Artykuły

Odszedł Artysta

Był ważną postacią w polskim teatrze. Skromny, spokojny, grający role drugoplanowe miał w swoim bogatym dorobku kreacje wysokiej próby - zmarłego w ubiegłym tygodniu KRZYSZTOFA KOŁBASIUKA wspomina Joanna Rawik.

Poznałam Go i mogłam przyjrzeć Mu się bliżej jesienią ubiegłego roku podczas promocji autobiografii Charlesa Aznavoura "Kiedyś... wspomnienia" (Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2005) w Instytucie Francuskim. Krzysztof Kołbasiuk urzekał nie tylko mnie swoim niezwykłej szlachetności, pięknej barwy głosem. Siedząc blisko miniaturowej scenki mogłam z bliska patrzeć na aktora, który w trakcie czytania fragmentów był nimi całkowicie pochłonięty. W tych momentach istniał w całej pełni, promienny wewnętrznie. Był ważną postacią w polskim teatrze. Skromny, spokojny, grający role drugoplanowe miał w swoim bogatym dorobku kreacje wysokiej próby jak Jan w "Pierwszym dniu wolności" Leona Kruczkowskiego w Teatrze na Woli u Tadeusza Łomnickiego. Chyba nie zależało mu na rolach wielkich bohaterów, może dlatego, że jego aktorstwo, ascetyczne i skupione, miało i tak wszelkie znamiona najwyższej próby. Kultura słowa, jaką prezentował, zdarzała się rzadko nawet w jego pokoleniu. Należał do ekskluzywnej grupy artystów wysokiego formatu, którzy głęboko kochają teatr, wybrali go sobie i poza nim nie znaleźliby swojego miejsca na świecie. Wiernie oddany Melpomenie, przede wszystkim myślał o swoim posłannictwie, o służbie teatrowi Krzysztof Kołbasiuk odszedł w momencie doskonałej formy artystycznej, miał szanse ofiarować miłośnikom swojego pięknego talentu jeszcze wiele kreacji zarówno w Teatrze Polskim z którym był związany od lat, jak i w radiu, czy na imprezach poetyckich, promocjach książek, należał bowiem w tej dziedzinie do wąskiej grupy najdoskonalszych interpretatorów. Czytanie tekstów literackich wymaga nie tylko ogromnej kultury słowa, ale również inteligencji oraz rzadkiej umiejętności skupienia uwagi słuchaczy czasami zaledwie kilkuminutowymi fragmentami.

W Teatrze Polskim grał od sześciu lat w uroczym spektaklu "Zielona Gęś" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w reż. Jarosława Kiliana) obok Ireny Kwiatkowskiej kreującej Hermenegildę Kociubińską, dla niej stworzoną przez poetę w krakowskich czasach kabaretu Siedem Kotów. Krzysztof Kołbasiuk grał tu rolę psa Pafika oraz wodzireja balu, który wieńczył spektakl. To było, niestety, jego ostatnie przedstawienie.

Nie należał do tak zwanych ulubieńców publiczności (określenie, które zawsze budziło we mnie pewien niepokój), cieszył się natomiast estymą i prawdziwą admiracją rzetelnych miłośników teatru. Był im bliski, bo umieją docenić walory takiego aktorstwa. Odszedł jeden z najcenniejszych ludzi teatru, wielki w swojej pokorze wobec sceny. To rzadko spotykana cecha.

Smutna okoliczność odejścia Krzysztofa Kołbasiuka nasuwa refleksje o dzisiejszej roli teatru, o jego istocie. Czym był teatr; czym powinien być, a czym się stał w trudnych czasach zwanych transformacją. Kiedyś teatr był świątynią, w swoich dawnych początkach związany z obrzędami, inaczej też postrzegano aktorów. Historia teatru notuje misteria i moralitety, zarazem społeczna pozycja aktorów ulega degradacji, aby wreszcie doprowadzić do jednoznacznego ich statusu, gdy nawet nie byli chowani w poświęconej ziemi.

Stosunkowo krótki, liczący jedno stulecie, czas należał do wielkich gwiazd i kultu, jakim je otaczano. Przedłużył się w początkową epokę filmu dźwiękowego, kiedy Greta Garbo tworzy zdumiewające kreacje czyniące ją artystką o wymiarze mistycznym. Moda na seriale z życia wzięte to kres artysty jako istoty lepszej, z innego wymiaru. Popularność jest bronią obosieczną, zbliża aktorów do mas, odbiera nimb wyjątkowości. Krzysztof Kołbasiuk zachował swoją dystyngowaną odrębność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji