Artykuły

Tymczasem zachwycam się Norwegią

Mówi się, że biblijny raj był na Sycylii. Wierzą w to tylko cudzoziemcy, którzy nie widzieli Norwegii wiosną. W tym górzystym, pociętym fiordami kraju każdego roku przez 270 dni pada deszcz. Nam trafiło się błękitne niebo i słońce, białe noce z trzygodzinnym tylko zmierzchem i świtem oraz rewelacyjny przewodnik pan Paweł Paszek, jeden ze 100 tysięcy Polaków na stałe osiedlonych w liczącej tylko 5 milionów mieszkańców Norwegii. Żyją oni na 10 procentach jej ciągnącego się przez północną Skandynawię terytorium z blisko tysiącem tuneli, bo reszta to wody, skały, lasy i niedostępne ośnieżone góry.

Trudno z czymkolwiek porównywać piękne położenie festiwalowego miasta Bergen, o tej porze roku tonącego w kwiatach, międzynarodowej publiczności oraz wydarzeniach teatralnych, koncertowych, operowych, tanecznych, filmowych, wystawienniczych, a nawet sztuki cyrku. W bogatej tegorocznej edycji znalazłem interesujący polonik. Z okazji 200. rocznicy prapremiery Cyrulika sewilskiego opera w Bergen dała festiwalowy spektakl tego dzieła, w którym partię tytułową z wielkim powodzeniem zaśpiewał Marcin Bronikowski.

Podczas krótkiego pobytu w tym pięknym mieście odwiedziłem dom Edwarda Griega, zbudowany przez kompozytora na początku ubiegłego stulecia w Troldhaugen. Teraz mieści się tam muzeum z detalami domowych urządzeń, miejscem pracy i codziennych spacerów twórcy Peer Gynta, wreszcie jego grobem w skale nad jeziorem.

W Norwegii nikt nie ogłaszał w parlamencie roku Edwarda Griega. Pojedynczo i zbiorowo ludzie tłumnie odwiedzają miejsce kultu kompozytora — symbolu dziedzictwa narodowego tego kraju. Słuchają jego muzyki w kunsztownie przeszklonej sali koncertowej z widokiem na jezioro, gdzie niegdyś zapatrzony w szafirową toń Edward Grieg skomponował przepiękny koncert fortepianowy a-moll. Nam udało się wysłuchać recitalu jego utworów w wykonaniu młodego pianisty Jorna Skaugego.

Podczas jego gry myślałem o tym narodzie w prostej linii pochodzącym od wikingów, który wie, że tyle przetrwa o nim w bijącym sercu Europy, ile znaczyć będzie jego muzyka, literatura, poezja i sztuki piękne, a nie na przykład pieniądze z odkrytych niedawno złóż ropy naftowej.
Norwegowie na każdym kroku czczą i propagują Edwarda Griega, którego dźwięki rozbrzmiewają wszędzie. My zaś w Sejmie ogłosiliśmy Rok Feliksa Nowowiejskiego i zamiast cokolwiek wykonać z bogatej twórczości autora Roty i Legendy Bałtyku, pchamy się z Wagnerem do Ameryki (Warszawa), planujemy co chwilę nowego Eugeniusza Oniegina (Łódź) lub kosztownego Borysa Godunowa, którego premiera parę lat temu odbyła się w Poznaniu, miała powodzenie, więc po co marnować pieniądze na kolejną w tym samym mieście?

W Oslo premiera Wesela Figara pod dyrekcją Włocha Rinaldo Alessandriniego, wyreżyserowana mistrzowsko przez Amerykanina Thaddeusa Strassbergera. Obsada niemal wyłącznie norweska, doskonała wokalnie, pełna kreacji aktorskich z czarującym Cherubinem (Ingeborg Gillebo), wyśmienitym Hrabią (Espen Langvik), zabawną Zuzanną (Kari Ulfsnes Kleiven) i młodzieńczym, chociaż tłustym Figarem (Yngve Soberg).

Zawracam głowę moim czytelnikom szeregiem trudnych do zapamiętania cudzoziemskich nazwisk, aby zaświadczyć, że sztukę operową można uprawiać po swojemu nawet w dalekiej, acz niezbyt ludnej Norwegii. Oni wznieśli tam rewelacyjny gmach operowy [na zdjęciu] schodzący wprost do morza, wybudowany z najpiękniejszego białego marmuru kanaryjskiego. Przed wejściem stoi olbrzymi posąg największej śpiewaczki norweskiej Kirsten Flagstad, potężnego sopranu dramatycznego, która po karierze w Bayreuth została dyrektorem opery w Oslo i udowodniła, co potrafi zrobić dla dobra sztuki ojczystej córa wikingów Północy.

Natomiast u nas śpiewacy pomniki mają tylko na cmentarzach (i to nie wszyscy), gmachy i zespoły operowe są dla samorządowców zbyt kosztowne (bo resztę pieniędzy trzeba wydać na tzw. koprodukcję, a ostatnio nawet na chorych zagranicznych śpiewaków), więc gra się coraz mniej spektakli, zwykle w kółko tych samych, a o dziełach operowych twórców polskich wspomina się tylko rocznicowo (i to nie zawsze), nie grając — broń Boże — niczego, bo to swojskie, a więc trzeciorzędne, no może poza Moniuszką i Pendereckim.

Z tym trzeba coś zrobić — donoszę nowej władzy. Tymczasem zachwycam się Norwegią!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji