O Metrze
"Metro" jest dla mnie tym, czym zakupy w "Euroshopie": znakiem zmiany, którą jestem zachwycona i zdumiona. Zobaczyć na warszawskiej scenie ponad trzydzieści ładnych, zgrabnych, radosnych, bardzo młodych ludzi, którzy znakomicie tańczą, dobrze śpiewają, którzy są spontaniczni, a jednocześnie zdyscyplinowani, którzy łączą świeżość debiutantów z perfekcją zawodowców - czyż to nie zaskakujące? "Metro" powstało według amerykańskiego stereotypu: majętny businessman Wiktor Kubiak zachwycił się spektaklami autorstwa Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy i postanowił zainwestować w ich talent. Musical powstawał długo, z kłopotami i w atmosferze sensacji. Scenariusz sióstr Agaty i Maryny Miklaszewskich, mimo że banalny i ułożony bez dramaturgicznego wyczucia, pozwolił jednak na idealne wykorzystanie możliwości zespołu. (Autorstwa Miklaszewskich są też - dobre - teksty piosenek).
Fabułka prościutka: grupa młodych ludzi - przybyszów do wielkiego zachodniego miasta - próbuje bezskutecznie dostać się na scenę musicalu. Nie zniechęceni porażką zaczynają występować na stacji metra. Oczywiście robią furorę i otwiera się przed nimi droga do prawdziwej kariery.
Ich mistrzem jest mieszkaniec podziemnych korytarzy metra, utopijny kontestator, śpiewający relikt epoki hippiesów. Odtwórca tej postaci, Wojciech Dmochowski, jest w pewnym sensie gwiazdą "Metra", choć właściwie role w spektaklu są dość wyrównane i nie ma tam wielkich solowych popisów. Ów sceniczny "egalitaryzm", który zamazuje nieco wyrazistość bohaterów musicalu, jednocześnie chroni spektakl przed ryzykiem aktorskich braków czy wokalnych słabości.
Janusz Józefowicz, znany ze świetnych opracowań choreograficznych w Rampie, okazał się niezwykle pomysłowym inscenizatorem dużej sceny, prowadząc postaci jednocześnie na kilku planach, tworząc poetyckie kompozycje obrazów w taki sposób, że cała przestrzeń żyje, a młodzi tancerze mają szanse pokazać wszystkie swoje umiejętności. Z umieszczonych w programie krótkich życiorysów wykonawców wyraźnie widać, że wybrano osoby nietuzinkowe. Większość z nich to profesjonaliści - tancerze, muzycy, mający już za sobą pierwsze sukcesy piosenkarze. Są też między nimi sportowcy i akrobaci. Józefowicz i Stokłosa dopasowali przedstawienie do ich umiejętności i talentów, przez co uzyskali wrażenie niezwykłej aktorskiej autentyczności. Ostatni raz taki żarliwy autentyzm widziałam bodajże w latach teatru kontestacji, w pierwszych spektaklach teatru STU i w Kalamburowym "W rytmie słońca". Tamci głosili swoim rówieśnikom przesłanie o potrzebie sprawiedliwości, miłości, bezkompromisowości i krzewieniu dobra. Skarżyli się na scenie na to na co skarżyli się w życiu: że są oszukiwani przez polityków, nauczycieli, kapitalistów, komunistów i dziennikarzy. Wierzyli w solidarność pokolenia i w jego misję, choć nie zawsze wierzyli w jej powodzenie. Zmieniająca się dziś Europa to w dużej mierze dzieło generacji, która wyładowywała swoją ekspresję w spontanicznie rodzącym się ruchu młodego teatru i protest-songach muzyki pop. Dwadzieścia lat później ich następcy śpiewają z równym przekonaniem, zapałem i pasją o miłości do pieniędzy. Signum temporis. Może to płytkie i mało szlachetne, ale doprawdy należy życzyć im tego o czym śpiewają; bogactwa i dobrego samopoczucia. Zwłaszcza że to ostatnie udziela się publiczności. Przedsięwzięcie Wiktora Kubiaka odpowiada pod każdym względem oczekiwaniom młodzieży: nie patrzy wstecz i nie sięga w głąb. Radośnie oznajmia, że miarą sensu życia jest osobisty sukces.
Do powodzenia "Metra" przyczyniły się w dużej mierze efekty widowiskowe uzyskane za pomocą laseru i techniki tzw. ,,blue box" (pamiętam wiele lat temu praską "Laterna magica", jakie piorunujące wrażenie robiła takimi "czarami"). Efektów jest sporo, nie będę zdradzać szczegółów. Ale - inaczej niż w rozmaitych "multimedia shows", jakie widzieliśmy także na gościnnych występach w Polsce, tutaj nie one są głównym bohaterem przedstawienia, nie przytłaczają wykonawców i nie zakłócają przebojów "Metra" (którymi według mnie są piosenki "Pieniądze" i "Zbudujemy wieżę").
"Metro" szykuje się do podróży najambitniejszej z możliwych: na Broadway. Zespół nie jest gorszy od tamtejszych i przedstawienie to mogłoby urodzić się w Nowym Jorku. Ale urodziło się tutaj i dorównanie Broadwayowi może nie wystarczyć do sukcesu. Nowy Jork będzie oczekiwał niekoniecznie czegoś więcej, ale koniecznie czegoś inaczej. Myślę jednak, że Józefowicz i Stokłosa wiedzą o tym lepiej ode mnie i jeszcze czymś w "Metrze" zaskoczą. Trzymam kciuki.