Artykuły

Pytania stawiane bez końca

Dziesięć lat temu zmarł Krzysztof Kieślowski, twórca "Amatora" i trylogii "Trzy kolory: Niebieski. Biały. Czerwony". Zachód zaanektował Kieślowskiego po "Dekalogu" i od tej pory odkrywa jego filmy wciąż na nowo. Polacy, nawet dekadę po śmierci reżysera, mają problem z oceną jego twórczości - pisze Jolanta Gajda-Zadworna w Życiu Warszawy.

Próbę skonfrontowania się z recepcją Kieślowskiego dziś podejmuje rocznicowy dokument "Still Alive" Marii Zmarz-Koczanowicz i biograficzna książka Stanisława Zawiślińskiego "Kieślowski - ważne, żeby iść".

Kompleks nasz własny

Autorzy przez wiele miesięcy wspólnie docierali do źródeł i osób, które mogły więcej powiedzieć o Kieślowskim - człowieku, pokazać go w nieeksponowanym wcześniej kontekście. Potem, każde na własny rachunek, podjęło próbę wytłumaczenia m.in., skąd brała się niejednoznaczna relacja między polskimi odbiorcami a reżyserem. Na czym polegał nasz kompleks wobec Kieślowskiego i czym tłumaczyć różnicę w odbiorze jego filmów na Zachodzie i w Polsce.

- Wciąż nie wiemy, jak go interpretować. Kieślowski się nam wymknął - wyjaśnia te rozbieżności Zawiśliński. Ceną za artystyczną niezależność bywało niezrozumienie intencji reżysera. Filmy dziś uznawane za sztandarowe, tuż po premierze dostawały niekiedy ostre recenzje.

- Po kilkunastu latach możemy wreszcie spojrzeć na to kino bez obciążeń i emocji, które towarzyszyły nam w okresie przełomu - mówi Edward Tobiszewski z kina Kultura, gdzie odbędzie się rocznicowa retrospektywa.

- Ani jego twórzość, ani sam Kieślowski nie poddaje się łatwym klasyfikacjom. Istnieje kilka wizerunków reżysera i każdy jest prawdziwy - podkreśla Zawiśliński.

Życie w kontrapunkcie

Współpracownicy wspominają, że starał się utrzymywać kontrolowany dystans. Bliscy zapamiętali go jako człowieka ciepłego i pogodnego. - Dla przyjaciół był też moralnym punktem odniesienia - wspomina przyjaciel Jerzy Fedorowicz.

Kompozytor Zbigniew Preisner mówi, że Kieślowski potrafił żyć w kontrapunkcie. Mógł dyskutować o poważnych sprawach, by chwilę później na kolejce rollercoaster bawić się jak dziecko. Węgierską reżyserkę Martę Meszaros zdumiewała powaga, z jaką pracował nad filmami. Nie traktował kina jak zabawy. Było dla niego sposobem porozumiewania się, rozmowy o sprawach istotnych.

- Najwięcej prawdy o Kieślowskim można wyczytać z jego filmów. Jak u największych artystów, pozostawały one w zgodzie z jego życiem - konkluduje Zawiśliński.

Prawdy o Kieślowskim, poprzez spojrzenia innych ludzi, próbowała też dociec Maria Zmarz-Koczanowicz w dokumencie "Still Alive". Zdecydowała się na odważny zabieg - zbierane współcześnie wypowiedzi (m.in. Wima Wendersa, Agnieszki Holland, Grażyny Szapołowskiej, Zbigniewa Preisnera) skonfrontowała z archiwalnymi taśmami i wypowiedziami samego Kieślowskiego. Stał się on nie tylko bohaterem, ale też jednym z narratorów. Nie zawsze zgadzającym się z opiniami na swój temat.

Ważne, żeby iść

Zmarz-Koczanowicz podkreśla, jak bardzo zależało jej na zaznaczeniu wciąż bardzo intensywnej obecności Kieślowskiego wśród ludzi, którzy go znali i którzy nie do końca przyjęli do wiadomości fakt jego śmierci. Stąd symboliczny tytuł filmu zaczerpnięty z listu do Hanny Krall, napisanego tuż przed zabiegiem koronarografii, jakiemu reżyser poddał się dziesięć lat temu. "I'm still alive" - było ostatnim zdaniem. Równie symboliczny jest tytuł książki Zawiślińskiego - to także cytat. Podczas jednego z ostatnich spotkań z widzami reżyser powiedział, że droga jest często istotniejsza od celu. Ważne, żeby iść.

Obraz zmontowany

W tle wypowiedzi wykorzystanych w filmie i książce, pojawia się pytanie, jak wyglądałaby droga Kieślowskiego, gdyby nie śmierć. Przecież nagle, u szczytu sławy, podjął decyzję, że kończy karierę.

- Był nieprawdopodobnie zmęczony. W ciągu kilku lat nakręcił kilkanaście filmów - wspomina scenarzysta Krzysztof Piesiewicz. - Nie chciał się powielać. Cała jego kariera to ewolucyjny, nieustanny rozwój - dodaje Zawiśliński.

Niektórzy sugerują, że gdyby nie śmierć, Kieślowski zająłby się pisarstwem. Twierdził przecież, że literatura znacznie głębiej niż film odzwierciedla sprawy ludzkie. Ale mówił też, że chce założyć montażownię. - Już w pracy magisterskiej pisał, że ludzie będą wkrótce myśleli montażem. Dzisiaj ta śmiała prognoza spełnia się, w mediach - mówi biograf reżysera. I podkreśla, że Kieślowski był montażystą nie tylko wybitnym i odpowiedzialnym.

Wielką odpowiedzialność czuli też autorzy montujący wizerunek reżysera w książce i na ekranie. Zmagając się z ogromem materiału dowiedli, że i dziś osobowość Kieślowskiego wymyka się podsumowaniom i ocenom.

Na zdjęciu: "Przypadek", 1981 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji