Artykuły

Metafizyka niezbędna

W sobotę w Teatrze Współczesnym premie­ra "Wniebowstąpienia" Tadeusza Konwic­kiego. O przygotowaniach do niej, decyzji o adaptacji i przeniesieniu na scenę wyda­nej po raz pierwszy w 1967 roku powieści rozmawiamy z reżyserem przedstawienia Maciejem Englertem.

Beata Kęczkowska: Jak Pan wspomi­na swoją pierwszą lekturę "Wniebo­wstąpienia"?

Maciej Englert: Kończyłem właśnie studia na wydziale aktorskim. Był rok 1967. Żyłem w świecie, w którym coraz bardziej nic do siebie nie chciało pasować, a dominującym kolorem stawała się sza­rość, zarówno w przenośni, jak i dosłow­nie. Jednocześnie, nie tylko z racji studiów, wyobraźnię zapładniał Kordian, Gustaw, Maryla, "Wesele", "Wyzwolenie" i to wszystko budowało naszą duchowość. Więc gdy pojawiło się "Wniebowstąpie­nie", natychmiast stało się rodzajem prze­wodnika po labiryncie łączącym przeszłość z teraźniejszością, utworem wtłaczającym w otaczającą nas szarość tę niezbędną odrobinę metafizyki pozwalającą na uspra­wiedliwienie ludzkiej egzystencji.

Sięga Pan po tę książkę 35 lat po jej wy­daniu. Mógł Pan przez ostatnie kilka lat wystawić ten tekst, a tymczasem robi Pan to dopiero teraz. Dlaczego?

- Sięgałem już po tę książkę w czasach, kiedy właściwie nie było szans na jej wy­stawienie: w latach 70. i pod koniec stanu wojennego. Cenzura w teatrze była nie­zwykle uproszczona, nikt niczego nie mu­siał zdejmować, wystarczyło nie zatwier­dzić repertuaru.

Skoro ponownie wracam do myśli o "Wniebowstąpieniu", to nie dlatego, że nie ma już cenzury, ale dlatego, że wydaje mi się, że ten utwór dzisiaj nabiera innego, jesz­cze bardziej uniwersalnego znaczenia. W końcu po PRL został nie tylko Pałac Kul­tury, ale i nasze poplątane życiorysy, a nade wszystko pogubione tożsamości. Znajduję we "Wniebowstąpieniu" dużo dzisiejszej szamotaniny człowieka w mieście, w które­go nastrój i pustkę - tym razem ja - chciał­bym wprowadzić trochę metafizyki. Mam poczucie, że pozbywając się jej, tracimy swą tożsamość historyczną. Może właśnie to jest powodem powrotu do myśli o "Wniebowstą­pieniu", może to ja sam mam ochotę upo­rządkować dzięki niemu siebie.

Oczywiście zastanawiam się, czy mamy dziś taką potrzebę, ale to zweryfikuje pu­bliczność, kupując lub nie bilety na ten spektakl.

Co jeśli bilety zostaną w kasie?

- Jeśli to, co mam do powiedzenia, niko­go nie zainteresuje, nie będę wygłaszał tez o upadku poziomu intelektualnego widow­ni, która chce tylko fars i komedii. Umiem robić parę innych rzeczy i potrafiłbym być przez to pożyteczny. Nie umiałbym tylko robić przedstawień, których sam nie chciał­bym oglądać. Teraz w trakcie przygotowań do premiery odczuwam olbrzymią przy­jemność pracy nad utworem zanurzonym w naszej rzeczywistości i odwołującym się do naszej tradycji teatralnej.

Ale wystawia Pan powieść, która po­wstała 35 lat temu, a nie teraz.

- Z chęcią zająłbym się książką, która właśnie została napisana. Ale nie ma nic takiego, co zrobiłoby na mnie takie wra­żenie jak "Wniebowstąpienie".

W "Pamiętam, że było gorąco" - rozmowie-rzece, jaką z Tadeuszem Konwickim przeprowadzili Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba, pisarz mówi, że ile­kroć jego teksty były wystawiane w te­atrze, to on się nie wtrącał, ale na pre­miery przychodził. Zaraz jednak prze­strzega adaptatora, by nie sądził, że wie lepiej niż autor, przed swoistą głuchotą na tekst...

- To są moje dodatkowe stresy, ale to nie dotyczy wyłącznie Tadeusza Konwickiego. Takie same miałem, robiąc "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa. Podobnie jest też z Szekspirem. Może jest tylko ta róż­nica, że jak coś się nie uda, Konwicki mo­że zareagować w sposób dość brutalny.

Gdyby znalazł się wydawca, który wzno­wi "Wniebowstąpienie", to czy dałoby się z tą książka chodzić po dzisiejszej Warszawie?

- Może. Chociaż oczywiście można od­wiedzić Pałac Kultury i Nauki. Mam tyl­ko takie przeświadczenie, że dziś bardzo pozasłanialiśmy wszystkie emblematy po­przedniego ustroju, a wcale to nie pomo­gło w zmianie naszej mentalności.

Ciekawe - a wiem to od Tadeusza Kon­wickiego - że Julio Cortazar, który zetknął się z "Wniebowstąpieniem", postanowił koniecznie przyjechać do tego metafizycz­nego miasta, by chodzić po nim z tą książ­ką jak z Bedekerem, by znaleźć wszystkie opisywane w niej miejsca.

Czy to, że we Współczesnym będzie gra­ne "Wniebowstąpienie", tak bardzo osa­dzone w rzeczywistości PRL-u, nie jest pewnym wykorzystywaniem mody na PRL, pewnych sentymentów, które się coraz częściej odzywają?

- Jeżeli ktoś liczy na spotkanie tu PRL- u, to może się lekko zawieść. Dla mnie jest to w takim stopniu powrót do PRL-u, jak i pokazanie dzisiejszości i - obawiam się - przyszłości.

"Wniebowstąpienie" przypomina, że jest materia, w której nic się nie zmieniło, że jeśli w czymś można odnaleźć nadzieję, otrzeźwienie, to tym czymś są uczucia. Reszta jest tylko próbą przeżycia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji