Artykuły

Wygrażanie polskim prostaczkom

Kryje się za tym założenie zdradliwe. Daliśmy wam w Teatrze Narodowym odrobinę przeżyć, romantycznych, narodowych. Teraz przyszedł czas na dekonstrukcję. Wiem, że zespół biorący udział w przygotowaniu tego autorskiego spektaklu podszedł do niego poważnie. I wszystko się we mnie buntuje - pisze Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.

Czy dlatego że wyszedł pamflet na Polaków? Dlatego że wyszło - moim zdaniem - coś niejasnego i miałkiego, nawet jeśli miejscami atrakcyjnego. Ostatnio zmagam się z formułką używaną przez osoby piszące o teatrze. "Teatralnie piękne" - to ma wystarczyć za ostateczną kwalifikację. Choć uznaję siłę wizji plastycznej czy gry aktorskim ciałem budującej wrażenia i skojarzenia, szukam w ostateczności myśli. Jeśli zachowuję się nietaktownie, jak profan, proszę wybaczyć. Ale gdy autor scenariusza i reżyser w jednej osobie sugeruje kontrapunkt dla "Pana Tadeusza", który jest o czymś, musi się wystawić na pytanie: o czym ty nam opowiadasz.

Mamy na scenie krajobraz będący ruiną soplicowej idylli, brzydkich, byle jakich ludzi w eklektycznych przyodziewkach i rekwizyty - od zdezelowanych rowerów po niedźwiedzia w futrze i kable wysokiego napięcia. Postaci nie prowadzą dialogów, co upodabnia przedstawienie do pantomimy, ale pozornie, bo nie opowiada nam się konkretnej historii, ale jedynie jej swoiste posłowie do pięknego i sensownego dzieła - inscenizowanego przez tegoż Cieplaka czytania kolejnych ksiąg "Pana Tadeusza" strzępki. Na dokładkę postaci wydają dźwięki, a w kluczowym momencie szczekają, co Cieplakowi kojarzy się z Rolandem Toporem. Jest też muzyka porządkująca ruch sceniczny i zresztą wyśmienita. Owacje dla grających aktorów, serio.

Cieplak tak mówi o swojej wizji. "To przedstawienie nie o "Panu Tadeuszu" i Adamie Mickiewiczu, ale o świecie, który się nie ima tego Mickiewicza. Świecie, do którego "Pan Tadeusz" nie trafił. To nie jest przedstawienie aluzyjne czy polityczne, staram się uciekać od tych tematów. Próbuję opisać stan ducha, jakąś gnuśność, izolację. To świat, który jest połową Polski, która nie przeczytała książki, która nie mówi nie dlatego, że reżyser tak postanowił, tylko nie ma potrzeby mówienia. Wszystko już dawno sobie wyjaśniła. Polska jest podzielona na więcej niż tylko dwie części. To spektakl o tej trzeciej, milczącej części".

No więc mamy fragmenty filmu "Pan Tadeusz" z 1928 r. w tle i nieestetyczne postaci, które trochę próbują przedrzeźniać szlacheckie obyczaje (powtarzana scena tańczonego nieporadnie poloneza), a trochę od tamtej rzeczywistości abstrahują, oddając się swoim dziwnym obrzędom, zabawom i bitkom. Czy tej "innej Polsce" stawia twórca zarzut, że Mickiewicz jej nie ucywilizował? Czy może skazał ją na niszę, bo ta gromada ma też podstawowe problemy z techniką? W każdym razie myśl, że to kolejna satyra na zacofanych Polaków, nasuwa się sama, nawet jeśli mamy również do czynienia z nieoczywistościami.

Kiedy przedstawienie się zaczynało, miałem nadzieję na oryginalną tezę historiozoficzną - np. o nakładaniu romantyczno-szlacheckiej politury na chłopskie społeczeństwo. Jak w "Dziadach" Swinarskiego, w których ludowa gromada atakowała Konrada. Ale oczekiwałem zbyt wiele - pozostała konkluzja, że jesteśmy brudni i nieokrzesani. Jeśli trywializuję, przepraszam. Co gorsza, wbrew deklaracjom autora nieco zdetonowana formą publiczność dzieliła się według linii politycznych. Konserwatyści czuli się urażeni. Przyjaciele z okolic KOD zachwyceni - w kluczowej scenie brzydcy, skłóceni Polacy przeganiają szczekaniem przyglądającą się zza płota pogodną, robiącą zdjęcia Europę. Naprawdę nie ma w tym niczego doraźnego?

Pokazał to świetny zespół na czele z Marcinem Przybylskim, jednym z najlepszych aktorów do tego typu suspensów. Ewa Konstancja Bułhak, Jerzy Radziwiłowicz, Marcin Hycnar, Jerzy Łapiński - trudno powiedzieć, że grali, ale byli obecni w dobrym stylu. Niemniej moja nadzieja, że dowiem się czegoś gorzkiego i bolesnego o Polsce, kolejny raz się rozwiała. Nie mam nic przeciw szarpaniu ran. Ale przedrzeźnianie prostaczków wydaje mi się wyjątkową łatwizną. Zwłaszcza ze strony mistrza teatru o konotacjach religijnych, jakim jest Cieplak.

Notabene sztuka często się nad prostaczkami pochyla, traktuje ich jako źródło prawdy. Tu znęca się nad nimi. Obie wersje w stanie czystym uważam za przesadę.

***

Na zdjęciu: "Soplicowo-owocilpoS. Suplement" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji