. Sentymentalne to ja­kieś, nieżyciowe, a mdłe niczym bu­dyń. Ubarwić by trzeba, prześmiać, niech się ludziska zaniosą perlistym rechotem. No to co, koledzy? Lu, po oczach! Przepraszam za ten żargon, ale oddaje on mniej więcej podejrza­ny klimacik i specyficzny zapaszek tego, co dalej dzieje się na scenie. A dzieją się rzeczy nieopisane. Nie tyl­ko przez Czechowa.

"Płatonow" na czcigodnej scenie Starego Teatru jest wesolutką ope­retką o harcach pewnego huncwota. Mówią że to nauczyciel, ale przebra­ny jest za pastuszka w białe porcieta i pomiętą świtkę sznurkiem prze­pasaną. Jest potwornie gadatliwy i bardzo źle wychowany. Każdemu pra­wi morały i impertynencje, przedrze­źnia starszych, robi awantury w cu­dzym domu, wyczynia różne błazeń­stwa i w ogóle zachowuje się niczym niesforny przedszkolaczek, choć - jak sam powiada - ma już czterdzieści osiem lat. Dlaczego tak uparcie utru­dnia życie wszystkim dookoła, nie bardzo wiadomo. Chyba z nudów. Straszne jednak grożą mu niebezpie­czeństwa. Wszystkie kobietki w okoli­cy, w sile trzech, zawzięły się, aby go zbezcześcić, choć taki znów nie­winny to on nie jest, gdyż ma żonę, a także dziecko. Żona będzie ofiarą, co poznajemy od razu po białej su­kience Doroty Segdy. Dziecko pozba­wione opieki, niebezpiecznie bawi się szlabanem.

Płatonow jest niepokalany do obrzy­dliwości. Broni się przed chutliwymi paniami z uporem niepojętym. Cóż, kiedy ledwie umknie Annie Dymnej już go dopada Lidia Duda. Dlaczego tak zajadle na niego następują, tru­dno zrozumieć. Trwa to niepomiernie długo nim wreszcie, umordowawszy nas setnie swoją cnota, ugnie się pod brzemieniem rozkiełznanych piersi Doroty Pomykały. Opiera ją o drze­wo i spełnia niecny czyn. Publiczność przyjmuje to ze zrozumiałą ulgą. Ale dekoracja nie wytrzymała. Drzewem chwiało tak aż przewrócił się reflek­tor. Nikt się jednak nie speszył i da­lej grano spokojnie operetkę pod ty­tułem "Nuda kobietki i krew", utka­ną gęsto "pomysłami". Operetka by­ła niedorzeczna, a pomysły dość nie­wybredne, mówiąc wykwintnie. Nie­zbyt też wyszukana. A przydałby się momencik bardziej pikantny. Kiedy Ryszard Łukowski jako koniokrad Osip rzuca się na Dymną, czujemy się rozczarowani. Przecież można by­ło rozpasać inwencję nieco bardziej. Gdyby tak Osipa zagrała Dorota Segda na przykład Filigranowa, delikat­na Segda gwałcąca Dymną pod wiel­ką taczką, to mogłoby być coś. Przy­najmniej dla małolatów.

Przedstawienie jest żałosne i wsty­dliwe. Może być efektem nieudolnoś­ci lub nonszalancji bezradności albo pychy. To już obojętne, skoro rzecz się stała. Stary Teatr ma całkiem sprawną maszynerię do puszczania gęstych dymów. Warto nią wykurzyć podobne przedsięwzięcia. Raz na zawsze. I dokładnie wykadzić scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji