Artykuły

Nie chcę zapeszać

- Mam swoją odskocznię, jestem rolnikiem, mam dopłaty z Unii, mam swoje gospodarstwo i bardzo mi z tym dobrze, każdą wolną chwilę spędzam, że tak powiem, "na łonie" - mówi MICHAŁ ŻEBROWSKI, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Był już beztroskim Panem Tadeuszem, szlachetnym Skrzetuskim, tajemniczym Wiedźminem. Ostatnio stworzył dwie wyśmienite kreacje - w filmie "Pręgi" i w monodramie "Doktor Haust". W rozmowie z Natalią Chanek aktor podzielił się również znajomością Chin, boksu i unijnego rolnictwa.

Panie Michale, mały Wojtek w "Pręgach" słuchał muzyki klasycznej, ale był do tego zmuszany. Czy Pan jest zmuszany do słuchania muzyki klasycznej, czy Pan jej w ogóle słucha ?

- Nie, absolutnie. Do muzyki klasycznej skierowałem się samodzielnie w wieku siedemnastu, czy szesnastu lat. Chciałem być aktorem, chciałem wyrobić sobie głos, więc zapisałem się do chóru archikatedry warszawskiej, gdzie średnia wieku była 35-40, a ja miałem siedemnaście lat, więc była to dla mnie szkoła nie tylko muzyczna, ale również psychologiczna.

A właśnie, proszę mi powiedzieć, podobno w wieku dwunastu lat Pan już zdecydował, że będzie aktorem. To wielkie szczęście od początku wiedzieć, kim się chce być. Jak to się stało? Powiedział Pan: mamo, tato będę aktorem, idziemy w tym kierunku ...

- To byłoby nieskromne mówić, że zdecydowałem się, bo ja nigdy nie byłem dzieckiem, które było przekonane, że zostanie aktorem. Tylko moja ciocia jak mnie zobaczyła, kiedy miałem trzy lata, powiedziała: "No ten to pójdzie do cyrku albo do teatru." Ja po prostu byłem dzieckiem obdarzonym olbrzymim temperamentem i jakimś takim naturalnym zamiłowaniem do wierszy. Klepałem wierszyki na różnego rodzaju akademiach, przymuszany przez panią polonistkę, która rzeczywiście gdzieś tam wyczuła moją ku temu skłonność. I w ogóle to było tak, że większość czasu spędzałem na boisku szkolnym i zobaczyłem ze zdziwieniem, że mimo tego, iż mam zdarty głos i zadaję się z chuliganami, to jak zaczynam mówić wiersze to oni słuchają. To była taka moja przepustka w szkole, wygrywałem konkursy i dzięki temu byłem akceptowany przez otoczenie i tak przerodziło się to w zainteresowanie, pasję. W liceum byłem w warszawskim ośrodku kultury, jeździłem na konkursy ze wspaniałą muzyką, to były cudowne czasy. A potem to się przerodziło w prawdziwe zainteresowanie, studia. Właściwie okres studiów był jedyną szkołą, do której biegałem z radością i nie mogłem doczekać się kolejnych zajęć.

A w którym momencie Pan stwierdził, że marzenia aktorskie się spełniają? Czy to było przy Kordianie, czy później przy Skrzetuskim?

- O, nie. Ja myślę, że to dopiero teraz się staje. Ja mam wrażenie, że jako aktor to się urodziłem ze trzy lata temu. Miałem wrażenie, że rzeczywiście odebrałem bardzo solidną szkołę, wykształcenie aktorskie od wielu, wielu cudownych mistrzów, których miałem w szkole i miałem szczęście ich spotkać na swojej drodze, ale nie było we mnie jakiegoś takiego mężczyzny młodego, rodzącego się. I to przyszło z wiekiem, z czasem, zacząłem się wypowiadać bardziej w swoim imieniu i dobrze mi z tym na razie. Oczywiście różni moi mistrzowie, przyjaciele mówią, że to jest normalny etap w życiu mężczyzny i aktor będzie jeszcze przeżywał takich etapów cztery.

Jeżeli już przy etapach jesteśmy, proszę mi powiedzieć czy Panu wydaje się, że następny etap to kariera międzynarodowa? Czy Pan coś robi w tym kierunku, znaczy np. uczy się języków i myśli o tym, by wyjechać poza granice Polski, by robić tam filmy.

- Jeżeli dopada mnie myślenie na temat języków, to tylko dlatego, że po prostu człowiek się czuje niezręcznie, kiedy ma wrażenie, że w języku polskim posługuje się "zanikającym" językiem, albo w ogóle przykłada wagę do tego jak się odzywa, a że w języku angielskim nie jest tak samo dobrze odbierany. To w człowieku ambitnym na pewno powoduje frustrację i sięga do nauczycieli i sięga do języka. Ale nie... Ja mam wrażenie, że..., no, o jakim rynku mówimy ? O amerykańskim ? Jeżeli byłbym amerykańskim producentem i robił filmy na rynek amerykański i światowy, no to po co miałbym zatrudniać do roli pierwszoplanowej chłopaka, który być może ciekawie wygląda, ale mówi z silnym akcentem wschodnim ? I mam wrażenie, że o takiej jakiejś poważniejszej karierze aktor europejski marzyć nie może. Były wyjątki, ale np. musiał być Depardieu uznanym aktorem we Francji, potem w Europie, a dopiero potem amerykański reżyser jeden z drugim mogli mu raz na dziesięć lat powierzyć jakąś rolę, która - podkreślam - w swoim założeniu już ma to, że główny bohater powinien mówić z akcentem. Albo to był Kolumb w wykonaniu Depardieu'go, albo jakieś inne role hollywoodzkie, które - umówmy się szczerze - nie są najlepszymi w dorobku Depardieu. I to co on zrobił naprawdę najciekawszego, to było u siebie w ojczyźnie, w kraju. Ja tak nie mam... Ja bardzo lubię Polskę, bardzo cieszę się, że Polska się tak wspaniale rozwija i sądzę, że będzie więcej pieniędzy na kulturę, że zaczniemy robić filmy czy sztukę na światowym, europejskim poziomie, bo to już się dzisiaj zdarza, nie tylko ze względu na większe pieniądze, ale przede wszystkim ze względu na młodzież, która się rodzi. Taka Magda Piekorz czy Wojtek Kuczok, to są ludzie, którzy myślą już kategoriami absolutnie Europy.

A czy zagra Pan w najnowszym filmie pani Piekorz o Tyrmandzie?

- Podobno mam zagrać ...

Ale główną rolę?

- Ja raczej jestem przeciwny takiemu familijnemu traktowaniu siebie, że skoro jesteś moim kolegą, to będziesz miał główną rolę. Uważam, że czasami lepiej zagrać epizod, do którego się pasuje, dzięki któremu człowiek zostaje zapamiętany, niż pakować się na siłę w role, które są przeznaczone dla aktorów piętnaście lat młodszych...

Ja się trochę boję o panią Magdę Piekorz, bo to jest jej drugi film i tak wszyscy czekają, co z tym filmem będzie, bo pierwszy był rewelacyjny. I to jest taki casus drugiego filmu, którego wszyscy się boją. Jakby Pan to skomentował ?

- Ja, w odróżnieniu od Pani, w ogóle się nie boję o panią Magdę Piekorz, ponieważ to jest dziewczyna niezwykle solidnie przygotowana do zawodu. I ona opiera - że tak powiem - swój wybór tematu na jakimś głębokim i literackim przygotowaniu i scenograficznym i wizualnym i castingowym... Wydaje mi się, że to jest kobieta, której "władze na górze" bardzo pomagają. Mówię tutaj o władzach opatrzności.

To w takim razie porozmawiajmy o "Doktorze Hauście", ponieważ publiczność jest zachwycona, szturmuje teatry, zarówno jak wyjeżdżacie, jak i w Warszawie. Krytycy trochę gorzej... Czy mógłby Pan opowiedzieć coś na ten temat , bo to jest takie Pana "ukochane dziecko"?

- Proszę Pani, ja od pięciu lat szukałem tekstu, nadającego się na monodram, ponieważ uważam, że to jest najtrudniejszy sprawdzian dla aktora: monodram - wyjść z teksem i półtorej godziny zabierać ludziom czas, w imię tego, że się wierzy, że człowiek sobie poradzi. W moim wieku wychodzić na scenę warszawską z monodramem jest swoistego rodzaju zarozumiałością. Ale zawsze kończyły się te moje poszukiwania na Dostojewskim, Tołstoju. Nie chciałem odgrzewać kotletów, tylko trafić do widza tekstem właśnie polskim, napisanym przez naszego polskiego pisarza, i dotyczącym uniwersalnych tematów, bo człowieka jako takiego, i żeby uwiarygodnić tę historię również tym, że bohater może pochodzić z każdego miasta Polski. I nieśmiało zapytałem Wojtka Kuczoka, "pierwsze pióro naszego pokolenia", o to, czy by czegoś nie napisał. I on dał mi fantastycznie skonstruowany tekst, zrobiliśmy to za własne pieniądze, zostaliśmy przyjęci z otwartymi ramionami przez dyrekcję teatru Studio w Warszawie, zagraliśmy od 8.01 sześćdziesiąt przedstawień, co jest jakimś megawynikiem.

Moje pytanie brzmi: jaki Gustaw Holoubek, czy Zbigniew Zapasiewicz, czy Janusz Gajos w wieku trzydziestu trzech lat występowali z monodramem przy nadkompletach i grali to z takim powodzeniem. Reżyserem jest świetna reżyser Magda Piekorz, światła zrobił Koszałka, Adrian Konarski, wschodząca gwiazda Piwnicy pod Baranami, zrobił bardzo interesującą muzykę, Wojtek Kuczok napisał dla mnie specjalnie tekst. No to nie jest to powód do jakichkolwiek zmartwień. Poza tym najbardziej wpływowe dzienniki: "Rzeczpospolita" i "Gazeta Wyborcza" piszą skrajne recenzje. Jedna pisze, że to trochę za mało, że spodziewał się pan - nie pamiętam nazwiska - więcej. A drugi, pan Kowalczyk z "Rzeczpospolitej" pisze, że to jest "ani chybi sukces". Jeżeli są jeszcze kontrowersje na ten temat i to zmusza widzów do wyrobienia sobie własnego zdania, to też jest powód do radości .

A jeszcze powróćmy do "Pręg". Dla mojego pokolenia, dla naszego pokolenia, "Pręgi" to jest kino - powiedzmy - "terapeutyczne". Czy Pan wierzy w kino terapeutyczne?

- Nie, raczej wierzę w emocje, które biją z ekranu. Wydaje mi się, że widz nie dlatego zapamiętuje kino, bo ono ma jakiś nośny temat, ważki temat, tylko dzięki kilku scenom, dzięki talentowi reżysera i aktorów, dzięki tej fikcyjnej historii, albo opartej na faktach. My często zapamiętujemy filmy ze względu na jakiś ładunek emocjonalny i piękno jakie bije z obrazu. Nie uważam, że sztuka może mieć terapeutyczny wpływ na ludzi, że ludzie wychodzą z teatru i kina i zmieniają się. Bez przesady. Sztuka jest po to, żeby wzruszać , oczywiście dawać do myślenia, pokazywać świat taki, jaki jest . Ale chyba byłoby za dużo, gdybyśmy od sztuki wymagali, że dzięki niej nie będzie na świecie wojen, albo dzieci przestaną głodować.

Pan podobno ćwiczy boks. Czy trenuje Pan dla sportu czy dla jakiejś nowej roli, tak jak Ai-kido w "Wiedźminie"?

- Zawsze lubiłem się tłuc na przerwach, gdzieś to jest wpisane w mój charakter. Natomiast poprzez związek z poezją, konkursy recytatorskie, studia, człowiek wyszlachetniał i to mi w pewnym momencie zaczęło ciążyć troszkę. Jak miałem nadwagę, dziewięćdziesiąt kilo ważyłem przy "Wiedźminie", bo dosyć musiałem, brzydko mówiąc, "przypakować" do tej roli, poczułem się taki otyły i zmęczony. I pomyślałem sobie, że to jest może dobry moment na to, żeby pójść na salę treningową, bokserską i zrealizować swe dziecięce marzenia, dotyczące trenowania tego właśnie sportu. Okazało się to bardzo zbawienne, bo to jest sport wycieńczający fizycznie i rzeczywiście schudłem przez 11 miesięcy 9kg, aż do momentu, kiedy musiałem zrobić sobie po prostu przerwę. I rzeczywiście mam taki związek i z ludźmi boksu, z samym sportem, lubię zapach sali bokserskiej, ale z dala od fleszy, od reflektorów. Nie jestem aktorem, który zaprasza na drugi trening kamery i robi sobie ketchupem krew pod nosem i udaje twardego faceta.

Jak to jest z popularnością? Jak Pan sobie z nią radzi, bo zauważyłam taki trend u nas, że publiczność chciałaby, żeby Pan był ciągle młody, piękny. Jak Pan sobie na co dzień radzi z tym wszystkim?

- Nie mam kompletnie takiego wrażenia, że publiczność chce, żebyśmy byli młodzi i piękni, publiczność chce, żebyśmy byli wiarygodni i autentyczni. Przecież ludzie się też starzeją i wydaje mi się, że wyrazy uznania kierują pod adresem artystów, którzy godnie się starzeją. Ja mam np. siwe włosy, pojawiają mi się na skroniach, bardzo je hołubię, cieszę się i uważam, że to jest fajnie. Uważam się za takiego aktora, który nie powinien się przejmować tym, że łysieje, czy że będzie siwy, bo wydaje mi się, że siłą mojej wiarygodności, niekoniecznie jest dobrze zarysowana szczęka.

Harrison Ford powiedział kiedyś, że jak zrezygnuje z aktorstwa z jakiegoś powodu, to wróci do stolarki. Czy Pan pomyślał kiedyś: Rzucę to wszystko i będę zupełnie kimś innym...

- Nie, ja nie mam na razie jakiś takich myśli samobójczych, dlatego, że jakoś ta moja kariera się rozwija. Zainteresowanie reżyserów i publiczności moimi rolami jest raczej wprost proporcjonalne do energii, którą ja w to wkładam. Więc jeżeli coś robię i spowiadam się z tego publicznie, to dostaję jakiś odzew. Dopóki tak jest, aktor czuje się spełniony. Ale oczywiście mam swoją odskocznię, jestem rolnikiem, mam dopłaty z Unii, mam swoje gospodarstwo i bardzo mi z tym dobrze, każdą wolną chwilę spędzam, że tak powiem, "na łonie".

Co Pan tam uprawia?

- Nie będę się z tego spowiadał, ale bardzo lubię kontakt z przyrodą i to swoje miejsce.

Czy może mi Pan opowiedzieć trochę więcej o nowym filmie, czyli "Kochankowie roku tygrysa" ?

- To jest historia polskiego uciekiniera z obozu w Rosji, który przekracza granicę rosyjsko - chińską, rosyjsko - mandżurską, tam zostaje przechwycony przez rodzinę myśliwego chińskiego, który żyje na pograniczu tejże granicy i wybucha taki romans z ich młodą córką.

A czy Pan powrócił zafascynowany Chinami?

- Proszę Pani, to jest tak, że nasze wyobrażenie o Chinach jest takim wyobrażeniem państwa policyjnego, gdzie każdy ma swojego ubeka, dzieci się na organy kroi i sprzedaje za granicę a więźniowie robią zabawki itp. Ja tego nie widziałem.

Moje wrażenia na temat Chin były skrajnie zaskakujące dla mnie samego. Jest to kraj, którego gospodarka rozwija się w tak dynamiczny sposób, że to po prostu człowieka paraliżuje, ten rozmach. I jeżeli powiem Pani, że oni na cztery zmiany budują, leją betony, stawiają z cegieł budynki, szosy, autostrady, lotniska, po prostu tam wre praca w taki sposób, że ludzie mają namioty na ulicach, przyjeżdżają z prowincji różnych, zarabiają podobno mało, ale i tak są zadowoleni, że mogą odłożyć.

Ja byłem i w części bogatej i biednej. W tej biednej części nie ma dosłownie skrawka ziemi, żeby nie była porośnięta kukurydzą. Pytałem tamtejszych miejscowych przez tłumacza, jak się dostać do lasu, to mówią: "No, na razie nie chodzimy do lasu". Ja mówię: Ale gdzie jest droga? Oni na to: "Nie ma drogi."

Ja mówię: Jak to? Jak idziecie do lasu? "Nie idziemy, po żniwach pójdziemy."

Więc naprawdę mam wrażenie, że to jest fabryka świata i tych najlepszych firm odzieżowych , i żywieniowych. Do 2010 roku ma tam powstać 40 tysięcy kilometrów autostrad, to dopiero pokazuję skalę i rozmach tego kraju. Oni mają dziewięć procent przychodów rocznie, co jest w skali tych prawie półtoramiliarda ludzi, olbrzymią, niewyobrażalną kwotą. To jest imperium atomowe i oprócz tego gospodarcze, które przez najbliższe dwadzieścia lat - moim zdaniem - zdominuje gospodarkę na świecie.

Chiny to kulinarny raj. Ponieważ oni dziesięć lat temu odpuścili trochę w gospodarce, ta mała przedsiębiorczość zaczęła kwitnąć i na każdej ulicy jest dosłownie piętnaście małych restauracyjek, które się tym charakteryzują, że tam Chińczycy nie robią biznesu po to, aby się ulotnić z miasta, wyjechać na Zachód, ale po prostu, aby służyć dobrze swojej ulicy. Każda ulica ma swój mikroklimat. Jak wracałem ze zdjęć wieczorem do hotelu, to miałem wrażenie, że na każdej ulicy jest jakaś osobna demonstracja, ponieważ każda ulica ma osobny kiermasz, osobny targ książek, staroci, ciuchów, jedzenia - wychodzą, grają w Go, tańczą, śpiewają, bawią się i to jest codzienne, więc kultura tego kraju jest niebywała. Już nie mówiąc o tym, że to jest wszystko tak tanie, że śmieszne dla nas. Jesteś w sześciomilionowym mieście, jest tam około miliona ryksz, ktoś cię wiezie, powiedzmy, z domu w centrum do hotelu, przez całe miasto, kosztuje to pięćdziesiąt groszy, a on mówi, że nie bierze od ciebie pieniędzy, ponieważ pierwszy raz widzi na oczy białego... W telewizji owszem, widział, ma pięćdziesiąt dwa kanały, ale widzi po raz pierwszy białego, wobec tego za darmo cię przewiezie, pedałując przez pół miasta. Ci ludzie są bardzo skromni i mam wrażenie, że niektórzy nie interesują się tym, co się dzieje na Zachodzie, ale naprawdę żyją gdzieś godnie i w pełni swoją kulturą. Zresztą mają do tego absolutne prawo, bo są dwa razy starsi od nas.

A czy powrócił Pan z jakąś "inną świadomością", że będzie np. medytował. Czy zaczerpnął Pan tam coś filozoficznego z Chin?

- Podam przykład: płyniemy statkiem rano po rzece półtorej godziny, żeby się znaleźć w jakimś przepięknym miejscu, żeby nakręcić scenę. Jesteśmy już na planie miesiąc i jest pewna dziewczyna, która pracuje przy kostiumach, nie zwraca na siebie uwagi, nie rzuca się w oczy, jest skromna, normalna. I ona nagle zaczyna śpiewać. Jest piąta rano, i ona śpiewa przez półtorej minuty, pięknie, wszyscy milkną, słuchają, biją brawo. Po czym ona znowu siada i przemienia się w skromną dziewczynę. Więc pytam się: Kto ma rację? Jak my się denerwujemy, mówimy, krzyczymy: "Dlaczego to nie jest załatwione ?!" - to oni się śmieją z nas i nie rozumieją, jak można się denerwować, ponieważ dziś, jutro, pojutrze to nie ma znaczenia, ważne jest by się najeść, wyspać i zapalić papierosa, nie denerwować się. Tak, że to daje trochę do myślenia.

Czy myśli Pan o tym, żeby jednak - mimo wszystko - zagrać w serialu ? Andrzej Wajda na Zjeździe Filmowców Polskich tak trochę namaścił aktorów, powiedział, że gra w serialach polskich jest znakomita, że są to bardzo dobre produkcje. Pan zagrał tylko w jednym serialu bardzo fajny epizod i to wszystko. Myśli Pan o tym, aby kiedyś zagrać?

- Jaki epizod?

W "Kasi i Tomku"...

- To był bardzo dobry serial, ciekawy, świetnie zagrany przez moich kolegów, poza tym grałem tam rolę gwiazdora, wchodziłem i siadałem, było to bardzo zabawne...

Ja powiem szczerze. Te wszystkie zebrania, spotkania, gadania... A jak powinien wyglądać bohater dzisiejszych czasów. To jest taki powrót do czasów, kiedy odgórnie jakiś komitet kinematografii wyznaczał jakieś kierunki. Tymczasem dzisiaj jest inny czas, trzeba robić dobre filmy i tak naprawdę nikogo nie obchodzi, jaki jest bohater dzisiejszych czasów. To nie jest rozważanie natury "sympozjowej", tylko wynika to naprawdę z czystego talentu reżysera. Magda Piekorz zrobiła, okazuje się, w najmniej spodziewanym momencie film o inteligencie polskim, który miał kłopoty z dzieciństwem i ze swoją psychiką. I to trafiło na fenomenalny, podatny grunt. Uważam, że trzeba nie podążać za modami, tylko je wyznaczać. Zawsze staram się myśleć o dwa kroki do przodu.

Cóż to jest za osiągnięcie dostać propozycję reklamy i w niej zagrać ? Jak wszyscy dostają propozycje reklamy i tak naprawdę już nie ma aktorów... Do mnie dzwonią już z seriali i mówią: wie pan co, może sobie pan wybrać rolę, byleby pan zagrał, bo doszło do tego, że nie ma aktorów pierwszoplanowych albo takich uwarunkowanych, którzy mogą pociągnąć rolę w kolejnym kryminale kategorii C, którzy by już nie grali w innym kryminale. Ja to przewidziałem dwa lata temu. Ponieważ każdy młody chłopak, czy jest bardzo utalentowany i zaczyna swoją karierę, wcześniej czy później ulega tej pokusie tego, aby pani z kiosku i inna pani na stacji benzynowej pomyślała sobie: "O, to jest ten co tak żuje gumę i strzela do wszystkich..."

Ale trudno się dziwić, bo tych aktorów jest bardzo dużo...

- Pani uważa, że jest dużo aktorów ? Ja uważam, że aktorów, którzy mogą grać główne role, czy mają na to papiery jest bardzo niewielu. Jest ich w Polsce 15, nawet mniej. Takich naprawdę interesujących jest 5.

Ja na razie nie mam powodów, aby zagrać w serialu, dlatego, że albo się gra Ryszarda II w Narodowym, albo Kuczok pisze dla ciebie monodram, albo się gra w "Pręgach" albo się traci wiarygodność. Bo, nie ukrywajmy, ludzie czy widzowie czy nawet reżyserzy, bardzo często utożsamiają ciebie z tym co robisz w życiu i kolejnymi rolami. Trzeba być cierpliwym. Trzeba umieć zrozumieć, że jeżeli nie jesteś na okładce jakiegoś pisma przez najbliższe pół roku, to jest to często powód do tego by cię szanowano, a nie do tego by popaść w kompleksy.

Mówił Pan o tych pięciu dobrych aktorach. Zwykle pytają Pana o kobiety, z którymi chciałby Pan zagrać, a ja zapytam o mężczyzn z kim chciałby Pan zagrać.

- Wie Pani, ja zawsze wychodzę z założenia, czy temu komuś, kto ze mną gra jest dobrze. Absolutnie nie prowadzę żadnych rankingów, nawet ostatnio usłyszałem od kolegi, że ktoś z zawodu publicznie powiedział, że Żebrowski jest bardzo lojalnym kolegą na planie. Miło mi się zrobiło. Ja oczywiście mam koleżeńskie, serdeczne stosunki z aktorami z zawodu, natomiast one są koleżeńskimi kontaktami, nie są przyjacielskimi kontaktami Ja w ogóle mam może dwóch przyjaciół. I tak uważam, że to jest dużo. Tak, że mam nadzieję nie będę uprawiał nigdy zachowań, jak niektórzy moi starsi koledzy, którzy wyrokują: "Ten jest taki, ten jest siaki, ten jest owaki..." Wydaje mi się, że prawdziwe gwiazdy i wielcy ludzie bez kompleksów patrzą życzliwie na poczynania młodszych kolegów, a nie ustawiają się w pozycji wyrokujących, zdenerwowanych na swoją starość, zgredów.

Ale widzi Pan jakiegoś aktora młodego, któremu Pan daje szansę, że to będzie wielki aktor?

- Tak. Uważam, że Agnieszka Grochowska jest taką dziewczyną. Taki talent rodzi się raz na dwadzieścia lat, bo ona ma w sobie jakąś niebywałą urodę i przełamanie kobiety i młodej dziewczyny i takiej szczerości i szlachetności i tych naszych patriotycznych wszystkich cudownych cech. Z drugiej strony kobiety zmysłowej i wydaje mi się, że w niej drzemie olbrzymi potencjał - musi po prostu trafić na swojego reżysera, człowieka, który to dostrzeże, który będzie umiał naprawdę wydobyć z niej tego demona, którego ona w sobie ma. To jest dziewczyna, w której jest ogromny potencjał wspaniałego aktorstwa.

Uwielbiam też Kingę Preis. Na przykład ten film "Karol", ona tam mówi jedną kwestię, ale mówi ją w taki sposób, że po prostu bije wszystkich na głowę. Mówi: "Oddaj panu marynarkę!" i okazuje się, że jednym zdaniem w roli można pokazać piękno kobiety na przykład. Nie każdy to umie dostrzec, ja pomyślałem po tej premierze, że pójdę do niej i jej to powiem. To jest dziewczyna niebywała, jak ja widzę takie perły aktorskie, to po prostu chcę biec i uściskać i marzyć, by zagrać z taką osobą. Ja się czuję speszony, czy ja przypadkiem nie będę w tyle ...

Wróćmy do Agnieszki Grochowskiej, bo ostatnio pojawiły się w polskim kinie ładne sceny erotyczne, ja przepraszam, że o to zapytam, ale i ładna była scena w "Tulipanach" i przepiękna w "Pręgach", ale to był Pana pierwszy raz. Jak to było?

- Jak tracić dziewictwo to w dobrym towarzystwie. Mnie się wydaje, że Magda była tak przejęta tą sceną i bardzo chciała, aby właśnie efekt tej sceny tak wyglądał. Ale Agnieszka jest tego rodzaju kobietą, która towarzyszy mężczyźnie w takiej niedoli, bo umówmy się, to nie są najbardziej przyjemne sceny, w których trzeba odkrywać nasze najbardziej skryte tajemnice. Ale przy tego rodzaju materiale, prowadzeniu aktorów, partnerce, człowiek nie czuje się ogołocony, bo to czemuś służy, bo to jest piękne, to jest mądre i rozdzierające. Zresztą powiedziałem Agnieszce, że tak sobie wyobrażam aktorstwo . Zagrałem z nią bardzo śmiałą scenę erotyczną i nawet nie wiem jak nago wygląda. I wydaje mi się, że jej się bardzo miło zrobiło, a mnie również, że jej się miło zrobiło w moim towarzystwie.

Wracając do "Pianisty", jak się Panu pracowało z Polańskim? Co w nim jest takiego niebywałego? Bo podobno coś jest.

- Ja miałem tam epizod, jeden dzień. Przyjechałem prosto z "Wiedźmina", a on podziękował mi, że w ogóle zgodziłem się zagrać. Ja powiedziałem: "Panie Romanie, pan chyba żartuje, przecież ja bym nawet klamkę zagrał u pana, choćby z tego względu, żeby zobaczyć jak pan pracuje." Najbardziej zwróciło moją uwagę na planie to, jak oni są tam przygotowani, bo to jest rzeczywiście machina, produkcja niebywała. Sam pan reżyser jest człowiekiem, który komponuje rzeczywistość, która się pojawi na ekranie.

Ma ten olbrzymi budżet - za ten olbrzymi budżet nie tylko kupuje się aktorów czy statystów czy maszyny, helikoptery czy scenografię, tylko przede wszystkim czas na to, żeby wyrobić poszczególne sceny. On najpierw, mimo tego, że ma scenę przemyślaną, przychodzi, ogląda, zastanawia się gdzie kamera, gdzie światło. Potem woła aktorów, pyta ich jakby chcieli to zagrać, robi z nimi scenę, mówi, żeby poszli się ucharakteryzować. Potem przychodzą statyści, każe tym statystom chodzić, biegać, mówi, że tu będą stali aktorzy. Potem przychodzą drugi raz aktorzy i pyta ich czy im coś nie przeszkadza, znowu idą się ubierać. Potem są sceny z bombardowaniem w tym samym miejscu i z opadającym tynkiem. Kadr i sprawdzanie wszystkiego. Potem ci statyści przychodzą, potem aktorzy, grają, ciach - no i jest prawda na ekranie.

Tak, że od momentu pierwszej próby do klapsa mija kilka godzin i dlatego zdobywają Oskary.

A to nie była dla Pana droga - ten epizod - żeby jednak zaistnieć gdzieś w kinie europejskim?

- Ja zaistniałem w kinie europejskim grając w filmie "Pręgi", jeżeli film zdobywa nagrodę na festiwalu, drugą tu, trzecią tu ... No to jest to film na poziomie europejskim. Różni się tylko zarobkami.

Miałem raz taką propozycję, pojechałem do Michaela Apteda, to był film "Enigma" - całe szczęście to nie wypaliło. Tam podobno było to źle odbierane, że to jest niezgodne z prawdą historyczną. I powiedziałem to na zdjęciach próbnych, że nie wiem, czy oni wiedzą, ale Anglicy z zazdrości wszystkie papiery o Enigmie zniszczyli po to, aby sobie przypisać cały sukces. Byli bardzo zdziwieni. Byłem tam na zdjęciach próbnych i to był rzeczywiście jeden taki moment, w którym można powiedzieć, że człowiek gdzieś szeroko wchodzi w rynek europejski. Ale też nie przesadzajmy, dlatego, że potem oglądałem ten film, nawet grają tam jakieś gwiazdy, ale generalnie ten film przeszedł bez echa. To nie trzeba za wszelką cenę starać się zmywać naczynia z czarnoskórymi aktorami i mówić, że się też jest aktorem, zwłaszcza jeżeli się gra Szekspira w Teatrze Narodowym w Polsce, jeżeli się gra Czechowa, jeżeli się gra Dostojewskiego, jeżeli się gra w teatrze, jeżeli się ma jakieś plany. Na litość Boga, nie można udawać Amerykanina jak się jest Polakiem, jak się jest powołanym do tego, aby tutaj być.

Czy może mi Pan coś powiedzieć o Pana najnowszych planach teatralnych?

- Ja nie chcę zapeszać, ale mam jakieś sprecyzowane, skonkretyzowane plany na przyszły sezon i one są dużym wyzwaniem.

O filmie też mi Pan nic nie powie?

- Obiecałem nie mówić.

Czy gdyby Pan miał syna, córkę , czy powiedziałby Pan spokojnie: "Możesz zostać aktorem", czy raczej: "Trzymaj się od tego z daleka"?

- Nie wiem. Gdybym widział w nim naturalny talent, czy powołanie, to pewnie bym nie protestował, ale zdecydowanie bardziej bym się cieszył, gdyby to syn chciał zostać aktorem, a nie córka. Gdyby to miała być córka to bym się naprawdę załamał, bo uważam, że to nie jest zawód dla kobiety. Jak można wracać do domu i zawracać mężowi głowę, że cię nie obsadzono?! Przecież są ważniejsze sprawy na głowie. Jak można w momencie kiedy trzeba z ukochanym mężczyzną usiąść i zjeść kolację, pójść do teatru i grać w teatrze. Przecież to jest bez sensu kompletnie... Chyba, że się jest Agnieszką Grochowską.

Dziękuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji