Artykuły

Oranżada zamiast deszczu

- Nikt z naszych kolegów nie był w teatrze - mówi dziewczynka, ma na imię Ania. - Co się robi w wolnych chwilach? Można pojeździć rowerem, można pójść posłuchać rzeki. Ten teatr to coś zupełnie wyjątkowego - reportaż Macieja Wasielewskiego o pokazach spektaklu "Pippi Pończoszanka" w podlubelskiej wsi, w ramach programu "Lato w teatrze" realizowanego przez Instytut Teatralny.

1. Mówi: - Nowy pies we wsi. Pewno z dalekiej drogi przywędrował, aby nie od nas jest, toż taki wychudzony. Zresztą każdego psa tu znam i wiem, który stąd, a który z drogi. Psy u nas jak ludzie, spokojne, aby najedzone. Mężczyzna jest smagły od słońca, może mieć sześćdziesiąt lat. Ociera kark, bo powietrze stoi i od tygodnia nie padało. Sklepikarka, dużo młodsza od niego, korpulentna blondynka po ondulacji słucha go z roztargnieniem, liczy za piwo, chleb i dwie parówki.

- A wiesz, Andrzej - wychodzi nagle zza lady - cyrk do nas przyjedzie!

Odpowiada jej, że w domu ma cyrk.

- Ale ten jest prawdziwy - mówi sklepikarka. - I za darmo!

- Aby na co to mi?

Najstarsi mieszkańcy Piotrowic nie wiedzą, skąd wzięło się "aby". Z kim jednak nie rozmawiać, to wszyscy "aby" i "aby". W sklepie: "Policz aby za dwa". W Dworku Arkadia na dwanaście pokoi: "W dni powszednie nie przyjmujemy gości. Obsługujemy aby tylko wesela". W internacie przy szkole samochodowej: "Aby na co komu w Piotrowicach nocować? Takie wsie to się aby przejazdem bierze".

Czy to jest "aby" życzeniowe, "aby" wyrażające wątpliwość, "aby" ukazujące cel?

- Aby na co ten cyrk? - pyta raz jeszcze Andrzej.

- Wszystko jedno. Aby coś przeżyć.

2.

Piotrowice leżą dwadzieścia trzy kilometry na południe od Lublina. Co godzinę spod miejskiego dworca odjeżdżają busy. Kierowcy narzekają na puste przejazdy, choć cena, mówią, nie jest zaporowa, dwa złote pięćdziesiąt.

Wieś nie różni się specjalnie od tych, które mija się samochodem. Przy szosie krajobraz zielony, pusty, na całej długości nadrzeczne łąki. Głębiej porozrzucane domy i bloki. We wsi żyje tysiąc sto osób. Co bogatsi postawili wille, zasadzili bukszpany. Biedniejsi, a jest ich więcej w Piotrowicach, żyją pod gontem, w krzywych chałupach, inni w blokach z płyty. W latach pięćdziesiątych bloki pracownicze stawiał Państwowy Ośrodek Maszynowy.

- Autokar jeździł po ludzi do pracy. Więcej! - Andrzej podnosi rękę do góry - Odwoził! Całe życie nam urządzili.

Dwadzieścia osiem lat naprawiał silniki traktorów. - Pracowaliśmy non stop, całą dobę. Do osiemnastej.

Do 2007 roku, kiedy to zlikwidowano zakład. Kto nie wyjechał za granicę albo do miasta, został bez pracy.

- Szczęśliwi zarejestrowani - mówi Andrzej. - Szczęśliwi ci, co na rencie.

On "urodliwy", znaczy urodził się w Piotrowicach. Pracuje na ryzyko, przy wyrębie drzew.

- Ludzie robią - mówi - aby przy wiśniach, przy jabłkach, aby w murarce. Jak kto nie ma pracy, idzie pod dąb - pokazuje na dąb, po korze widać, że stary. Pełno w nim pinezek, ale tylko dwie oferty.

"Przyjmę kelnerkę. Mile widziane doświadczenie".

"Do żwiru od zaraz".

- A jak pracy nie ma, to zarobisz na włosach.

"Masz długie włosy? Twoje dziecko chce obciąć włosy po komunii? Masz obcięte włosy w szafie i nie wiesz, co z nimi zrobić? Z nami możesz na nich zarobić. Pieniądze od ręki! Skupujemy włosy niefarbowane od trzydziestu pięciu centymetrów wzwyż. Farbowane - od czterdziestu pięciu centymetrów. Damskie, męskie, dziecięce. Strzyżenie gratis".

- Najwięcej płacimy za włosy dzieci, jeszcze dziewicze, niefarbowane, i trzydzieści złotych od ręki - tłumaczy Mateusz Wałachowski, właściciel. - Doskonale się sprawdzają na doczepach i perukach. Pieniądze są ważne, ale równie ważne jest to, że golimy gratisowo.

Dąb stoi dwadzieścia metrów od skrzyżowania. Ludzie mówią na nie krzyż.

- Kiedyś na krzyżu ludzie składowali stare krzesła, stoły, talerze, co kto miał na zbyciu. I każdy brał, co chciał. Do teraz całe życie pcha się na ten krzyż, bo tu jest wszystko. Sklep, apteka, mały park.

Jest jeszcze autokomis "Markowski" i warsztat z szyldem "Geometria kół na światowej klasy sprzęcie firmy". A głębiej, przedszkole i Zespół Szkół Techniki Rolniczej imienia Wincentego Witosa.

- Uczniowie - chwali dozorca - wygrali wszystkie medale czy coś innego. Na olimpiadzie mechaniki samochodowej. Dlaczego? Bo pan dyrektor wziął ich za gardło.

- A tam dalej - Andrzej pokazuje na dom kultury - drukują mi gazetę. Wszystko z niej wiem, co kwartał. Kto umarł, kto się ożenił. "Kompres", tytuł aby tytuł, artykuły na komputerze powstają.

"W kwietniu odwiedzili nas najlepsi sztangiści i sztangistki z województwa lubelskiego. Padały rekordy życiowe i uzyskano wiele wartościowych wyników".

- To dzięki kontaktom Marlenki - tłumaczy Andrzej i pokazuje na dom za zakrętem. - Tam mieszka Marlenka Polakowska, nasza duma. Bardzo dobra w ciężarach.

Aneta Gąbka, matka dwojga dzieci, od sześciu lat pracuje w Centrum Kultury i Promocji Gminy Strzyżewice w Piotrowicach. Prowadzi zajęcia recytatorskie, pisze artykuły, do pracy podchodzi z entuzjazmem. Piotrowiczanie mówią o niej: elita. Pani Gąbka napisała zapowiedź do ostatniego wydania "Kompresu": "Zapraszamy na spektakl <> na podstawie opowiadania Astrid Lindgren". Aktorzy Teatru Pinokio z Łodzi poprowadzą ponadto warsztaty dla dzieci i młodzieży. Odbędzie się też koncert i parada ulicami wsi".

- To aby cyrk czy teatr? - pyta Andrzej, niby od niechcenia. Przy nodze siedzi pies - przybłęda, wilczur z czymś mieszany.

- Teatr.

- A czym to się różni?

3.

- Czego pani oczekuje od Teatru Pinokio? - pytam Anetę Gąbkę.

- My tu nie mamy oczekiwań.

- Żadnych?

- Aby coś przeżyć.

Aneta Gąbka mówi, że młodzi piotrowiczanie osiągają sukcesy. Jedna z podopiecznych zakwalifikowała się do programu "X Factor".

- Dziewczyna ma talent, układa własne teksty. Myślę, że coś z niej będzie, bo trudno ją przewidzieć.

4.

Następnego dnia montażyści od świtu stawiają namiot. Duży, biało-niebieski, z historią. Kiedyś jeździł z cyrkiem Bojaro.

- Namiot i ja dostaliśmy drugie życie - mówi Janusz Sejbuk, kiedyś właściciel Bojaro. Tuż przed likwidacją cyrku dawał występy dla dwadzieściorga widzów, choć, żeby zarobić na zwrot kosztów, trzeba było sprzedać sześćdziesiąt biletów. Mimo to grał, płacił trupie ze swoich pieniędzy. - Przynajmniej ci, co przyszli, niech się ucieszą.

Od dziewiątej przed namiotem gromadzą się dzieci. Podchodzą jak wiewiórki do orzecha.

- Aby co to? - pyta Janusza piotrowiczanka z kokardami we włosach. Może mieć trzynaście lat.

- Teatr wędrowny. Cieszysz się?

- Nie wiem - odpowiada speszona i zaraz biegnie do koleżanek.

- I co to? Co to? - wypytują koleżanki.

- Cyrk.

Tego dnia namiot staje się tematem numer jeden. Piotrowiczanie rozmawiają o nim w sklepie, w aptece, w internacie, w parku.

- Co to za asortyment? - pyta sklepikarkę pani Bogumiła, handlarka kurzymi jajkami. - No co oni rozkładają? Cyrk czy teatr? Bo niektórzy - dopowiada już z pewnym niesmakiem - mówią, że teatr.

- Na moje, nie da się tego rozdzielić - odpowiada sklepikarka. - Ale mówię ci, raczej cyrk. Osobiście widziałam w Polsacie, tak wygląda cyrk.

- Ja też tak myślałam - zabiera głos kobieta od jajek. - Ale nie przywieźli tygrysów.

Na co sklepikarka przybiera ekspercki ton:

- Za mali jesteśmy na tygrysy.

Przed południem namiot stoi już w całej okazałości. Aktorzy Teatru Pinokio z Łodzi przyjeżdżają na gotowe. Wychodzą z autokaru, wypakowują kolorowe walizki. Piotrowiczanie, onieśmieleni, podglądają ich z odległości.

- Że też im się chce akurat do nas - dziwi się sklepikarka.

- Patrz na tę rudą - pokazuje palcem kobieta od jajek. - Ale ma długie włosy.

O piętnastej w ośrodku kultury zaczną się warsztaty teatralne dla dzieci. Tłumek robi się już pół godziny wcześniej. Jest około trzydzieścioro dzieci i ich matki.

- Jak masz na imię? - pyta nastolatkę Ewa Wróblewska, aktorka.

Dziewczynka chowa się za matką.

- Przepraszam - tłumaczy matka - Amelka jest dziś nerwowa. Bułki nie zjadła, na rower nie siądzie i od rana kaszle. Zawsze jest wszystkiego ciekawa. Jak fajerszoł pokazywali w Piotrowicach to za rękę mnie ciągnęła, a dziś, proszę pani, to jakby z pustyni była.

Inna matka zaraz dodaje: - Dzieci aby muszą się przyzwyczaić, że coś się dzieje.

Na co matka Amelki: - Kiedy mówię jej: cyrk drugi raz do ciebie nie przyjedzie.

Ewa Wróblewska klaszcze w dłonie, dzieci skupiają na niej wzrok.

- Cisza! - mówi kobieta z domu kultury i zaraz mityguje swoją córkę - Bądź grzeczna, to dostaniesz ciasto.

- Dziś - mówi Ewa - jest ten wyjątkowy dzień w roku, kiedy wszystko możecie zmienić.

Salę wypełnia cisza. Na kilku twarzach rysuje się nawet strach.

- No co chcecie zmienić?

- No powiedz, powiedz - namawia swoją córkę któraś z matek. - Bo sobie pojadą.

Długo nie słychać odpowiedzi. W końcu rękę podnosi Dominik, lat sześć:

- Aby płacić w sklepie uśmiechem.

- To mi się podoba! - odpowiada Ewa. - Będziemy bogaci.

Dzieci, najwidoczniej rozochocone entuzjazmem Ewy, zaczynają przekrzykiwać się w życzeniach:

- Aby małpi gaj w każdej szkole zbudowali!

- Oranżada zamiast deszczu i las z cukierków!

- To co, nie chcecie drzew?

- Mamy dużo.

- Aby rodzice się bawili, a nie kłócili.

- Tak! - reaguje kilkoro, chórem.

- Zaraz wyjdą skandale - przerywa, chyba żartem, jedna z matek. - To kto chce ciasto?

Ilona Sobieszczańska-Bryda jest mamą sześcioletniego Dominika, który pierwszy zabrał głos. Razem z mężem postanowili, że poświęci się macierzyństwu. Dba o edukację Dominika, prowadzi na zajęcia taneczne i wokalne.

- Jakie mamy oczekiwania? Chciałabym, żeby Dominik poczuł ten teatr na skórze. On tej "Pippi" w telewizji nie widział. Owszem, pojechaliśmy kiedyś do Lublina na spektakl, coś o morzu, ale źle to się skończyło. Dlatego wczoraj opowiadałam Dominikowi o teatrze, żeby go nastawić, żeby wiedział, z czym teraz się zmierzymy. Powiedziałam, że to nie będzie teatr, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, trzeba w ciszy odczekać te dwie godziny. Za to będzie namiot, prawdziwy, jak w cyrku.

- Widzimy się jutro o osiemnastej! - zaprasza wszystkich Ewa - Kto przyjdzie?

Wszystkie ręce w górze.

5.

Nazajutrz wiatr zacina deszczem i namiot nasiąka wilgocią. Uderzają pioruny. Mimo to, piotrowiczanie gromadzą się od siedemnastej, ustawiają w długim sznurku, w pelerynach, pod parasolami. Młoda matka uspokaja córkę:

- Boisz się burzy?

- Teatru - odpowiada dziecko. Matka uczesała ją na Pippi, namalowała piegi, ale piegi w deszczu rozmazują się, córka płacze.

- Namaluję ci jeszcze raz. Przecież od tego jest kredka.

Tuż obok ustawiają się brat z siostrą. On ma osiem lat, ona dwanaście. Ciężko oddychają, przemoknięci, szli gminną drogą pięć kilometrów.

- Nikt z naszych kolegów nie był w teatrze - mówi dziewczynka, ma na imię Ania. - Co się robi w wolnych chwilach? Można pojeździć rowerem, można pójść posłuchać rzeki. Ten teatr to coś zupełnie wyjątkowego, dlatego, deszcz nie deszcz, nie odpuszczamy z bratem. Dlaczego sapię? Mama i tata w pracy, nie miał nas kto podwieźć, a nasz dom stoi daleko od szosy.

Maria Babicka pilnuje wejścia przed namiotem, tam trwają ostatnie przygotowania. Próba świateł, ustawianie dźwięku. Dzieci i rodziców przybywa. Gdzie nie spojrzeć, oczy wypatrujące przygody. Jakiś nastolatek przepycha się na początek kolejki.

- Ja pierwszy zobaczę jak jest w środku! - woła, ale zostaje odepchnięty.

- Grzecznie! - interweniuje któraś z matek. - Tu jest cyrk!

Inna mówi do córki:

- Daj ten bilet. Żeby dowód był.

W kolejce, która ciągnie się już na pięćdziesiąt metrów ustawiło się około dwieście pięćdziesięcioro osób, to prawie czwarta część populacji Piotrowic. Jest dużo matek, za to niewielu ojców. Mężczyźni są ponoć w Dublinie, w Lublinie, odsypiają albo odreagowują dzień. Inni obserwują ten kociokwik zza drogi, stoją w grupkach, głośno żartują: cyrk to oni mają w domu albo w telewizji.

Do kolejki, wolnym krokiem, podchodzi Andrzej, a za nim pies-znajda. Andrzej tłumaczy nieśmiało: - Psu chcę pokazać.

6.

- To Pippi! - piszczą dzieci. - Ale ma warkocze!

Na scenę wchodzi Dominika Majewska, filigranowa aktorka o długich marchewkowych włosach.

Zaraz za nią - Hanna Matusiak i Łukasz Batko, Annika i Tommy, przyjaciele Pippi.

- Pippi, a gdzie są twoi rodzice? - pyta Annika.

- Tata pływa na statku pirackim, a mama jest aniołem w niebie.

Z pierwszego rzędu słychać jęk dziewczynki: - Ojejku! Jej też?

Dzieci wsłuchują się w opowieści Pippi. O ojcu, który na pewno za nią tęskni, ale musi pełnić obowiązki murzyńskiego króla, o tym dlaczego warto czasem robić rzeczy na opak. Pippi tłumaczy, że warto odpłynąć w wyobraźnię, zwłaszcza gdy przydomowy ogród stoi zapuszczony, a dach domu przecieka. Młodzi piotrowiczanie łapią się za głowy, kiedy Pippi skacze po metalowym rusztowaniu Willi Śmiesznotki i przytykają dłonie do ust, kiedy chwilę później na scenę wchodzi dwóch aktorów, odgrywających role złodziei.

- Nie denerwuj go - grozi jeden z nich i palcem wskazuje na drugiego. - Bo jak się zdenerwuje, to traci kontrolę i staje się niebezpieczny!

- Zbije ją? - podrywa się chłopiec z trybuny. Pippi daje złodziejom pokaz siły, czym wzbudza aplauz.

Zaraz pojawia się Masza Lesiak, akrobatka. Gra anioła, nieżyjącą matkę Pippi. Unosi się na szarfach pod sam wierzchołek namiotu. Wykonuje salta, śruby, szpagaty, pozycję fakira i sekwencję, którą nazwała "panienką z okienka". Dzieci wyciągają do niej ręce, jakby pragnęły znaleźć się tak wysoko jak ona.

7.

- Jeśli chcesz rozmawiać o szansach rozwojowych na obszarach wiejskich, to rozmawiajmy o budowaniu kapitału społecznego - proponuje Justyna Czarnota, kierowniczka Działu Pedagogiki Teatru w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego, koordynatorka programu "Lato w teatrze".

- Kapitału społecznego?

- Ludzie robią coś razem. Nieważne, czy budują wał na rzece, czy pracują przy spektaklu i szyją kostiumy. Ważne, że robią to razem. To zbliża, buduje poczucie wartości. Ich praca przynosi wymierne efekty. Powstaje wał na rzece. Do wsi przyjeżdża teatr.

- A dlaczego wał? Dlaczego teatr? Czy ktoś nazwał ich potrzeby?

- To protekcjonalne pytanie. To sami zainteresowani muszą nazwać swoje potrzeby. Kto zrobi to lepiej? My dajemy klocki, oni stawiają pałac. Zasada jest prosta: lokalne ośrodki kultury muszą się wykazać inicjatywą. Jeśli chcą, byśmy przyjechali do nich z namiotem, mają obowiązek włączyć do naszego programu jeszcze dwa lokalne ośrodki.

- Po co?

- Bo wtedy tworzy się sieć. Jeden dom kultury niewiele zdziała w pojedynkę. Jest uzależniony od samorządu, często jest przez ten samorząd ignorowany. Bywa, że pracownicy wiejskich ośrodków kultury muszą walczyć o pieniądze na kredki. Ale wyobraź sobie trzy ośrodki, sprzymierzone w jednym celu. Razem pracują nad koncertem, nad spektaklem. Łączą siły i budżety.

- Skoro tak lepiej, to dlaczego to jeszcze wszędzie nie działa?

- Nikt ich tego nie nauczył.

Filip Pazderski, socjolog z Instytutu Spraw Publicznych, prowadzi projekt badawczy, w którym przygląda się życiu kulturalnemu na wsi. Mówi o wykluczeniu, o biernej konsumpcji produkcji medialnych, a co za tym idzie, o niemożności rozwoju i przejścia do modelu kultury uczestnictwa.

- Kultura na wsi w sposób naturalny grawituje raczej w kierunku folklorystyczno-muzealnego skansenu, gdzie głównie animuje się albo pielęgnuje dziedzictwo, tradycję - tłumaczy Pazderski. - To niekoniecznie musi być złe, bo daje mieszkańcom wsi okazję do zakorzeniania. Z drugiej strony, może nie dostarczać im wystarczająco silnego uzasadnienia własnej egzystencji. Do tego, aktywność ogranicza się w dużej mierze do odtwarzania, a nie do tworzenia. Kulturę traktuje się najczęściej jak produkt turystyczny. A to powoduje, że rośnie kolejne pokolenie ludzi niepewnych swoich myśli, niezdolnych do wyrażania własnych potrzeb.

- Dominik złapał kontakt wzrokowy z akrobatką - cieszy się Ilona Sobieszczańska-Bryda. - Napstrykaliśmy zdjęć, planujemy je wywołać. Co mój synek zrozumiał? Nie wiem, czy wszystko zrozumiał, jak należy. Ale myślę, że nawet jeśli się czegoś dziś nie rozumie, to aby utkwi mu to gdzieś w zakamarku głowy i poczeka, aby w przyszłości nabrać sensu.

- To "aby" wyraża niepewność - tłumaczy prof. Jerzy Barmiński, językoznawca i etnolingwista. - Dla ludzi pewnych siebie i pewnych tego, co mówią, to słowo jest mniej potrzebne.

8.

Po spektaklu Andrzej napatacza się na sklepikarkę.

- Ty aby tu? - pyta kobieta.

- Przepraszam cię, muszę za psem - ucieka od odpowiedzi.

Dziesięcioletni Piotrek, ten który nie podchodzi do kobiet, czai się teraz na Dominikę Majewską. Zatrzymuje ją za namiotem, przy śmietniku:

- Pippi, mogę zrobić z tobą zdjęcie?

- Pewnie. Tylko nie obcinaj tych pięknych włosów.

- Pozwoliła! Ona pozwoliła! - zrywa się Piotrek i woła na całe gardło. Zaraz zbiegnie się gromada dzieci.

- Gdzie chcecie to zdjęcie? - pyta Dominika.

- Byle gdzie.

Dzieci ustawiają się przy niej, wtulają się w nią.

- Idziecie do domu? - przerywa nagle któraś z matek.

- A gdzie mamy iść? - odpowiada jej syn.

Gromadka dzieci wydaje się być zdezorientowana. Dominik pyta nieśmiało:

- A może pobawimy się w Pippi?

***

Tekst ukazał się także w najnowszym numerze magazynu reporterów Duży Format "Gazety Wyborczej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji