Artykuły

Sięgać do gwiazd

Każdy w życiu gra jakąś rolę, jeden króla, drugi żebraka. Kiedy aktor gra Hamleta, to choć nie wiem jak bardzo byłby przekona­ny o tym, że przez dwie godziny jest Hamle­tem, to i tak będzie tylko aktorem grającym Hamleta, który zaraz po spektaklu pójdzie na wódkę, bądź też wróci do domu, w któ­rym żona czeka z kolacją. Życie i tak zwy­cięży z teatrem.

Jednak Miguel de Cervantes w "Człowie­ku z La Manchy" - musicalu, autorstwa Dale Wassermana, Joe Dariona i Mitcha Leigha, zrealizowanym w Teatrze Rozrywki w Chorzowie przez krakowskiego reżysera Józefa Opalskiego oraz krakowskiego sce­nografa Marak Brauna - nie poddaje się banałowi rzeczywistości. Wtrącony do se­wilskiego więzienia przez Świętą Inkwizy­cję za ściąganie danin z klasztoru, broni się odgrywając sceny ze swego "Don Kichota". Na przekór warunkom, jakie panują w za­tłoczonej celi, stwarza teatr, angażując do niego zbrodniarzy, złodziei i prostytutki. Fikcja miesza się tu z prawdą, która daje o sobie znać w postaci przechodzących przez scenę Strażników i Ludzi Inkwizycji.

Obsadzony w głównej roli Stanisław Ptak potrafi jednak o tym zapomnieć. Niczym wiel­ki reżyser inscenizuje momentami śmieszne, momentami wstrząsające widowisko. Jego Don Kichot nie jest głupcem, lecz szalonym idealistą, który w knajpianej dziwce (świetna Maria Meyer) widzi ukochaną Dulcyneę. Dzię­ki uporowi budzi w kobiecie uczucia, o które nigdy wcześniej nikt by jej nie podejrzewał. Jak w pięknym śnie wyczarowuje świat, w którym możliwe jest sięgnięcie do gwiazd.

Główny bohater przedstawienia nie tyl­ko walczy z wiatrakami, dając czasami po­pis aktorskiego kunsztu, ale też znakomi­cie śpiewa songi do wspaniałej muzyki Mitcha Leigha. Wzruszają jego duety z Ma­rią Meyer czy Jacentym Jędrusikiem, wcie­lającym się w postać jowialnego Służącego i dobrodusznego Sancho Pansy.

Dzieje się to wszystko w ubogiej sceno­grafii więzienia. Ale za sprawą Marka Brauna nabiera ona symbolicznego zna­czenia, gdzie np. w rumaki zostają zamie­nione beczki, a grzywy koni stanowią wło­sy siedzących na nich aktorek. Realizato­rom nie zabrakło też swoistego poczucia humoru, który pozwolił im, miast "lustrza­nych rycerzy", wprowadzić na scenę boha­terów "Gwiezdnych wojen".

Zresztą cały spektakl charakteryzuje się dużą dozą przewrotności. Opalski, walczą­cy od lat z teatralnymi wiatrakami, jeszcze raz dobrze zagrał rolę reżysera. Stworzył przedstawienie na przyzwoitym poziomie, nie łamiąc przy tym kopii. Dlatego miał peł­ne prawo odśpiewać z aktorami finałowy song o tym, że trzeba "Iść tam, gdzie nie do­tarłby nikt. Zmieniać świat, wciąż próbo­wać swych sił. Kochać tak, by wiernym wciąż być. Sięgać wprost, choć ramiona zmęczone, w gwiazdy, co zakryte chcą być".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji