Artykuły

Młodzi, zdolni, ale czy przebojowi?

Gdy człowiek kończy studia, musi zacząć zarabiać, a tymczasem należałoby nadal pracować nad własnym rozwojem - o młodych śpiewakach pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

Prawie dwadzieścia lat temu, u schyłku lat dziewięćdziesiątych, gdy zniknęły bariery uniemożliwiające Polakom swobodne poruszanie się po świecie, Małgorzata Komorowska na łamach "Ruchu Muzycznego" prześledziła losy talentów. Wnioski, do jakich doszła, nie były optymistyczne, o czym świadczył już tytuł artykułu: "Młodzi zdolni - i co z tego?". Obecnie mamy rok 2016 i dużą grupę młodych śpiewaków, którzy coraz energiczniej starają się zaistnieć na europejskich scenach. Go się zatem zmieniło? System kształcenia na wydziałach wokalnych nie uległ wszakże rewolucyjnej przemianie.

Uwagi, jakie sformułowała równo dziesięć lat temu (także w RM) Helena Łazarska, porównująca pracę z młodymi wokalistami w Polsce i w Europie, są nadal aktualne: "Większa niż u nas swoboda i tolerancja na tzw. Zachodzie sprzyja rozwojowi osobowości i być może także lepszej współpracy ucznia i profesora, bo ich wzajemne zrozumienie to duża część sukcesu. Wiara w pedagoga opiera się przede wszystkim na tym, że nie zdarza się, by uczący nie miał za sobą większej kariery śpiewaczej (dlatego konkurs na profesora - obok udokumentowanego istotnego dorobku artystycznego - polega na publicznych próbnych lekcjach, a nie na śpiewaniu przed komisją czy zdawaniu egzaminu z pedagogiki). Funkcja asystenta w związku z tym właściwie nie istnieje, ryzyko nauki u mało doświadczonych w zawodzie śpiewaczym jest zbyt wielkie".

Zakres swobody i tolerancji, co prawda, nieco się w naszych uczelniach poszerzył, jednak inne problemy pozostały. Teresa Żylis-Gara stwierdziła kiedyś, że polscy śpiewacy mają piękne głosy i dobre przygotowanie muzyczne, ale z konkurencji eliminuje ich brak podstawowej znajomości stylu, bardzo zła wymowa i przeciętna interpretacja. Na inne sprawy zwraca uwagę Izabella Kłosińska: "Perspektywa łatwej i szybkiej sławy kusi" - powiedziała mi niedawno. "Niektórzy jej ulegają, bo niecierpliwość jest cechą młodości. Zresztą, gdy człowiek kończy studia, na ogół musi zacząć zarabiać, a tymczasem należałoby nadal cierpliwie pracować nad własnym rozwojem. Ktoś ma piękny głos, ale przyjmuje nieodpowiednie propozycje i po kilku latach głosu już nie ma. Na szczęście obserwuję, że coraz więcej młodych ludzi zaczyna rozumieć, że talent, jaki został im dany, wymaga starannego prowadzenia i spokojnego rozwoju".

Akademia w sieci

I to jest niewątpliwie wniosek optymistyczny, a mankamenty wytykane dawniej przez Teresę Żylis-Garę dziś przestają być zmorą, bo w okresie przejścia od uczelni na profesjonalną scenę jest czas i sposobność, by owe braki maksymalnie zniwelować. Od sześciu lat pomaga w tym Akademia Operowa przy Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Zaczynała skromnie, od pierwszych kursów mistrzowskich prowadzonych przez Izabellę Kłosińską oraz Adama Kruszewskiego. Rozwinęła się z chwilą przystąpienia w 2011 roku do ENOA, czyli do Europejskiej Sieci Akademii Operowych (European Network of Opera Academies), grupującej inicjatywy podobne do polskiej w dziesięciu krajach.

ENOA ułatwia organizację warsztatów i pozyskiwanie do prowadzenia takich zajęć wybitnych pedagogów. Z jednej strony Polacy zaczęli jeździć za granicę, by doskonalić umiejętności (korzystając nierzadko - co dla nich niezwykle ważne - z finansowego wsparcia Akademii Operowej), z drugiej zaś w Warszawie pojawili się znakomici profesorowie. Dobrym duchem warsztatów w Operze Narodowej była na przykład zmarła w ubiegłym roku Anita Garanća, która wychowała wiele gwiazd, na czele z własną córką, Eliną. Udało się namówić do współpracy artystów niezajmujących się na stałe pracą dydaktyczną (Olga Pasiecznik, Ewa Podleś, Andrzej Dobber), ale Akademia Operowa zapewnia nie tylko konsultacje i pomoc doświadczonych śpiewaków. Zajęcia prowadzą także reżyserzy (David Pountney), konsultanci językowi (Paola Larini) czy Rebecca Beitlis, specjalistka od tak zwanej metody Feldenkraisa, pomagającej poznać świadomość własnego ciała w ruchu. Niesłychanie ważny jest też udział najlepszych pianistów, zwłaszcza Eytana Pessena, który pracuje w największych teatrach, od Metropolitan po Operę we Frankfurcie, był także dyrektorem Semperoper w Dreźnie czy Teatro San Carlo w Neapolu.

Kontratenor w Nowym Jorku

Tacy fachowcy jak Pessen nie tylko pomagają korygować błędy, lecz także są w stanie wskazać, dokąd młodzi powinni się udać, gdzie powinni próbować szczęścia. "Podstawowa sprawa to oczywiście kształcenie na poziomie uczelnianym, choć do nas bardzo często przychodzą ludzie jeszcze w trakcie studiów - uważa Beata Klatka, szefowa Akademii Operowej. - Druga jednak rzecz to pokierowanie czy podpowiedzenie, by dalszy rozwój oraz kariera poszły w odpowiednim kierunku. Tak było w przypadku Jakuba Józefa Orlińskiego, który świetnie skończył studia na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina u Anny Radziejewskiej, ale dzięki temu, że Eytan Pessen wręcz przymusił go i przedstawił na kolejnych warsztatach w Niemczech, dostał tam pierwsze propozycje występów, a potem pojechał na przesłuchania do Juilliard School do Nowego Jorku, gdzie w ubiegłym roku zaczął studia". Dwudziestopięcioletni kontratenor Jakub Józef Orliński to jeden z największych talentów, jaki objawił się w Polsce w ostatnich latach. W marcu tego roku znalazł się w piątce laureatów najważniejszego amerykańskiego konkursu wokalnego - The Metropolitan Opera's National Council Auditions, na którym śpiewacy z takim rodzajem głosu jak jego bardzo rzadko zyskują uznanie. Niedawno zdobył kolejną nagrodę - na konkursie oratoryjnym w Nowym Jorku. Jest zresztą prawdziwym kolekcjonerem wyróżnień: w 2015 roku zajął na przykład trzecią lokatę oraz zdobył nagrodę specjalną na konkursie Le Grand Prix de TOpera w Bukareszcie. Pojechał tam podobno po to, by ewentualną nagrodą sfinansować wyjazd do Nowego Jorku. Wcześniej zdążył między innymi zaśpiewać partię Ruggiera w Alcynie Handla w Aachen czy pieśni Purcella w baletowym widowisku szekspirowskim Opery w Lipsku.

"Dzięki takim wykładowcom jak Eytan Pessen Akademia otwiera drzwi, do których nie trzeba już stukać - mówi Beata Klatka - lub wskazuje kierunek, na który nikt u nas być może by nie wpadł. Eytan potrafi ponadto przyciągnąć do nas kolejnych wykładowców, choćby Neila Shicoffa. Z Pessenem jest też w ciągłym kontakcie Tomasz Kumięga, przyjeżdża do niego z Paryża, bo młodemu człowiekowi potrzebny jest mistrz, który będzie pomagał rozwiązywać rozmaite problemy wokalne".

Do Aix-en-Provence i dalej

Urodzony w roku 1991 baryton Tomasz Kumięga to kolejne odkrycie Akademii. Został przez nią wysłany do partnera z ENOA -festiwalu w Aix-en Provence i tak się spodobał, że wziął również udział w międzynarodowym projekcie ENOA - spektaklu "Be With Me Now". Ten rodzaj pasticcia operowego był pokazywany w kilku krajach, w listopadzie 2015 roku można go było zobaczyć na kameralnej scenie Opery Narodowej. W Warszawie Kumięga miał okazję zaśpiewać kilka małych ról (Marulla w "Rigoletcie", Szlachcica brabanckiego w "Lohengrinie"). Od października 2014 roku jest członkiem Atelier Lyrique przy Operze Paryskiej, gdzie w "tym sezonie wystąpił jako Książę Yamadori w "Madame Butterfly", a w grudniu ma wziąć udział we wznowieniu "Ifigenii na Taurydzie" Glucka w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego.

O rok starszy od Kumięgi poznański bas Krzysztof Bączyk (ma za sobą dwanaście lat śpiewania w Poznańskim Chórze Chłopięcym Polskie Słowiki i studia na tamtejszej akademii) także był w Aix-en Provence - na przesłuchaniach do Akademii Mozar-towskiej ENOA. Za pierwszym razem nie dostał się, rok później Akademia Operowa zaproponowała mu, by pojechał tam na warsztaty kompozytorskie, na których potrzebny był ktoś z dobrą znajomością śpiewania nut a vista. Spodobał się wówczas tak bardzo, że na kolejne warsztaty mozartowskie przyjęto go bez przesłuchań, a w 2014 roku na festiwalu w Aix-en-Provence wystąpił w "Czarodziejskim flecie" (Kapłan i Zbrojny Mąż) oraz jako Nettuno i Tindaro w Elenie Francesca Cavallego. Obecnie jest członkiem zespołu Opery w Zurychu, gdzie w sezonie 2016-2017 zaśpiewa kilka całkiem poważnych ról (Masetto w "Don Giovannim" Raimondo w "Łucji z Lammermooru", Colline w "Cyganerii"). Z kolei zaledwie dwudziestoczteroletni baryton Mikołaj Trąbka, zdobywca nagrody dla najlepszego młodego śpiewaka na edycji konkursu w Bukareszcie tak szczęśliwej dla Jakuba Józefa Orlińskiego, został przez Akademię Operową wysłany na warsztaty prowadzone przez Sergieja Leiferkusa, co zaowocowało przyjęciem go od przyszłego sezonu do studia operowego we Frankfurcie.

Na tym samym konkursie w Bukareszcie w 2015 roku II nagrodę w kategorii głosów kobiecych zdobyła Agata Schmidt (rocznik 1985) - absolwentka uczelni w Bydgoszczy i Warszawie. Była związana z Akademią Operową, potem z Atelier Lyrique Opery Paryskiej. Debiutowała w Operze Nova, dziś ma za sobą kilka drobnych ról w Paryżu - w "Rusałce" i "Ariadnie na Naxos", ale także Orfeusza we wznowionej dla paryskiego baletu inscenizacji Piny Bausch "Orfeusza i Eurydyki" Glucka. W kraju czeka nadal na odkrycie, podobnie jak młodsza od niej o rok i też obdarzona mezzosopranem Kinga Borowska. Ona z kolei w roku 2009 jako Sesto wzięła udział w studenckiej inscenizacji "Juliusza Cezara" w Teatrze Wielkim w Łodzi (z tego miasta pochodzi) pod dyrekcją Paula Esswooda, w Operze Narodowej można ją było zobaczyć w "Be With Me Now", częściej jednak pojawiała się w La Monnaie (między innymi w "Matsukaze" Hosokawy czy "Edypie" Enescu).

Kolekcjonerką konkursowych laurów jest Adriana Ferfecka, która w 2014 roku - mając zaledwie dwadzieścia dwa lata - zachwyciła jurorów Le Grand Prix de 1'Opera w Bukareszcie i zdobyła I nagrodę. Została też finalistką jednego z najważniejszych konkursów w Europie - Neue Stimmen, dzięki czemu otrzymała zaproszenie na letni festiwal w Salzburgu. Była tam pierwszą Polką zakwalifikowaną do Young Singers Project i wystąpiła jako Rozyna w inscenizacji "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego dla dzieci. Od obecnego sezonu jest związana z Deutsche Oper w Berlinie, gdzie doskonali umiejętności i zdobywa doświadczenia sceniczne (między innymi Kapłanka w "Aidzie", Pierwsza Dama w "Czarodziejskim flecie" czy Anna w "Nabucco").

Życzliwość dyrektorów

Zmienia się również nastawienie polskich teatrów do młodych śpiewaków. Marcelina Beuchler (rocznik 1986) zaśpiewała partię "Traviaty" w Operze Bałtyckiej i w szczecińskiej Operze na Zamku, była też Mimi w "Cyganerii" w Operze Krakowskiej. Jolancie Wagner niemal bezpośrednio po studiach Opera Nova zaproponowała rolę Halki i młoda bydgoska śpiewaczka wyszła z tej próby zwycięsko, a tenor Łukasz Załęski miał okazję zmierzyć się tam z tytułową rolą w "Potępieniu Fausta" Berlioza. Spory zestaw ról zaśpiewanych na scenie Teatru Wielkiego w rodzinnym Poznaniu (Masetto i Komandor w "Don Giovannim" Zuniga w "Carmen", Bartolo w "Weselu Figara", a nawet Titurel w "Parsifalu") ma Krzysztof Bączyk, w styczniu tego roku był też Publiem w "La clemenza di Tito" w Operze Narodowej. Sensację wywołał w roku 2015 debiut w Pajacach w Teatrze Wielkim w Poznaniu dwudziestoletniego studenta Akademii Wrocławskiej, Andrzeja Filończyka. Ten baryton to ogromny talent, partię Tonią zaśpiewał brawurowo, choć można zastanawiać się, czy nie przyjął takiej kuszącej propozycji zbyt wcześnie. Znacznie bardziej na miejscu był w tym przedstawieniu starszy od niego o dziewięć lat baryton Michał Partyka w roli Silvia. Andrzej Filonczyk, uczestnik Akademii Operowej, także na warszawskiej scenie pojawił się w kilku wcieleniach, znacznie mniej jednak ryzykownych dla młodego głosu - Komisarza w "Madame Butterfly" czy Marulla w "Rigoletcie". Marulla zaśpiewał też Michał Partyka, ale w Operze Paryskiej, gdzie wcześniej był słuchaczem Atelier Lyrique, wystąpił też choćby jako Wagner w "Fauście". Od kilku lat mieszka zresztą we Francji.

Jak zawsze rozważnie z młodymi postępuje Warszawska Opera Kameralna, a współpraca ze Stowarzyszeniem Dramma per Musica zwiększyła liczbę propozycji atrakcyjnych i odpowiednich dla nich. W wystawionej w roku 2014 w Teatrze Królewskim "Agrippinie" Handla Barbara Zamek była więc efektowną Poppeą, potem na scenie WOK pokazała się jako Albertynka w "Operetce" Dobrzyńskiego według Gombrowicza oraz La Statuę animee w "Pigmalionie" Rameau, Trzeba jednak dodać, że Zamek ma już na koncie występ w partii Zofii w "Halce" w Operze Narodowej oraz kilka ról w spektaklach we Francji, bo także szuka możliwości zaistnienia w tym kraju. Wielkim odkryciem jest tegoroczny dyplomant Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina Kacper Szelążek - kontratenor o wyjątkowo ciekawym głosie, dla którego Warszawska Opera Kameralna wystawiła w obecnym sezonie "Ariodante" Handla, by mógł zabłysnąć w tytułowej roli. Na ubiegłorocznym Festiwalu Oper Barokowych (organizowanym przez Stowarzyszenie Dramma per Musica) urządzono Szelążkowi specjalny, solowy koncert. Wystąpił też w "Agrippinie", dzieląc się rolą Nerona z innym zdolnym kontratenorem, Marcinem Sławeckim (obaj są studentami Artura Stefanowicza), śpiewał także partię Bertarida w dyplomowym przedstawieniu warszawskiej Akademii Teatralnej - w "Rodelindzie Handla".

Listę młodych talentów Warszawskiej Opery Kameralnej uzupełnia Dagmara Barna - delikatny sopran, także kolejna podopieczna Akademii Operowej, niedawna Dalinda w "Ariodante", wcześniej Dorinda w "Orlandzie" na Festiwalu Oper Barokowych. Brawurową rolą Lesbo w "Agrippinie" błysnął dwudziestolatek Hubert Zapiór - student zarówno Wydziału Wokalnego UMFC, jak i Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej. Ogromne możliwości śpiewacze i aktorskie pokazał na scenie WOK w przedstawieniach studenckich (jako Don Giovanni oraz Spinelloccio w "Giannim Schicchim").

Agenci pilnie potrzebni

Należy też pamiętać o tych, którzy kształcili się lub kształcą za granicą i w Polsce bywają rzadko. Choćby mieszkający od kilku lat w Nowym Jorku, studiujący między innymi w Juilliard School, kolejny baryton Szymon Komasa. W kraju ten trzydziestojednoletni śpiewak dał się poznać przede wszystkim jako Hans, bohater "Czarodziejskiej góry" Pawła Mykietyna, ale był też Mefistem w "Potępieniu Fausta" w Operze Nova czy Zbigniewem w "Strasznym dworze" w Operze Krakowskiej. W tej samej inscenizacji Czarodziejskiej góry w partii Behrensa pokazał się bas Łukasz Konieczny (rocznik 1985), młodszy brat Tomasza Koniecznego. Idzie w jego ślady, choć, jak podkreśla Tomasz, jest samodzielny w decyzjach. Tym niemniej po studiach we Wrocławiu również pojechał na dalsze kształcenie do Niemiec. Obecnie Łukasz Konieczny jest w zespole Deutsche Oper am Rhein, gdzie w następnym sezonie wystąpi między innymi jako Sparafucile w "Rigoletcie", Sarastro w "Czarodziejskim flecie" czy Truffaldino w "Ariadnie na Naxo". W roku 2017 czeka go debiut w Staatsoper w Monachium, na razie w niedużej roli Barona Douphila w "Traviacie", ale Łukasz Konieczny ma świadomość, że jego mocny, głęboki bas nadal się kształtuje, więc o rozwoju kariery trzeba myśleć rozważnie.

Czy skoro mamy tylu świetnie radzących sobie młodych śpiewaków, sytuacja jest znakomita? Oczywiście nie. Powstanie Akademii Operowej pomogło rozwiązać wiele problemów, inne pozostały. "Pod opieką światowej sławy pedagogów i śpiewaków, mogą się tu dalej kształcić i przejść etap między okresem edukacji a samodzielnym życiem. Wykorzystujemy ich w przedstawieniach, obsadzając w małych rolach, wysyłamy do innych teatrów czy na festiwale - mówi Izabella Kłosińska. - W Polsce jest jednak słaby system impresaryjny, a przecież chodzi o zaistnienie na potężnym, profesjonalnym rynku. My możemy rekomendować śpiewaków partnerom z ENOA, a chodzi o kogoś, kto potem otoczy ich opieką, będzie szukał ofert, promował, ale i dbał, by się dalej rozwijali. Jest u nas może paru agentów potrafiących współpracować z Europą, większość działa tylko na terenie kraju. A dobry agent świadczy o wartości artysty".

X X

Nierozwiązaną wciąż kwestią jest planowane od dawna przekształcenie istniejącej akademii w studio operowe, takie jakie istnieją przy większości najważniejszych teatrów operowych, by wspomnieć choćby Metropolitan w Nowym Jorku, Opernhaus w Zurychu, czy Operę w Hamburgu (tam zwrócono uwagę na talent Aleksandry Kurzak). Studio daje młodemu człowiekowi możliwość poznania całego procesu powstawania spektaklu - od pierwszych rozmów i prób po premierę. Takie studio istniało krótko w PRL, przy Teatrze Wielkim w Warszawie i, jak ocenia Izabella Kłosińska, bardzo jej pomogło w wejściu na profesjonalną scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji