Artykuły

W Polsce, czyli nigdzie

Polska - to hasło wywoławcze nowego projektu TR Warszawa, którego symbolem jest orzeł z urwanym łbem. Nie ma jej jednak w najnowszej sztuce Moniki Powalisz "Helena S.", która dzieje się wszędzie i nigdzie.

- Ten orzeł od dawna nie ma łba. Trzepocze skrzydłami, wzbija się nieudolnie, ale mało myśli - mówił o nowym projekcie artystycznym i jego logo szef artystyczny TR Warszawa Grzegorz Jarzyna. Po Terenie Warszawa, który był próbą opisu wielkomiejskiej rzeczywistości, teatr "młodych, zdolnych" kieruje w tym sezonie uwagę na inny teren - Polskę.

Projekt o kryptonimie TR/PL opiera się na polskich dramatach pisanych specjalnie na zamówienie teatru. To nowość w teatrze Jarzyny, który dotąd wybierał raczej dramaturgię zachodnią. Paradoksem było, że wśród przedstawień Terenu Warszawa nie znalazł się ani jeden tekst polski, choć to rzeczywistość młodego polskiego kapitalizmu była tematem całego cyklu.

Teraz, nadrabiając zaległości, TR Warszawa zaprosił do współpracy grupę polskich autorów. Są wśród nich znani dramatopisarze jak Paweł Sala, który przygotowuje nową sztukę "Trzecie przyjście", czy Jan Klata, laureat tegorocznego Paszportu "Polityki", który ma wyreżyserować swój własny tekst "Weź przestań". Są też prozaicy, dla których będzie to dramaturgiczny debiut. Michał Witkowski pisze sztukę na motywach swojej głośnej powieści "Lubiewo" opowiadającej o środowisku homoseksualistów w epoce PRL-u. Dorota Masłowska przygotowuje zaś utwór pod tytułem "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku".

Kij w polskie mrowisko

Urywając łeb orłu, Jarzyna włożył kij w mrowisko: już pierwsza premiera z cyklu TR/PL - dramat Przemysława Wojcieszka "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" - wywołała ostre kontrowersje. Ich źródłem była postać młodego katolika, żołnierza wracającego z Iraku. Posługuje się on przemocą, aby przywrócić porządek w rodzinnym domu, gdzie jego siostra żyje jawnie w homoseksualnym związku z koleżanką. Prawicowe media krytykowały Wojcieszka za wykorzystanie symboliki religijnej (w jednej ze scen chłopak demonstruje święty medalik, który nosi na szyi), natomiast pominęły milczeniem używanie przemocy do moralnej odnowy. Kontrowersje wywołał również graficzny symbol projektu. "Nasz Dziennik" oskarżył teatr o znieważenie godła narodowego (chociaż logo nie ma nic wspólnego z oficjalnym wzorem z konstytucji) i zaapelował do prokuratury o wszczęcie śledztwa. Jak na razie donos pozostał bez echa.

Od symboli i manifestów ważniejsze jest jednak to, co widać na scenie. Dramat Wojcieszka był dobrym przykładem teatru reagującego na społeczne nastroje, a zarazem świetną robotą dramaturgiczną i teatralną, dzięki której idee i wartości zostały wcielone w postaci z kości i krwi. Jak pokazują pełne sale na spektaklach, będą one żyły dłużej niż pamięć o zakazanych paradach.

Kobieta jednego wymiaru

Tego samego nie można powiedzieć o najnowszej propozycji z cyklu TR/PL - "Helenie S.". Autorka sztuki Monika Powalisz wybrała równie gorący temat, jakim jest kobieta w systemie patriarchalnym. Dobry był pomysł konstrukcyjny nawiązujący do konwencji kryminału. Po samobójczej śmierci tytułowej bohaterki w gabinecie adwokata spotykają się czterej mężczyźni z życia Heleny S., aby wziąć udział w podziale spadku. Chodzi o niebagatelny majątek - wart kilkadziesiąt milionów euro obraz. Aby go zdobyć, muszą opowiedzieć publicznie o intymnych, ukrytych schadzkach, jakie mieli ze zmarłą.

Wszystkie miały miejsce w tym samym hotelu, stąd też pomysł rozegrania spektaklu w nieczynnym Hotelu Europejskim.

Problem w tym, że u Wojcieszka nikt nie był jednoznaczny: Sugar nie była godną pożałowania lesbijką uciśnioną przez homofobów, w istocie to dziewczyna traktująca życie jak sklep z konfekcją - dzisiaj ten partner, jutro inny. Z kolei jej brat miał coś w sobie ze współczesnego Odysa, który w imię dogmatycznych zasad podejmuje próbę oczyszczenia swego domu, brutalną, ale szczerą.

Tymczasem u Powalisz role są podzielone: mężczyźni są okrutni i pozbawieni serca, ojciec - pedofil, mąż - egoista, kochankowie - nieczuli impotenci. O samej Helenie nie dowiadujemy się wiele ponad to, że była nieszczęśliwa, autorka nie oszczędza nam za to opisu zwłok samobójczyni, który w spektaklu wzmacniają zdjęcia krwawych połci mięsa. Aby nikt nie miał wątpliwości, kto tu katem, kto ofiarą.

Sztuka Powalisz jest bardziej szkodliwa dla idei równouprawnienia niż "becikowe", jesteśmy raczej po stronie zmuszonych do wyznań facetów niż ich zbyt jednoznacznej ofiary. Poza tym "Helena S." ma tyle wspólnego z Polską, co z Albanią: autorka posługuje się zachodnimi realiami, nazwiskami, a nawet walutą, a przestrzeń hotelu sprawia, że akcja rozgrywa się wszędzie, czyli nigdzie. Szkoda, bo problem uprzedmiotowienia kobiety jest w Polsce bardziej dotkliwy niż w strefie euro, gdzie przemiany obyczajowe rozpoczęły się wcześniej.

Aktorzy walczyli dzielnie, ale na kruchej podstawie mogły powstać jedynie groteskowe karykatury i tak grają: Krzysztof Kiersznowski, Rafał Maćkowiak, Cezary Kosiński i Piotr Ligienza. Agnieszka Podsiadlik wprowadziła klimat obcości rolą służącej Malve, która rozmawia z duchami i podaje herbatę, ale tylko Bóg i autorka wiedzą, dlaczego mówi po rumuńsku. Co do reżyserii, to próby podniesienia tekstu na poziom metafizyczny spaliły na panewce: puszczanie dymów nie robi już takiego wrażenia jak w latach 70.

Jeżeli projekt TR/PL ma się obronić i jako teatr, i jako literatura, niezbędna będzie większa staranność w dobieraniu tekstów. Ma się tym zająć nowy kierownik dramaturgiczny, którym został znany krytyk Piotr Gruszczyński. Jarzyna przedstawił go jako "lekarza pierwszego kontaktu" dla dramatopisarzy. Liczymy na aktywną terapię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji