Metro ze zgrzytem hamulców
Przedwczoraj zielonogórzanie mieli okazję zobaczyć "Metro". Było to 798(!) przedstawienie tego słynnego musicalu.
Przed godziną dwudziestą w amfiteatrze był tłum żądnych artystycznych emocji widzów. Głównie nastoletnich.
Musical mógł zachwycić. Podobał się, i zapewne podbił wiele serc Robert Janowski grający Jana. Na podwyższone ciśnienie krwi u niejednej nastolatki miała pewnie wpływ także gra Olafa Lubaszenki. Na scenie mogliśmy podziwiać Kasię Groniec w roli Anki, Mariusza Czajkę - ,,Maxa", Beatę Wiśniewską jako "skakankę".
Ale przecież nie tylko głównym wykonawcom należą się brawa. Są one dla wszystkich młodych artystów, którzy potrafili nie tylko rozbawić publiczność, ale również pobudzić do refleksji. Bo "Metro" jest o naszych młodzieńczych marzeniach i problemach, radościach i kłopotach.
Z winy organizatorów publiczność jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu podzieliła się na "lepszych" i "gorszych". Ci pierwsi zajęli dolne miejsca, natomiast drudzy, górne.
Ponieważ organizatorzy nie zapewnili warszawskim technikom od nagłośnienia piętrowych stelaży na kolumny, więc w górnej części amfiteatru nie było dokładnie słychać dialogów. Słychać było natomiast nawoływania o głośniejsze mówienie do mikrofonów. Z kolei siedzący przy kolumnach zatykali uszy.
Niedoskonale było również oświetlenie. Tym razem "winny" okazał się za niski dach w amfiteatrze. Konstrukcja, na której zamocowane były reflektory i skanery świetlne jest zazwyczaj o trzy metry wyższa. W efekcie ponownie stracili "górni" widzowie, nie widzieli, bowiem całej sceny, pomimo że asystentka reżysera, Maria Szajer postanowiła "przesunąć" partie grane na górnym podeście, na niższy.
Ale dostało się także widzom mającym droższe bilety, te na dolne miejsca. Sprzedano ich zdecydowanie za dużo, co spowodowało sporo zamieszania.
Mimo wspomnianych "hamulców", "Metro" szczęśliwie dojechało do końca. W sobotę musical będzie można zobaczyć w Gorzowie.