Artykuły

Ja też jestem Rysiek

"Ryszard III" Williama Shakespeare'a w reż. Piotra Ratajczaka w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Maja Ignasiak w Tygodniku Miasto.

Nie ma teatralnego widza w Koszalinie, z wyjątkiem może tych najmłodszych, którzy nie znaliby tutejszych spektakli Piotra Ratajczaka. Każdy z nich, od "Wodzireja. Koszalinkulturkampf" poprzez "Szewców" aż do ostatniej w kolejności "Kartoteki", zapisał się tu jako wydarzenie. Warto było czekać na następne. Świadczy o tym choćby fakt, że pierwsze przedstawienie "Ryszarda III" premierowa publiczność przyjęła owacją na stojąco. A nie jest to normą w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym.

Według Williama Szekspira król Ryszard III stał się nikczemnikiem na skutek targających nim frustracji. Te powodowane były jego odrażającą fizycznością. Czytelnik i widz poznaje przyszłego władcę Anglii w momencie, gdy ten świadomie postanawia zostać ucieleśnieniem zła. Z niemal filozoficzną rezygnacją, z wystudiowanym a pozornym pogodzeniem się ze swymi defektami ten "człowiek ledwie na pół sklecony i to tak koślawo, że na jego widok ujadają psy" podejmuje decyzje coraz bardziej nikczemne. Ćwiczy okazywanie żalu, współczucia i troski na swych najbliższych, równocześnie wykańczając jednego po drugim. Pięknej wdowie po Edwardzie, któremu Ryszard pomógł zejść ze świata, aż brakuje słów wobec jego bezczelności. Pluje mu w twarz, on się uśmiecha i dobiera do niej jak gdyby nigdy nic. Wie, że będzie ją miał. Nieważne, że za cenę jej bezmiernej pogardy i odrazy. Pragnie Anny i dostaje ją. Jedno wypowiedziane żartem niefortunne słowo może się równać wyrokowi śmierci. Ryszard nie uspokoi się, dopóki nie zobaczy zwłok. Tych, którym zleca mordowanie, gotów jest hojnie nagradzać.

W roli bezwzględnego monarchy Piotr Ratajczak obsadził Wojciecha Rogowskiego - bynajmniej nie po tak zwanych warunkach. Jego odmienną od ogółu populacji fizyczność zaznacza ledwie paroma szczegółami. Lekko ułomny, lecz wytworny hedonista rozkoszuje się muzyką i drogim trunkiem. Wojciech Rogowski kreuje postać z początku finezyjną, mordującą rywali do tronu w białych rękawiczkach. Dba o wizerunek, zgodnie z którym jego zbrodnie dzieją się niejako poza nim, bez wpływu. Swoje chore emocje zaznacza subtelnym gestem, jednym spojrzeniem. Potem staje się coraz bardziej prymitywny, zapluty z wściekłości, zajęty wyłącznie sobą, owładnięty szaleństwem. "Ja" - to słowo dominuje w jego monologach. Najpierw narasta w nich złość, potem zmienia się ona w bezsilność. I tak właśnie, bezsilnie i głucho, brzmi finalna kwestia: "Konia. Królestwo za konia".

Jak z dramatu o pięciu aktach zrobić półtoragodzinny, syntetyczny spektakl? To wie dramaturg Michał Pabian, który towarzyszył Piotrowi Ratajczakowi i koszalińskiemu zespołowi aktorskiemu od pierwszej próby. Zespół ten rzadko ma okazję grać wierszem. Tu stanął wobec jedenastozgłoskowca spod mistrzowskiego pióra Stanisława Barańczaka, którego przekłady dramatów Szekspira od blisko trzydziestu lat królują na polskich scenach. Michał Pabian na próbach pilnował średniówki i tworzył razem z reżyserem studium ponadczasowego zła pod różnymi postaciami. Bo oprócz skończonego nikczemnika Ryszarda po królewskim dworze snują się przecież jeszcze rozmaici służalcy, konformiści, donosiciele, tchórze i przyszli mordercy, których wyrzuty sumienia całkowicie uśmierza fakt, że za wykonanie zadania dostaną sowitą zapłatę. Są jeszcze matki, które straciły dzieci. Jednak nie ma w nich rozpaczy, a jedynie żałoba. Ta oczywiście przystoi księżnej czy królowej po stracie, jednak formę ma mieć powściągliwą. A gdy najmłodsza z matek rozpacza nazbyt ekspresyjnie, starsza zwraca jej uwagę, że powinna zachowywać się przyzwoicie.

Realizatorzy potraktowali przesłanie Szekspira jako analogię do współczesnej rzeczywistości. W wizji scenografki Matyldy Kotlińskiej i kostiumolożki Beaty Jasionek płatni mordercy to klasyczne karki, a przywódca agitujący gdzieś na barykadach w skrwawionej koszuli uzbrojony jest w megafon. (Premierowa publiczność nie podchwyciła agitacji choćby jednym klaśnięciem.) Książęta noszą kaptury, trampki i bejsbolówki. Tylko muzyka jest barokowa, a więc i ponadczasowa. Rozbrzmiewa radośnie, gdy Ryszard ginie. W jej takt już kiwa ręką nowy monarcha, a tłum powtarza beznamiętnie: "Niech żyje król". Reżyser rozdzielił role z kilkudziesięcioosobowej obsady pomiędzy dziewięcioro aktorów. Przed premierą mówił, że uważa ich wszystkich za swoich przyjaciół. Jak gdyby pragnąc rozładować ciężar wypowiadanych przez półtorej godziny kwestii, realizatorzy jęli obdarowywać się kolorowymi konikami i kubkami z napisem "Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki", gdy tylko umilkły oklaski. "Też jestem Rysiek", zaśmiał się radny Ryszard Tarnowski, przewodniczący komisji kultury. I pewnie nie on jeden, lecz każdy średnio wrażliwy widz po obejrzeniu najnowszej realizacji Piotra Ratajczaka zacznie doszukiwać się śladów "ryśkowości" w sobie. Na podsumowaniu sezonu reżyser życzył wszystkim w każdym razie, by treść takich sztuk, jak Szekspirowski "Ryszard III", w przyszłości tkwiła tylko w złych snach...

Sezon w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym już się zakończył. "Ryszard III" powróci na afisze 10 i 11 września.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji