Artykuły

Boso ale we fraku

Od razu muszę się przyznać - po raz pierwszy w życiu zosta­łem zmu­szony do bałwochwalczego materiału, który piszę wręcz na kolanach. A spowodował to osobiście Janusz Józefowicz, aktor, reżyser i choreograf w jednej osobie Żeby była jasność - nie uczynił tego przymusem fizycznym, nie wręczył mi łapówki, za którą mógłbym dostatnio żyć do końca dni moich, nie zaprosił mnie na obficie pokrapiany obiad. Zrobił coś wręcz odwrotnego i, wydawałoby się, najprostszego. W Teatrze Dramatycznym realizował pierwszy w Warszawie musical z prawdziwego zdarzenia zatytułowany "Metro".

Z KIM?

- W Polsce nie mamy pieniędzy na kulturę! Nikt nie chce dotować teatru, nikt nie chce nas sponsorować! - te okrzyki ze strony tak zwanych artystów słychać od dawna. - Poszukujemy sponsora do przedstawienia. Dajcie nam pieniądze, a my wam pokażemy, jak się robi prawdziwą sztukę! - dodają inni, nie doceniani zarówno przez krytykę jak i nie znającą się na prawdziwej sztuce widownię.

Tymczasem Jacek Józefowicz takich problemów nie miał.

- Już od dawna nosiłem się z zamiarem zrealizowania w Polsce prawdziwego musicalu. Ale za­wsze moje zamierzenia torpedo­wała jedna podstawowa rzecz - kim to robić. Bo przecież nietrudno znaleźć dobry lub nawet bardzo dobry scenariusz - co to za pro­blem zlecić napisanie go popularnemu autorowi, o którym wiadomi, że nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. Ot, choćby Wojtkowi Młynarskiemu, z którym jestem za­przyjaźniony i bardzo lubię współ­pracować. I on to napisze, straci na to pół roku. Potem ktoś inny też będzie potrzebował kilku miesięcy na skomponowanie muzyki. Ale u nas problem polega na czymś zupełnie innym - z kim potem go zrobić. Z kim wystawić na scenie.

Delikatnie o pieniądzach Józe­fowicz nie wspomina. Nie wspomi­na dlatego, że miał ich na realiza­cję "Metra" pod dostatkiem, i by­najmniej wcale ich nie szukał.

Wiktor Kubiak jest człowiekiem businessu, właścicielem Przedsię­biorstwa Zagranicznego "Batax", zajmującego się przede wszystkim operacjami finansowymi. Półtora roku temu przez przypadek włączył telewizor i zobaczył jakiś program musicalowy realizowany właśnie przez Józefowicza. I w tym mo­mencie doszedł do wniosku, że może zostać producentem musi­calu. Ale tylko takiego, którego re­żyserem i choreografem będzie właśnie Józefowicz. Kilkakrotnie wybrał się do teatru na przedsta­wienia, w których Janusz Józefo­wicz występował bądź w których robił choreografię i już wiedział, że się nie pomylił.

- Propozycja Wiktora zasko­czyła mnie niesamowicie - wspomina dzisiaj tamto zdarzenie Ja­nusz Józefowicz. - No bo jak to wyglądało - przychodzi do mnie zupełnie nieznany człowiek i pro­ponuje mi zrobić spektakl w stylu broadway'owskim a on pokryje wszystkie koszty. Często do mnie zgłaszali się autorzy różnych "znakomitych" scenariuszy musicalowych. Lecz w zdecydowanej więk­szości przypadków były to pomy­sły mierne lub nawet bardzo mier­ne. A wtedy akurat miałem w ręku bardzo dobry tekst Maryny i Agaty Miklaszewskich. Przez pewien czas ważyłem wszelkie argumenty "za" i "przeciw" i w końcu dosze­dłem do wniosku "czemu nie"?

JAK ?

To pytanie pojawiło się od sa­mego początku wielokrotnie. Czy Kubiak ma pokryć wszystkie ko­szty przedstawienia, czy tylko jego część? W tej sprawie wybrano się na rozmowy do ówczesnej pani minister kultury i sztuki. Niestety, Izabella Cywińska nie znalazła na­wet dwóch minut na rozmowę. Poza tym chciano to przedstawie­nie zrealizować w Teatrze Drama­tycznym i prawie od samego po­czątku jego dyrektor artystyczny, Maciej Prus, rzucał kłody pod nogi realizatorom "Metra".

Stosunkowo najmniej kłopotów było z muzyką. Janusz Józefowicz wielokrotnie współpracował z Ja­nuszem Stokłosą. Wspólnie zreali­zowali takie przedstawienia, jak "Brel", "Hemar" i "Wysocki" w Teatrze Ateneum. Tak więc tekst sióstr Miklaszewskich, po przerób­kach i przetransponowaniu go z realiów francuskich na polskie (choć nie do końca) został opra­wiony jego muzyką. Również sam Stokłosa podczas przedstawienia staje za pulpitem dyrygenckim.

Kiedy już Józefowicz miał w ręku gotowy scenariusz z muzyką, stanął nagle przed wspomnianym już problemem: "z kim to zrobić". Zdecydowali się więc na stworze­nie w całej Polsce serii eliminacji j dla młodzieży, chętnej zagrać w prawdziwym musicalu.

- To było w kwietniu ubiegłego roku - wspomina. - I w tym mo­mencie jeden jedyny raz miałem chwilę zwątpienia. Na eliminacje przychodzili często ludzie po szko­łach baletowych, muzycznych, aktorskich i pokazywali mi swój dyplom, informując mnie jednocześnie, że zawody to są dobre dla koni, ale oni nie będą się ścigać. Także znajomi aktorzy, jeżeli się już pojawili, mówili mi nagle: "Stary, przecież nie będę się tutaj wygłu­piał i tańczył, przecież wiesz, że je­stem dobry." Powiem szczerze - przyszło mało osób i w większości słabych. Akurat w tym czasie była podwyżka cen biletów. Tłumaczy­łem sobie, że może dlatego mło­dzieży nie stać na przyjazd do Warszawy. A więc wspólnie z Ja­nuszem Stokłosą ruszyliśmy w Polskę na poszukiwanie talentów.

Kiedy było już zupełnie kiepsko, kiedy nadchodziła największa chwila zwątpienia, zawsze podtrzy­mywał ich na duchu Kubiak. "Jak będzie źle, to pojedziemy do USA i weźmiemy tych, których będziecie chcieli z Broadwayu" - powtarzał.

Józefowicz podkreśla dzisiaj bardzo często i bardzo głośno, że w jego przedstawieniu biorą udział głównie sami amatorzy. Jest to może i efektowne stwierdzenie, ale niestety mijające się z prawdą. Czy całkowitym amatorem można nazwać kogoś, kto występował w balecie w Teatrze Wielkim, kto jest mistrzem Polski w tańcu break-dance, kto śpiewał na Festiwalu Piosenki w San Remo, kto grał w Teatrze Rampa, kto ukończył szko­łę muzyczną, baletową - kto wygrywał mniejsze lub większe festi­wale w kraju? Autentycznych ama­torów można byłoby tam policzyć na palcach jednej ręki.

Wiktor Kubiak zapewnił im opty­malne warunki do pracy. Przez dwa miesiące wakacji, po kilka godzin dziennie ćwiczyli w warszawskiej Akademii Wychowania Fizyczne­go, mieli zajęcia ze stepowania, akrobatyki, śpiewu, tańca, pracowali nad słowem.

- Kogo wybierałem przede wszystkim? - Janusz Józefowicz po namyśle powtarza pytanie. - Przede wszystkim tych, którzy po­trafią śpiewać i tańczyć. Wydawało mi, że zachowania sceniczne­go, w ogóle tego wszystkiego, co nazywa się aktorstwem, można nauczyć się w miarę łatwo.

SUKCES!

W blisko czterdziestoosobowej grupie znalazły się dwie osoby nie z Polski - Słowaczka Denisa Geislerowa i czarnoskóry Amerykanin Marc Thomas, menedżer i aktor grupy "Up with people", która przyjechała na zagraniczne tour­nee do Polski. Wiktor Kubiak w Warszawie złożył mu propozycję z serii nie do odmówienia i Marc na­tychmiast zerwał wszelkie umowy swojej grupy i wziął się do pracy nad "Metrem".

Premiera spektaklu została przyspieszona co najmniej o mie­siąc. Stało się to za sprawą Macie­ja Prusa, który zagroził, że jeżeli nie będzie premiery, wówczas wyma­wia Józefowiczowi możliwość ko­rzystania z teatru. Kubiak próbował nawet kilka razy zapłacić za całą salę aby wieczorem nie grano "Nie-boskiej komedii", na którą przychodzi po kilkanaście osób i spektakle często są odwoływane, lecz okazało się to niemożliwe.

Jednak miałbym jedno marzenie - aby wszystkie polskie najbar­dziej dopracowane spektakle tea­tralne były takie, jak to "niedopra­cowane" "Metro".

Od razu wielu fachowców za­częło stawiać autorom przedsta­wienia cały szereg zarzutów - a to, że poszczególne sceny są na nierównym poziomie, że nie wiadomo, po co te lasery, że nie rozumieją właściwie, dlaczego ludzie po przedstawieniu biją brawo na sto­jąco. Odpowiedź na to ostatnie py­tanie może być tylko jedna - bo cały spektakl i wszyscy jego wyko­nawcy na to zasłużyli. A już praw­dziwym majstersztykiem jest sce­na, w której Janusz Stokłosa wy­chodzi z kanału orkiestry i w po­dartych dżinsach, bez skarpetek, w samych trampkach, ale we fraku, gra na akordeonie.

- Przed spektaklem wiele osób mówiło mi, że porywam się z moty­ką na słońce, że u nas w kraju nie ma tradycji musicalowych - twier­dzi Józefowicz. - Ale przecież tra­dycje zawsze zaczynają się od mo­mentu, kiedy coś się zrobi a potem to kontynuuje!

W każdym razie bardzo współ­czuję obecnie Józefowiczowi i wszystkim, którzy zaangażowali się w ten spektakl - udowodnili, że sa­memu, bez mecenatu minister­stwa, bez wielkich słów, można zrobić naprawdę coś wielkiego. I - zgodnie z zasadą polskiego piekła - narazili się z tego powodu na dozgonną nienawiść wielu osób.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji