Artykuły

Muzyka potrafi być wszędzie

"Soundwork" w reż. Wojciecha Blecharza w TR Warszawa. Pisze Julianna Błaszczyk w Teatrze dla Was.

Huk!

Grzmot!

Bulgotanie!

Zgrzyt!

Metal! Drewno! Metal!

Szkło!

Kamienie!

Prychnięcie...

Jaka to melodia? To spektakl "Soundwork" w reżyserii Wojciecha Blecharza. Do perfekcji zgrani ze sobą aktorzy TR WARSZAWA posłusznie wykonują brzęki, grzmoty i bulgoty wyznaczane przez jednego z nich. W ten sposób siedmioosobowa orkiestra z dyrygentem na czele wprowadza widzów w świat prostych odgłosów wydobywających się z codzienności.

"Soundwork" to sztuka o dźwięku, o przemianach, jakie zaszły w muzyce w XX i XXI wieku, a także o pracy z dźwiękami. Uderzenie kamieniem o kamień jest wprawdzie słyszalne, jednak to wielokrotne, systematyczne uderzenia sprawią, że powstanie rytm. Rytm, który może tworzyć każdy - wystarczy przyłączyć się i wziąć do rąk najprostsze przedmioty. Spektakl-koncert składa się z kilku części, a każda z nich przybliża słuchających do innej cechy muzyki. Poprzez wykonywane na scenie fragmenty brzmieniowych kompozycji aktorzy prezentują nie tyle zmiany na tle popularyzacji nowych gatunków muzycznych, co idee, które prawdopodobnie narodziły się w świadomości przełomowych muzycznych reformatorów.

Eksperymentowanie z melodią i rytmem okazuje się wynalazkiem niedawnym, bo z ubiegłego stulecia. W wyżej opisanej części spektaklu, zatytułowanej "melodia", aktorzy lub muzycy grają na cymbałkach i trójkącie, a także na zwykłych przedmiotach. Przydają się słoiki, plastikowe worki, rurki, słomki, patyki, noże, a nawet woda. Wykonywany utwór zapętla się, za każdym razem bardziej wciąga widza. Już wiem, że po bulgotaniu będzie mało przyjemny zgrzyt, ale z utęsknieniem czekam na kojące brzdąknięcie szkła. Część poświęcona rytmowi wydaje się trudniejsza. Dźwięki wydobywane z wielkich gongów w odstępach, zsynchronizowanych co do sekundy, wprawiają powietrze w rytmiczne wibracje, a publiczność w trans. Najbardziej niestandardowe wydaje się jednak wystąpienie "kwartetu". Cztery aktorki przy pomocy nacieranych sokiem z cytrusów smyczków wydobywają dźwięk z gitary, wielkiej stalowej wiolonczeli, z częściowo wypełnionych wodą kieliszków oraz z metalowej suszarki do ubrań. Grająca na kieliszkach aktorka upija z jednego z nich trochę wody. Na ile sposobów można sprawić, by dźwięk powstał, jak łatwo można go zmienić!

Prezentowanie partii muzycznych odbywa się w sposób widowiskowy. Wszystkie przedmioty służące do gry budzą skojarzenie z dziwacznym laboratorium, któremu oświetlenie nadaje jakby swoistej grozy. Jest jednak coś, co pozwala myśleć, że to nie tylko o instrumenty tu chodzi. Spektakl nie zaczyna się od wykładu ani od koncertu, lecz od "uwertury na ośmiu aktorów", będącej rytualnym połączeniem tańca, okrzyków i tupnięć. Artyści mają na sobie swego rodzaju współczesne odpowiedniki strojów plemiennych. Tworzą wspólnotę. W kolejnych częściach spektaklu wspólnota jest równie widoczna, jakby to z niej wypływała synchronizacja niezbędna przy jednoczesnym graniu kilku muzyków. Podczas przerwy wszyscy widzowie mogą "zagrać" na dowolnych przedmiotach-instrumentach, które znajdują się na scenie, jednak każdy robi to sam dla siebie, na próbę. W efekcie powietrze rozbrzmiewa nieskoordynowaną mieszaniną pojedynczych dźwięków. Po przerwie natomiast publiczność zostaje podzielona przez aktorów na sekcje, każdej z nich przyznawany jest jeden rodzaj instrumentu - można trafić między innymi na styropian, gumowe kaczki, puszki, butelki, kamienie. Wszyscy mają grać zgodnie z instrukcjami "dyrygentów" poszczególnych sekcji. W ten sposób powstaje kolejna wspólnota grających, tym razem dużo większa. Chwilę później obserwujemy aktorów skupionych w ciasnym kole, nucących jedną melodię z podziałem na głosy, a nawet nucących wiele melodii, które nie wchodziły ze sobą w konflikt. Powrót do jednoczenia się przy muzyce był widoczny nawet w najbardziej współczesnym elemencie muzycznej wędrówki, czyli w dzikim tańcu w świetle lampy stroboskopowej do elektronicznych dźwięków przypominających muzykę techno. Dźwięk, znacznie silniejszy od tego, który można wytworzyć bez pomocy technologii, przenika, wibruje, daje się poczuć całą powierzchnią ciała. Po raz kolejny autorzy spektaklu dowodzą, że muzyka potrafi być wszędzie.

Na ścianie wyświetlane są hasła o tym, że wspólne granie zanika. Z drugiej strony Wojciech Blecharz pokazuje, jak niewiele do tego grania potrzeba. W opowieść o muzyce wpleciona zostaje plemienność, a nawet pewna pierwotność, która ujawnia się raz po raz od początku do samego końca widowiska. Niezwykła wycieczka, do której można przyrównać konstrukcję "Soundwork", zatacza koło wokół rytualności. Pozostawia wrażenie, że dźwięk to podstawowa zabawka, czynnik jednoczący, a także ważny, być może najważniejszy, element powstawania kultur.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji