Artykuły

Przygotowuję Tannhäusera, marzy mi się Tristan

- Letni Festiwal jest dla nas, ludzi Opery, świętem, ponieważ wieńczy nasz sezon. Tradycyjnie na festiwal przygotowujemy jakąś premierę, a więc jest to święto podwójne. Pokazujemy publiczności najlepsze, najwartościowsze pozycje z naszego repertuaru. No i gościmy na Wawelu. To jest kulminacja festiwalu, i programowa, i emocjonalna - mówi Tomasz, kierownik muzyczny Opery Krakowskiej.

Jest Pan podwójnym absolwentem krakowskiej Akademii Muzycznej: jako skrzypek i jako dyrygent. W tej drugiej specjalności otrzymał Pan dyplom z wyróżnieniem. W 2002 roku został Pan zwycięzcą Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodych Dyrygentów w Białymstoku, rok później w Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim im. G. Fitelberga w Katowicach był Pan najlepszy z polskich uczestników. Wydawało się, że przed Panem prosta droga na filharmoniczne estrady, tymczasem Pan schował się w operowym kanale.

- Czasem z niego wychodzę i dyryguję repertuarem symfonicznym, ale rzeczywiście, moją domeną stał się teatr muzyczny. W pewnym sensie zadecydował o tym przypadek...

... dostał Pan propozycję pracy w szczecińskiej Operze na Zamku. Przyjął ją Pan, co zrozumiałe, ale nie poszedł Pan drogą swojego mistrza, prof. Jerzego Katlewicza, który debiutował niegdyś na krakowskiej scenie, inaugurując "Rigolettem" Verdiego żywot Opery Krakowskiej, potem miał w swoim życiorysie dyrekcję Filharmonii i Opery Bałtyckiej, ale zawsze ciążył ku symfonice. W dojrzałym życiu nigdy już nie zszedł do operowego kanału, choć praktyka operowa bardzo mu się przydała. Mało kto, tak jak on, potrafił interpretować wielkie dzieła wokalno-instrumentalne.

- Teatr muzyczny wciąga, pochłania tak bardzo, że właściwie nie ma czasu na zajmowanie się czymś innym. Szczecin to były moje początki, ale już na wstępie dostałem od dyrektora Kunca "Dziadka do orzechów" Czajkowskiego, a więc dla początkującego dyrygenta prawdziwe Himalaje. Nie dość, że partytura takiego kompozytora, nie dość że kanał orkiestrowy, to jeszcze balet, a partnerowanie tancerzom to naprawdę wielka sztuka! Pamiętam, miałem wtedy także koncerty symfoniczne oraz nagrania w Szczecinie i w innych miastach, ale to były wydarzenia sporadyczne. Teraz częściej otrzymuję propozycje koncertowe, głównie z repertuarem operowym. A ja chciałbym dyrygować również symfoniami. Z drugiej strony nie dziwię się tym propozycjom, jeśli tak długo jestem w operze...

... i cieszę się opinią jednego z najlepszych polskich dyrygentów operowych...

- Dziękuję bardzo. No i dyryguję składankami operowo-operetkowymi. Nie odżegnuję się od operetki, lubię ją, uważam, że dobre poprowadzenie Straussa, Lehara czy Offenbacha jest równie odpowiedzialnym zadaniem co dyrygowanie Verdim czy Mozartem. To świetnie napisana muzyka i wcale niełatwo dobrze ją wykonać, ale taki miks jest dla mnie najcięższy. To przestawianie się co kilka minut z epoki w epokę, to natychmiastowa zmiana estetyki, stylu, a co za tym idzie zmiana gestu, artykulacji... To jest trudne i dla dyrygenta, i dla orkiestry, ale powiedzieć muszę, że właśnie na tym najwięcej się nauczyłem.

I dziś kształtuje Pan obraz muzyczny Opery Krakowskiej.

- Dyrektor Bogusław Nowak zaufał mi i zaproponował stanowisko kierownika muzycznego Opery. Jestem odpowiedzialny za bieżący repertuar i jego przygotowanie. O kształcie tego repertuaru powinien decydować kierownik artystyczny. W Operze Krakowskiej takowego nie ma. Repertuar ustalany jest kolegialnie przez dyrektora naczelnego, głównego reżysera, kierownika muzycznego i radę artystyczną, w której zasiadają znawcy opery oraz wybitne autorytety z krakowskiego środowiska muzycznego.

I akceptuje Pan w pełni decyzje tego kolegium?

- Tak. W jednym z wywiadów zapytano mnie, czego najbardziej nie lubię w sztuce. Odpowiedziałem, że braku pokory. Nie tylko w sztuce, także w życiu. Czasami fala nas niesie i przestajemy zauważać obok siebie innych. Możemy ich łatwo skrzywdzić. Jestem ambitny i chciałbym realizować swoje zamierzenia, iść wzwyż; zdobywać coraz więcej doświadczeń. Pomysłów kłębi się w głowie mnóstwo. To, że nie do mnie należy ostateczne słowo, powoduje ich selekcję. Muszę się dobrze zastanowić, co zaproponować, by zyskać akceptację. Taki układ mi odpowiada.

A co według Pana Opera Krakowska powinna dawać ludziom?

- Przede wszystkim ma być bardzo różnorodna. Powinien być zachowany trzon repertuarowy składający się z najsłynniejszych tytułów i my go mamy, prezentujemy "Wesele Figara", "Toskę", "Cyganerię", "Butterfly... To jest odpowiednik Mozarta, Beethovena, Brahmsa w repertuarze filharmonicznym. Jak te tytuły czy nazwiska pojawiają się na afiszu, to publiczność zawsze przyjdzie. Zainteresowanie Operą Krakowską jest tak duże, że frekwencja wynosi blisko 100 proc. Wykorzystując to, pokazujemy melomanom nowe rzeczy, takie jak "Ariadna na Naxos" Richarda Straussa, "Miłość do trzech pomarańczy" Prokofiewa czy teraz "Tannhäuser" Wagnera. Pokazujemy operę dwudziestowieczną - Szymanowskiego, Pendereckiego. W naszym repertuarze musi być opera narodowa. Jest oczywiście Moniuszko, ale wciąż musimy poszukiwać nowego repertuaru. Trzeba pomyśleć o "Manru" Paderewskiego. Dyrygowałem "Marią" Statkowskiego, to świetna opera.

Ale dyrygował nią Pan nie w Krakowie, a może warto ją tu pokazać?

- Myślę, że przyjdzie na to czas. W ostatnich latach rozwinęła się silnie turystyka operowa. Także nasi miłośnicy opery jeżdżą po świecie, oglądają różne spektakle...

... coraz więcej o operze wiedzą i coraz więcej wymagają...

- ... i bardzo dobrze. W związku z tym staram się, by nasz repertuar był na tyle atrakcyjny, by operowi turyści przyjeżdżali do Krakowa nie tylko z okolicznych miast, ale z całej Polski, a może nawet z zagranicy. By mogli oglądnąć tytuł, którego nigdzie indziej nie zobaczą. Musimy jednak przede wszystkim pamiętać o miejscowej publiczności, by dawać jej produkt możliwie najlepszy i żeby jej od opery nie odstraszyć. Trzeba mieć bardzo dobrą orkiestrę, bardzo dobry chór i balet, ale przede wszystkim trzeba się starać o możliwie jak najlepszych protagonistów. To oczywiście wiąże się z kosztami, ale jest konieczne. Toteż repertuar kształtowany jest również przez możliwości zebrania grupy odpowiednich solistów.

Na szczęście polscy wokaliści są coraz dojrzalsi, coraz lepiej wykształceni.

- Nie tylko wokaliści. W wykonawstwie muzycznym ta poprzeczka w ostatnich latach poszybowała niezwykle wysoko. Niedawno mieliśmy przesłuchania do II skrzypiec. Startowali młodzi ludzie, utalentowani i świetnie przygotowani do zawodu. Wiem, co mówię, bo sam jestem skrzypkiem.

Czy to właśnie ten wzrost poziomu spowodował, że na krakowskiej scenie pojawia się po raz pierwszy po wojnie opera Wagnera? Ciekawe, że najpierw był Richard Strauss, który pod pewnymi względami może być trudniejszy niż wczesne dzieła mistrza z Bayreuth. "Tannhäuser" ma jeszcze cechy typowej romantycznej opery "numerowej".

- Pokazujemy kompilację dwóch wersji "Tannhäusera", gdyż chcemy pokazać możliwie pełnego Wagnera. Łączymy wersję drezdeńską ze znacznie późniejszą wersją paryską. Wagner dokonując zmian w partyturze przed paryską premierą, miał już napisanego "Tristana i Izoldę", operował już dojrzałym językiem muzycznym, gęstą harmonią. Z wersji drezdeńskiej zaczerpnęliśmy turniej śpiewaczy, gdyż jest w niej bardziej rozbudowany. Więc nasz "Tannhäuser" nie jest łatwy pod względem wykonawczym. A dlaczego właśnie to dzieło Wagnera? "Tannhäuser" ma przede wszystkim świetne libretto. Akcja rozgrywa się na zupełnie innej płaszczyźnie niż w innych operach tamtego czasu. To jest dramat cielesności i ducha, estetycznie niesłychanie wysublimowany, a muzycznie jest po prostu wspaniały! W naszej inscenizacji chcemy wraz z reżyserem Laco Adamikiem bardzo zróżnicować te dwa światy: cielesność upostaciowaną przez Wenus i silnie wyczuwalną w muzyce oraz duchowość której sublimacją jest Elżbieta. Odwołujemy się - podobnie jak kompozytor - do intelektu słuchaczy i ich wrażliwości na muzyczne bodźce. A dlaczego najpierw Strauss, a potem Wagner? Dlatego, że przez ten czas dojrzał nam "Tannhäuser". Tomasz Kuk w "Ariadnie na Naxos" zmierzył się z partią Bachusa i z tego zadania wywiązał się znakomicie.

Okazało się, że jego głos jest stworzony do takich właśnie ról, bardziej niż do Verdiego, którego oczywiście także śpiewa bardzo dobrze. Teraz będzie, wspaniałym "Tannhäuserem", mam taką nadzieję, jestem tego prawie pewny. Sądzę, że w Polsce nikt w tej chwili nie zaśpiewa tej partii lepiej niż on. A to jest partia mordercza! Jak się uda, to mam już wobec Tomka Kuka dalsze plany. Przyznam się, że moim największym marzeniem jest Tristan, oczywiście nie dziś, nie jutro. Bezpośrednio po "Tannhäuserze" będę się zajmować "Don Pasquale" Donizettiego, a więc znajdę się w zupełnie innym muzycznym świecie.

Czy zespoły Opery Krakowskiej są wystarczająco liczebne do dobrego wykonania Wagnera?

- W "Tannhäuserze" powiększony jest w orkiestrze tylko kwintet. Proszę mi wierzyć, Donizetti operuje niemal taką samą orkiestrą jak Wagner, różni ich sposób wykorzystania tych instrumentów oraz estetyka i sposób grania.

"Tannhäuser" wspaniale, a przynajmniej spektakularnie, zainauguruje jubileuszowy, dwudziesty Letni Festiwal Opery Krakowskiej. A co zobaczymy i usłyszymy w kolejnych dniach festiwalowych?

- Program festiwalu jest bardzo klarowny. Jubileuszowy Letni Festiwal Opery Krakowskiej poświęcony jest trzem kompozytorom. Na początek Wagner w naszej siedzibie przy ul. Lubicz. Potem przychodzi czas Verdiego. W scenerii wawelskiego Dziedzińca Arkadowego pokażemy Trubadura. Muzyka Verdiego wypełni także na Wawelu koncert "Arie oper świata". Tam również tradycyjnie odbędzie się wieczór baletowy. Tym razem nie będzie to międzynarodowa gala baletowa, ale bardzo dobrze przyjmowany przez widzów spektakl Emocje, poszerzony etiudami baletowymi. Następnie przenosimy się ponownie do gmachu Opery, by zanurzyć się w muzyce Pucciniego. Pokażemy Madame Butterfly, Toskę i Cyganerię.

Na koniec operetka...

- Na finał na terenie Gazowni Miejskiej, tam gdzie oglądaliśmy "Skrzypka na dachu", słuchać będziemy koncertu Operetka, moja miłość - poświęconego tym razem Janowi Kiepurze w 50. rocznicę śmierci słynnego śpiewaka.

Jaka jest właściwie rola festiwalu w kształtowaniu oblicza Opery Krakowskiej?

- Słowo "festiwal" oznacza święto. Letni Festiwal jest dla nas, ludzi Opery, świętem, ponieważ wieńczy nasz sezon. Tradycyjnie na festiwal przygotowujemy jakąś premierę, a więc jest to święto podwójne. Pokazujemy publiczności najlepsze, najwartościowsze pozycje z naszego repertuaru. No i gościmy na Wawelu. To jest kulminacja festiwalu, i programowa, i emocjonalna. Gdy w zeszłym roku w ramach festiwalu na Dziedzińcu Arkadowym wystąpił Piotr Beczała, zjechała się "cała Polska". Mam nadzieję, że w tym roku takim wydarzeniem będzie "Tannhäuser". Chociaż jednocześnie już się cieszę na "Trubadura", który w tym wawelskim entourage'u będzie przecież zjawiskowy! Gorąco wszystkich zapraszam na wszystkie imprezy festiwalowe.

Na koniec jeszcze jedno. Program Opery Krakowskiej budowany jest konsekwentnie według zasad, które Pan tu wcześniej wyłuszczył. Ale część melomanów ma pretensję, że zapomniano zupełnie o operetce, która ma w Krakowie wciąż wiernych fanów.

- Ja do nich też należę. I obiecuję, że po "Don Pasquale" będziemy zajmować się operetką. Nie wiem jeszcze, czy to będzie "Hrabina Marica" czy "Wesoła wdówka", ale sądzę, że każdy z tych tytułów ucieszy publiczność, bo to przecież bardzo dobra muzyka. Myślę też o musicalu, bo i o to melomani się dopominają. Chciałbym, by kiedyś - nie wiem kiedy to będzie możliwe - zagościł na naszej scenie Bernstein"WestSide Story" lub "Candide" z pewnością zauroczyłyby krakowian.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji