Artykuły

Wajda od A do Zet

Teatr daje mi intymność, głęboki kontakt z aktorami, z którymi pracuję, pewne zamknięcie, izolację, patrzenie sobie w oczy, codzienną obecność, ową niepowtarzalną ciszę w odosobnionej sali teatralnej - wyznał kiedyś Andrzej Wajda. Jacek Szczerba z Gazety Wyborczej ułożył z refleksji jubilata Alfabet Andrzeja Wajdy.

Aktorzy

Wajda mówi: "Są tylko dwa momenty w pracy reżysera, które wymagają natchnienia, chwili olśniewającej jasności. Pierwszy to moment decyzji, o czym i jaki chce zrobić film. Drugi - to wybór aktorów".

Zwykł żartować, że skompletowawszy obsadę przedstawienia, właściwie zakończył już jego reżyserię. Jerzemu Stuhrowi powiedział, gdy pracowali (z Jerzym Bińczyckim) nad "Emigrantami" Mrożka (1976): "Pan Jerzy jest duży i lubi grać wolno, ty, Jurku, jesteś przy nim mały i lubisz grać szybko, to się nawzajem będziecie bardzo denerwować, a o to przecież w tej sztuce chodzi, kochani, zagrajcie mi to pięknie...".

"Trzeba pozyskać aktorów - tłumaczy Wajda. - Muszą rozumieć, że ja bez nich nie mogę żyć - bo tylko wtedy dają nawet nie 100, ale 150 proc., dają wszystko, co mają". Jest otwarty na cudze pomysły - na każdej próbie chce od aktora czegoś nowego. Gdy aktor coś zasugeruje, Wajda odpowiada mu innym pomysłem, tamten znów coś dorzuca i po kilku takich wymianach scena osiąga "niebotyczny poziom".

To Olbrychski zaproponował bieg za stadem koni w finale "Wszystko na sprzedaż" (1968). On też wymyślił scenę w "Ziemi obiecanej" (1974), w której zmusza Pszoniaka, żeby ten natychmiast otrzeźwiał (czekają na nich niecierpiące zwłoki interesy!) - psika nań wodą z syfonu, leje pomyje z wiadra i wsuwa mu palce do gardła, wywołując wymioty. Wajda mówi: "Nieważne, kto rzucił pomysł, ważne, kto powiedział Action! ".

Zdarzało mu się zżymać na polskich aktorów: "Nasza maniera mówienia aktorskiego jest tak daleka od zdrowego języka. Wygrywają jakby melodie, mają manieryczny sposób interpretacji, jakieś zaśpiewy, intonacje, które są tak obce językowi polskiemu. Poza tym nasi aktorzy grają beznadziejnie powoli. To sprawia, że nasze filmy są beznadziejnie nudne".

Sam był o krok od aktorstwa. We wczesnych latach 50., w etiudzie Andrzeja Munka miał zagrać studenta kurującego się w sanatorium gruźliczym w Zakopanem. Film jednak nie powstał, bo władze uznały temat za zbyt pesymistyczny. Chciał się obsadzić w roli reżysera we "Wszystko na sprzedaż". Potem namawiał do tego litewskiego reżysera Vytautasa Zalakeviciusa. W końcu wziął Andrzeja Łapickiego.

Za to Łapicki w połowie lat 70. zaproponował mu rolę reżysera w "Pogardzie" Alberto Moravii, którą realizował w Teatrze Telewizji w Krakowie. "Poprosiłem Wajdę, żeby na planie oglądał w telewizorze fragmenty Okruchów życia Claude'a Sauteta. Zgodził się chętnie. Kwestie, które miał powiedzieć, pisał sobie na podłodze".

* * *

Danton

Wajda mówił: "Jestem bardziej niż inni uprawniony do robienia filmu o rewolucji francuskiej, ponieważ byłem świadkiem wydarzeń rewolucyjnych w naszym kraju i znam rewolucyjną atmosferę".

Najpierw zrobił jednak spektakl "Sprawa Dantona" (1975) według Stanisławy Przybyszewskiej, w warszawskim Teatrze Powszechnym. Tu w pojedynku Dantona (Bronisław Pawlik) i Robespierre'a (Wojciech Pszoniak) racja była po stronie tego drugiego, idealistycznego bohatera ascety.

W filmie (1982) polityczne doświadczenia przełomu lat 70. i 80. kazały Wajdzie inaczej rozłożyć akcenty. Tu Robespierre (Pszoniak) jest demagogiem i fanatykiem terroru, ludzką twarz rewolucji uosabia kompromisowy Danton (Gérard Depardieu).

Na paradoks zakrawa, że Legię Honorową za "Dantona" dostał Wajda od socjalistycznego prezydenta Francji François Mitteranda, choć patronem tamtejszej lewicy jest raczej Robespierre. Jeden z francuskich socjalistów napisał: "Wajda zrobił wspaniały film (...), tym lepiej dla kina, ale gorzej dla historii; bo im lepszy film, tym bardziej narzuca się jego wersja historii. Otóż jego wersja nie jest naszą".

Gérarda Depardieu poznał Wajda, wystawiając w 1980 r. w teatrze w Nanterre "Onych" Witkacego. Jesienią 1981 r. zaprosił go do Polski, by zobaczył kraj ogarnięty przez rewolucję. Zaprowadził go do siedziby Regionu Mazowsze "Solidarności". Zmęczenie i zachrypnięty głos z finałowej sceny "Dantona" Depardieu podpatrzył ponoć u Zbigniewa Bujaka.

Z powodu stanu wojennego realizację filmu przeniesiono z Polski do Francji. Stronników Dantona grają Francuzi, jakobinów Polacy, a Franciszek Starowieyski jest tu malarzem Davidem szkicującym Dantona wiezionego na ścięcie.

Depardieu wspomina: "Dwa razy przeszedłem przez gilotynę: w pierwszym dniu zdjęć, żeby mieć to już za sobą, i w ostatnim (...) Za drugim razem człowiek naprawdę ma pietra". A o końcowym monologu mówi: "Nakręciliśmy go jako jedno ujęcie. Czułem się jak opętany przez postać, miałem pełną świadomość tego, co się działo, ale niczego nie kontrolowałem. Wszystko przyszło samo, bez wysiłku, tak jakby Danton mówił przeze mnie. Zachowywałem się jak w półśnie, opanowany słodką niemocą".

* * *

Dostojewski

Dla Wajdy to "największy pisarz na świecie, który pokazał niekonsekwencje ludzkiego charakteru".

O jego książkach mówił mu Marek Hłasko, gdy jesienią 1956 r. pracowali nad scenariuszem "Głupcy wierzą w poranek" (powstała z niego później "Baza ludzi umarłych" Petelskiego).

Zdaniem Wajdy Dostojewski świetnie nadaje się do teatru, bo świadomość jego bohaterów jest "dialogizowana. Oni muszą mówić, żeby czytelnik dowiedział się, co myślą".

Przygoda z Dostojewskim zaczęła się od "Biesów" [na zdjęciu] (1971) w Teatrze Starym w Krakowie. Wajda sięgnął po adaptację Alberta Camus, lecz codziennie rano dostarczał aktorom uzupełnienia wypatrzone w powieści. Złościło to zwłaszcza Jana Nowickiego (Stawrogin). Wprowadził też na scenę czarne postaci rodem z japońskiego teatru Bunraku - na początku spektaklu tylko zmieniają dekoracje, lecz w finale już ingerują w akcję. Podczas przedpremierowej próby z widownią zmarł na serce grający Tichona Kazimierz Fabisiak.

W 1974 r. Wajda powtórzył ten spektakl w amerykańskim Yale Repertory Theatre - w obsadzie miał m.in. Elżbietę Czyżewską (Maria Lebiadkin) i młodą Meryl Streep (Liza Drozdowa). Ale francuski film "Biesy" (1988, w oryg. "Les Possédes") już się nie udał. Wajda czuł, że pozostaje na zewnątrz tego powieściowego szaleństwa, jest tylko reżyserem-inscenizatorem. Bohaterem jest tu naiwny rewolucjonista Szatow (Jerzy Radziwiłowicz), ale najlepsze sceny należą do Stawrogina (Lambert Wilson).

"Nastazja Filipowna" (1977, znów Teatr Stary), wg "Idioty", ograniczała się do sceny rozmowy Rogożyna (Nowicki) i Myszkina (Radziwiłowicz) nad zwłokami Nastazji. Wajda zdecydował się wpierw na 27 prób z publicznością. Po trzeciej Nowicki zapytał: - "Panie Andrzeju, jeżeli na próbach jest publiczność, to jak już zaczniemy grać normalne przedstawienia, będzie chyba pusto? Jakaś różnica musi przecież być".

By wybrnąć z opresji Wajda spotykał się z aktorami nocą - podczas ich improwizacji dzwonił dzwoneczkiem w momentach, które uznał za udane. Asystent Maciej Karpiński zapisywał te momenty.

Potem była ekstrawagancka "Nastazja" (1994), z Tamasaburo Bando, japońskim aktorem z teatru kabuki, specjalizującym się w postaciach kobiecych (to tzw. onnagata). Bando zagrał jednocześnie i Nastazję, i Myszkina, choć bał się, że jako mężczyzna wypadnie śmiesznie.

Wielkie spektakle wg Dostojewskiego wieńczy "Zbrodnia i kara" (1984, znów Teatr Stary) z Raskolnikowem-Radziwiłowiczem i Porfirym-Jerzym Stuhrem.

* * *

Pszoniak

U Wajdy Wojciech Pszoniak (ur. 1942) "ekspolodował" dwukrotnie - w teatrze jako młody Wierchowieński w "Biesach" (1971), "sprężyna poruszająca akcję tej diabelskiej maszyny", a w kinie jako "liryczny kapitalista" Moryc Welt (zastępując Jerzego Zelnika) w "Ziemii obiecanej" (1974).

Tu wykonał zresztą rzecz niesłychaną - po dramatycznej scenie ze Stanisławem Igarem (Grünspan), którego straszy, nie chcąc mu oddać pożyczonych pieniędzy, macha ręką do kamery!

Dostał też tytułową rolę w "Korczaku" (1990), choć pierwotnie miał go grać Amerykanin Richard Dreyffus (oceanograf w Szczękach"), który w 1987 r. w Paryżu odwiedził nawet Wajdę w charakteryzacji i kostiumie Korczaka. W "Dantonie" (1983) Pszoniak dotrzymał kroku Depardieu. "Pojedynek z Gérardem dla mnie niezapomniany" - napisał Wajda. Jego Robespierre na mównicy staje na palcach, żeby być wyższym. Był też intrygującym Jezusem, ukrzyżowanym przy autostradzie, w "Piłacie i innych" (1972), wg Bułhakowa.

Wajda chciał, żeby zagrał w "Wodzireju", produkowanym w Zespole "X", ale Feliks Falk uparł się przy Stuhrze. Wajda próbował zresztą kupić pomysł tego filmu od Falka, "za potężną sumę".

* * *

Teatr

"Co daje mi teatr? - zastanawia się Wajda. - Daje mi intymność, głęboki kontakt z aktorami, z którymi pracuję, pewne zamknięcie, izolację, patrzenie sobie w oczy, codzienną obecność, ową niepowtarzalną ciszę w odosobnionej sali teatralnej (...)

Jeżeli teatr ma być sztuką twórczą, trzeba zrobić coś takiego, by aktorzy, grając to samo, tworzyli co wieczór od nowa swój własny dramat (...) Wiele razy w życiu popełniałem błędy obsadowe, angażując aktorów widzianych tylko na ekranie, ale nigdy nie zawiodłem się na tych, których wcześniej zobaczyłem na scenie".

Na początku kariery teatralnej denerwowało go, że każdy widz ogląda scenę z innej perspektywy; w kinie wszyscy patrzą tak samo - okiem kamery. Najsilniej wspierali go aktorzy Teatru Starego - "pasjonat Pszoniak i intelektualista Stuhr, pozorny cynik, wieczny oponent Nowicki i analityk Radziwiłowicz".

Ma różnorodne doświadczenia teatralne. W 1973 r. reżyserował w Zurychu "Wspólnika" Friedricha Dürrenmatta, ale autor zaczął ingerować w spektakl, więc Wajda się wycofał. W 1978 r. w Teatrze Starym zrobił "Z biegiem lat, z biegiem dni" - siedmiogodzinny montaż fragmentów sztuk dziewięciu autorów (m.in. Bałuckiego, Przybyszewskiego, Zapolskiej i Boya), które posklejała Joanna Olczak-Ronikier.

Religijny "Wieczernik" (1985) Ernesta Brylla był grany w warszawskim kościele Miłosierdzia Bożego przy Żytniej 39. Dlaczego? Bo władze miasta i cenzura nie zgodziły się na wystawienie go w Teatrze Ateneum. 12 przedstawień obejrzało 6 tys. osób; była też "lista oczekujących".

W 1989 r. w "Hamlecie (IV)" obsadził Teresę Budzisz-Krzyżanowską. Osiem lat wcześniej księciem duńskim był u niego Stuhr.

* * *

Wesele

Jednego Wajda był pewien - że potrafi sfilmować zakończenie "Wesela" Wyspiańskiego. Więc zaczęli film (1972) od tańca Chochoła, w plenerze. Trwało to prawie trzy tygodnie. I co? "Co scena, to katastrofa, co próba, to niepowodzenie, co nakręcony materiał, to pomyłka".

Dopiero gdy weszli do studia na Chełmskiej, gdy do ciasnej izby wpuścili 70 statystów z dwóch zespołów pieśni i tańca, gdy zrobiło się gorąco, gdy zagrała muzyka i ktoś rozlał trochę "wody ognistej", film ruszył z kopyta.

Scenarzysta Andrzej Kijowski miał dobry pomysł - w miejsce niekończących się monologów, które wygłaszają osoby dramatu , zaproponował obrazy.

Cenzura nie spała. Po interwencji tow. Jana Szydlaka do Jaśka (Marek Perepeczko) pędzącego ze złotym rogiem ku granicy zamiast kozaków musieli strzelać Austriacy.

Premiera filmu w Teatrze Słowackiego odbyła się pomimo protestów straży pożarnej. Film obejrzało więcej ludzi niż dramat w teatrze, począwszy od 1901 r. Po latach Elia Kazan zapytał Wajdę w Paryżu, kto napisał mu taki świetny scenariusz rozgrywający się jednej nocy.

O dziwo, Wajda nie był filmem usatysfakcjonowany: "Oglądałem gotową już kopię Wesela w laboratorium. Okropne. Przygnębiony tym jestem niemożliwie". "Wesele" skrytykował też w "Tygodniku Powszechnym mający słabe rozeznanie w kinie Antoni Słonimski: "W krwawym filmie Andrzeja Wajdy dwa są grzechy główne; dwa popełniono tu przestępstwa. Prawdę historyczną zlekceważono, poezję zmasakrowano".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji