Artykuły

Nie wszystkim muszę się podobać

- "Małe zbrodnie..." to sztuka bulwarowa, popularna, ale jest w tym tekście kilka spraw, które na tyle mnie zainteresowały, że przyjechałam do Białegostoku, żeby to grać - mówi warszawska aktorka GABRIELA KOWNACKA.

Miasto Kobiet: O czym są "Małe zbrodnie małżeńskie"?

Gabriela Kownacka: Chciałabym, żeby to było przedstawienie o tym, o czym wszyscy wiedzą: że świat mężczyzny i świat kobiety to dwie kompletnie różne rzeczywistości. To dwa różne sposoby widzenia, oceny wartościowania wszystkiego - od urody filiżanki (Gabriela Kownacka przygląda się trzymanej w dłoni filiżance z kawą) do pytań o sens życia. Ale też i o tym, że istnieje coś, jakaś tajemnica, która te dwa światy do siebie zbliża - sprawia, że nie mogą bez siebie istnieć. Chciałabym też, żeby to był rodzaj dyskusji z tym, co się obecnie dzieje w teatrze.

Dzieje się coś złego?

- Chyba tak, skoro podstawowym tematem jest poszukiwanie tożsamości płciowej. Nasze przedstawienie jest o mężczyźnie i kobiecie. Nie o j a k i e j ś relacji uczuciowej - mówię delikatnie, mam nadzieję, że pan rozumie...

Czy nie przemawia przez panią lekki szowinizm płciowy?

- Tak? A dlaczego? Brak wątpliwości, pewność, że jest się mężczyzną albo kobietą nie ma, moim zdaniem, nic wspólnego z szowinizmem.

Podobno autor "Małych zbrodni..." jest homoseksualistą, więc wątpliwości, które pani odrzuca, mogą być mu bliskie...

- Ale mnie to kompletnie nie obchodzi.

Wydaje mi się, że orientacja seksualna w jakiś sposób przekłada się na tę sztukę...

- Tak?

Mam wrażenie, że opisując relacje męsko-męskie (na przykład w "Wariacjach enigmatycznych") ma znacznie więcej do powiedzenia. "Małe zbrodnie..." są trochę przegadane, pretensjonalne, na pokaz efekciarskie.

- Coś panu powiem: Erie Emmanuel Schmitt nie jest moim ukochanym autorem. Natomiast teatr często żywi się literaturą nie najwyższego lotu. A mimo to, wcale nie tak rzadko, potrafi wznieść się ponad tekst, stworzyć coś zupełnie nowego. "Małe zbrodnie..." to sztuka bulwarowa, popularna, ale jest w tym tekście kilka spraw, które na tyle mnie zainteresowały, że przyjechałam do Białegostoku, żeby to grać.

Co jest warte wyprawy na prowincję?

- Na przykład temat przemijania, który dla mnie osobiście jest niesłychanie ciekawy. Schmitt pokazuje to w dość bezwzględny sposób: jego bohaterka starzeje się i kompletnie sobie z tym nie radzi. Czy ja sobie radzę? Tego nie powiem, nie muszę. A więc moja bohaterka nie radzi sobie z przemijaniem - z tą niesprawiedliwością natury, która sprawia, że mężczyzna im starszy, tym jest ciekawszy, fascynujący. Kobieta... wręcz przeciwnie. Dlatego ona tak się miota, staje się maniakalnie zazdrosna o męża. Nie może się uwolnić od myśli o tych wszystkich młodszych, atrakcyjniejszych kobietach, które - jest o tym przekonana - szaleją za jej pięknym, pociągającym facetem. Bo takim go widzi. Ta upiorna zazdrość dosłownie ją paraliżuje. Ogranicza wszelkie możliwości rozwoju,

Pociechy szuka w kieliszku...

- I to jest kolejna rzecz, która mnie bardzo interesuje. Wiadomo, że jak kobieta się uzależni, to leczenie jest znacznie trudniejsze, niż w przypadku mężczyzny. Moja bohaterka starzeje się, jest chorobliwie zazdrosna, pije. Ta kobieta kompletnie się pogubiła. Tak bym chciała, żeby to było o takiej właśnie kobiecie - inteligentnej, barwnej, zarazem pociągającej i obrzydliwej. Kobiecie, która straciła nad sobą panowanie, stanęła nad przepaścią...

Ale przecież nie przestała być atrakcyjna.

- Ona powinna być atrakcyjna, fascynująca pod każdym względem. I jest - do tego stopnia, że po wielu wspólnych latach on nie chce żadnej innej kobiety, tylko ją. Ale nie potrafi jej tego okazać. A może zapomniał, że tak trzeba? Kobieta balansuje na granicy wybuchu, trzepocze się jak motyl na szpilce...

Aż postanawia go zabić.

- Wali w łeb, bo już dłużej nie może tego wszystkiego wytrzymać! Dostał i zaczął wreszcie myśleć.

Wraca ze szpitala i udaje, że stracił pamięć. Po co? Przecież wie, co się stało.

- Ale nie wie, dlaczego. Nie wie, kim jest dla żony, jakiego ona go potrzebuje. Ta pozorowana utrata pamięci, to próba wymazania siebie. To tak, jakby podsuwał swojej żonie, notabene malarce, czyste płótno: temat "mąż". Teraz dowiemy się, jaki będzie, jakiego mężczyzny ona pragnie.

To dość perfidna gra...

- Może tak wyglądać, ale uważam, że jeżeli mężczyzna kocha, to potrafi zrobić wszystko dla kobiety, dla ratowania miłości. Jest gotowy zrobić z siebie zero - tak, jak bohater "Małych zbrodni..." - by zrozumieć swoją partnerkę, by walczyć o zachowanie związku, odrodzić uczucia, które kiedyś między nimi były...

Może po prostu ma wyrzuty sumienia, czuje się winny?

- Bo jest winny. Ona siedziała sama w domu, szalała z zazdrości, piła coraz więcej, a on nic nie zauważył? Może nie chciał o niczym wiedzieć, bo - jak każdy facet - bał się kobiecych łez, histerii, "scen". A może nie zauważył, bo w ogóle na nią nie patrzył, nie interesował się nią. Dostał po łbie i zaczął się zastanawiać. Zrozumiał coś, bo to jest mądry facet. Ma wiele cech, które są

w stanie doprowadzić kobietę do białej gorączki, do skrajnej rozpaczy, ale nie jest głupcem. Chciałabym, żeby to była sztuka o mądrym mężczyźnie i zagubionej kobiecie - o czymś pięknym.

Czy "w naturze" możliwi są tacy mądrzy faceci?

- Wdaje mi się, że tak. Jestem feministką, ale z tego odłamu, który uwielbia mężczyzn.

Czy doświadczyła pani takiej szalonej zazdrości?

- Wie pan co, mnie zdarzyli się w życiu tylko tacy mężczyźni, którzy uważnie mi się przyglądają. Nie musiałam posuwać się do drastycznych rozwiązań (śmiech).

Czy takie gry zdarzają się poza sceną, w małżeństwach, pomiędzy kochankami, przyjaciółmi?

-

Myślę, że każdy związek między kobietą a mężczyzną to rodzaj gry.

Jakie to nieromantyczne, wyrachowane...

- Bohaterowie tej historii nie są nastolatkami. To ludzie dojrzali, a do tego niespełnieni artyści. Ona maluje obrazy, których nikt nie kupuje. On pisze popularne powieści, które nie cieszą się wielką popularnością... Doświadczyli goryczy. Życie pozbawiło ich wielu złudzeń. Czują, że z ich związku wszelki romantyzm się ulotnił.

To czego jeszcze od siebie chcą, czego chcą się o sobie dowiedzieć?

- Obawiam się użyć dużego słowa, ale... to jest tajemnica miłości. Oni chcą odkryć i ocalić to, co stanowi istotę ich miłości.

Czy taka autoterapia możliwa jest poza sceną?

- Nie wiem - tak jest w tej sztuce. I to jest ciekawe, piękne.

Warto walczyć o zachowanie związku za wszelką cenę?

- To jest kolejna sprawa, która bardzo mnie osobiście interesuje - długoletnie związki. Na czym to polega, że ludzie są ze sobą przez całe dziesięciolecia? Na jak daleki kompromis można pójść, na co pozwolić drugiej osobie, by zachować związek? Gdzie jest granica, poza którą pójście na kompromis wiąże się z utratą god-

Może nie tyle chodzi o bycie ze sobą, co niechęć ujawnienia przykrej prawdy - to, co miało być "aż do śmierci", zakończyło się porażką...

- I Schmitt o tym też mówi. Jego bohaterka nie chce się pogodzić z tym, że w jej małżeństwie przyzwyczajenie zastąpiło uczucie. Chciałabym, żeby moja bohaterka była inteligentna, ale też niesłychanie emocjonalna. Żeby była jak motyl, by uderzała w szybę rutyny, zmęczenia, żalu, za którą ukrył się mężczyzna, którego ciągle kocha. Chcę, by w powietrzu stale wisiała niepewność: czy ona połamie sobie skrzydła, porani się, zatraci, czy mężczyzna zdoła w porę pojąć, czym jest ten szalony trzepot i uratować ją... i siebie.

Ale dosyć tego - mówienie tylko o roli jest głupie...

Cały czas pytam o panią...

- A ja mówię, że te tematy mnie osobiście dotyczą. Miałam takie okresy w karierze, gdy byłam kimś innym, a grałam kogoś innego. Dopiero jako dojrzała aktorka, dojrzała osoba mam odwagę, żeby załatwiać jakieś swoje sprawy za pośrednictwem granych ról. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam łaskę, jaką daje aktorstwo - mogę stworzyć na scenie własny świat i całkowicie mu się oddać. Ciepło mi się w brzuchu robi, gdy zaczynam myśleć o nowej postaci.

Nie boi się pani przemieszania życia z teatralną fikcją?. Nie usłyszała pani nigdy tekstu: "Przestań, nie jesteś na scenie!"

- Nie, nie mam problemu z wychodzeniem z roli. To raczej domena mężczyzn - potrzeba "atrakcyjności", brylowania w towarzystwie, zajmowania otoczenia swoją osobą. Nie potrzebuję tego. Jedną ze szczęśliwszych chwil w moim życiu była ta, gdy zrozumiałam, że nie wszystkim muszę się podobać. Boskie uczucie - świadomość granicząca z rozkoszą.

Gabriela Kownacka - urodziła się we Wrocławiu w 1952 roku. Ukończyła PWST w Warszawie (obecnie Akademia Teatralna). Jeszcze na studiach zadebiutowała jako Zosia w filmie Andrzeja Wajdy "Wesele". Pracowała w teatrach stołecznych -Kwadrat, Współczesny, Studio. Od 1998 roku aktorka Teatru Narodowego. W 1977 r. otrzymała nagrodę im. Z. Cybulskiego dla najzdolniejszej młodej aktorki, w 1979 na festiwalu w Łagowie - nagrodę dla najpopularniejszej aktorki sezonu 1978/79. Rola w przedstawieniu Teatru Telewizji "Gdy rozum śpi" Antonio Buero Vallejo w reżyserii Piotra Mikuckiego zdobyła nagrodę na I Festiwału Polskiej Sztuki Telewizyjnej za najlepszą rolę kobiecą w 1993 roku.

Gabriela Kownacka zagrała w kilkudziesięciu filmach polskich i zagranicznych. Wszyscy posiadacze telewizorów znają ją jako Annę Kwiatkowską z sitco-mu "Rodzina zastępcza".

Na zdjęciu: Gabriela Kownacka i Piotr Dąbrowski podczas próby do sztuki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji