Artykuły

Talarczyk wśród cytatów

- Kiedy zostawałem dyrektorem, parę życzliwych osób, które jakieś tam stanowiska zajmowały, mówiły, przepraszam za wyrażenie - "Musisz być sukinsynem. Musisz być twardy i musisz ludzi trzymać krótko" - opowiada ROBERT TALARCZYK, aktor, dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Niektórzy mówią o nim "dziecko szczęścia", inni - "karierowicz". Aktorzy, twórcy, przyjaciele uważają go za prawdziwego artystę, człowieka ciężkiej pracy. Laureat, w roku ubiegłym, specjalnej Złotej Maski za wszechstronność i kreatywność. Laureat Nagrody Marszałka Województwa Śląskiego dla Młodych Twórców. Aktor, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku Białej.

Marek Mierzwiak: Przygotowałem kilka cytatów. Chciałbym, aby się Pan do nich odniósł, mówiąc jednak o sobie i swojej twórczości. O.K.?

Robert Talarczyk: Spróbujmy...

- Na początek Napoleon. "Przypadek sam nic nie zdziała".

Jestem też zwolennikiem teorii, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Mamy wpływ na każdą sytuację. One są gdzieś tam w górze zapisane i w jakiś sposób nas determinują. Sprawdzają, czy będziemy lepsi, gorsi... Ale to, co zrobimy z sytuacją życiową - to jest naszą sprawą. Z perspektywy 2-3 lat okazuje się, że to, co uważaliśmy za przypadek, było w jakiś sposób zaplanowane. Uważam, że "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Jesteśmy ciągle doświadczani i jeżeli uda nam się te doświadczenia przekuć w zwycięstwa, no to wówczas stajemy się mocniejsi, może ciut lepsi, a jeżeli nas to pogrzebie, jeśli nie potrafimy tej kłody przekroczyć, którą nam rzucono pod nogi, to wówczas cofamy się.

"Na najważniejszych skrzyżowaniach życiowych nie stoją żadne drogowskazy" - to sentencja Charliego Chaplina.

- Skrzyżowania pojawiają się od czasu do czasu, jak te przypadki, no i zastanawiamy się, którą drogą dalej pójść. Mam takie wrażenie, że ktoś zsyła mi od czasu do czasu takie tajemnicze skrzyżowanie, z którym muszę sobie poradzić. Jak u Dawida Lyncha. Sam muszę odpowiedzieć, czy skręcić w prawo, w lewo, czy dalej iść prosto. Im jestem starszy, tym częściej widzę, że to są próby mojego charakteru. Żebym był mocniejszy i miał świadomość tego, jaką drogę pokonałem w swoim życiu. Mam nadzieję, że idę przez te skrzyżowania, tak poetycko rzecz ujmując, na wprost. Nie zbaczam, ale też nie przechodzę przez czerwone światło. A może nie idę, a jadę? I jak niektórzy mówią: ferrari, formuła 1. Ale zanim udało mi się wsiąść do tego bolida, były długie lata walki o każdy swój spektakl, o to żeby móc się realizować. Pierwsze przedstawienie, "Ptasiek", zrobiłem z Mirkiem Książkiem w 1998 roku, po 6 latach od skończenia szkoły. I znowu długa, 4-letnia przerwa. Udało mi się zaistnieć w Teatrze Korez "Balladami morderców i kochanków" Nicka Cavea. I powoli coś ruszyło. I wreszcie ten rok 2004, kiedy powstały 3 spektakle. To wówczas miałem wrażenie, że z poloneza przesiadłem się właśnie do ferrari i gnam przed siebie. Ale przez 12 lat tworzyłem siebie i sytuacje, ciężko harowałem. To los, Pan Bóg...wsadził mnie do tego auta i powiedział: "Teraz sobie chłopie radź".

Wolter powiedział: "Znacznie przyjemniej robić pieniądze niż karierę artystyczną". Prawda czy fałsz?

- Obserwuję często artystów z drugiej strony, będąc ich reżyserem czy tak jak teraz dyrektorem teatru, i widzę, że w tym zawodzie najistotniejsza jest pasja. Ci wspaniali ludzie w moim, już mogę tak mówić, teatrze, mają tę pasję ogromną. Im pieniądze są niepotrzebne. I to jest fantastyczne. Natomiast często obserwuję na planie, nie obrażając nikogo, artystów tak zwanych "serialowych", i widzę, że właśnie dla nich najistotniejsze są pieniądze. Oni nie mają już przyjemności z grania i nie mają tej pasji. Oczywiście ideałem jest karmienie pasji i zarabianie przyzwoitych pieniędzy, ale który artysta może to o sobie powiedzieć? Powie ktoś, aktorzy serialowi nieźle zarabiają. Tylko jest diabelska różnica między umiejętnościami moich aktorów, a tymi biednymi amatorami, którzy rzuceni na plan, grają 200 odcinków właściwie tak samo. A wydaje im się, że tworzą kreacje. Wpuścić ich na teatralną scenę, to pewnie nie byłoby co zbierać.

"Aby zdobyć wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać". To Antoine de Saint - Exupéry.

- I trzeba podejmować ryzyko, chociaż czasami się przegra. Niektórzy mówią, że Korowód mi się nie udał, że po Krzyku ten spektakl jest słaby. Każdy z moich spektakli to moje wytęsknione i wymarzone dziecko. I nie może być tak, że za każdym razem jest sukces, to znaczy on może się zdarzyć, jeśli idzie się pewnymi schematami i ma się utarte ścieżki. Wie się jaki będzie finał. Ale to mnie nie interesuje. Wolę przegrać, żeby móc później zmierzyć się z nową sytuacją i - być może - poszerzyć swoją wrażliwość. Zaproponować widzom coś zupełnie innego, co sprawi, że oni też inaczej spojrzą na otaczającą ich rzeczywistość, uznają, że ta sytuacja artystyczna, którą im proponuję, jest dla nich ciekawa, w jakiś sposób inspirująca i budująca. Stad ta chęć zmierzenia się z farsą. Podejmuję ryzyko i ono często przynosi porażkę. Ale nie tylko ze zwycięstw buduje się tę górkę, na którą wspinamy się. Z porażek również.

"Kto boi się, że zrobi błąd, ten nigdy nie będzie robić historii" -to słowa Andre Malraux.

- Powiedziałem: podejmowanie ryzyka wskazuje czasami, że nie mam instynktu samozachowawczego. Ale ja wiem, że muszę siebie też sprawdzać i robić czasami rzeczy wbrew sobie. Nawet jak poniosę klęskę to ona mnie wzmocni. A wydaje mi się, że i "Cholonek" i "Krzyk", nieskromnie mówiąc, to spektakle, które zostaną w życiu teatralnym Śląska jakiś czas.

"Nie znam pisarza, który po otrzymaniu nagrody Nobla napisałby coś, co warte jest czytania" - to Robert Graves. Te słowa chyba dotyczą każdego artysty?

- Być może już przeżyłem najistotniejsze 5 minut swojego życia, a teraz będzie albo odcinanie kuponów, albo spadek w dół. Potem mozolne wspinanie się, ale już na pewno nie na ten szczyt, tak gdzieś do połowy tej górki. Jak ja o tym tak mówię, to wszyscy wokół pokrzykują: "Ale co ty za głupoty opowiadasz. Przecież będzie teraz jeszcze lepiej". Wiem, że nie, bo powtórzyć sukces jest bardzo trudno. To jest konglomerat różnych rzeczy - trochę magii, trochę przypadku. To jest chemia, która wytwarza się pomiędzy grupą ludzi, którzy tworzą takie spektakle, to jest wreszcie odpowiedni czas. Kiedy zdarzył się mój sukces, to byłem z jednej strony szczęśliwy, a z drugiej strony miałem takie przeczucie, że teraz będzie dla mnie strasznie trudny okres. Dziś moje sztuki - "Korowód" i "Allo Allo" przez część widzów mogą zostać uznane za słabe w porównaniu z innymi moimi przedstawieniami. Powiedzą: "Talarczyk się skończył". Mam tego świadomość i rozumiem takie myślenie. Może raz w życiu wyjdzie taki spektakl. Rewelacyjny, znakomity. Wiem, że nigdy w życiu nie zrobię już takich spektakli jak "Krzyk" czy "Cholonek".

"Gdy maluje, szemrze ocean. Inni malarze pluskają się w wodzie fryzjerskiej". Tak powiedział o sobie surrealista Salvadore Dali.

- Dali nie bał się niemożliwego. A ja mam takie nieustające wrażenie, które nie zmieniło się po tych wszystkich moich sukcesach, że ciągle zaczynam od nowa, że ciągle nic nie umiem. Triumf - cudownie, ale kiedy podejmuję się następnej realizacji, to myślę, że jestem tabula rasa. Mam straszną niewiarę we własną siłę. Podejmuję się czegoś nowego ze strachu i myślę, że jak coś zacznę, to może przyjdzie nagle jakaś genialna myśl, skojarzenie, dostanę twórczego objawienia. Zawsze jednak ta chęć walki, zmierzenia się, zdawałoby się, z niemożliwym jest większa niż ten strach. A marzyć lubiłem od dziecka, więc spełniam teraz swoje marzenia. Złotą Maskę też sobie wymarzyłem. Często myślałem, co by to było, gdybym ją dostał. I dostałem. Ale też jestem czujny. Jeden sukces, drugi, Złota Maska, dyrekcja... i mówię do siebie coraz częściej: "Stary uważaj, bo może być nagle katastrofa!".

"Dawniej oczekiwano w napięciu na nową książkę czy spektakl. Dziś ludzie oczekują w napięciu na nowy model samochodu" - to sir Laurence Olivier.

- Musimy z tej drogi zawrócić. Zatęsknimy niebawem za nową operą, książką, spektaklem. Najpiękniejszy gadget - samochód, dom, kiecka, zegarek, telefon przynosi nam tylko chwilową przyjemność. A tym się różnimy od zwierząt, że potrafimy się wzruszać. Jeżeli to wzruszenie będziemy z siebie wykasowywać, to staniemy się albo cyborgami, albo na powrót zwierzętami. Odwrócimy się w końcu od tych gadgetów. Ale czy to będzie za naszego życia?

"Bądź dobry, a będziesz samotny". To Mark Twain. Zgadza się Pan z nim?

- Nie. Trzeba ludzi szanować. Kiedy zostawałem dyrektorem, parę życzliwych osób, które jakieś tam stanowiska zajmowały, mówiły, przepraszam za wyrażenie - "Musisz być sukinsynem. Musisz być twardy i musisz ludzi trzymać krótko". Wychodzę z założenia dokładnie odwrotnego. Szacunek ludzi buduje się przez rozmowę, wzajemne zrozumienie, szczerość. Ale trzeba modyfikować te teorie, ponieważ ci, co mi radzili jak rządzić, troszkę racji jednak mieli. Ale tylko troszkę. Do każdego podchodzić trzeba indywidualnie, to jasne. Oczywiście są niekiedy sytuacje, kiedy trzeba zaznaczyć, że jest się ich dyrektorem, natomiast dobroć, rozmowa i kontakt z drugim człowiekiem, moim zdaniem, przynosi więcej efektów niż zamordyzm, wrzask i bycie sukinsynem. Jeżeli w pewnym momencie wyczerpie się ta formuła, okaże się, że przegrałem, że moje postępowanie nie sprawdza się, że trzeba być sukinsynem, żeby być dobrym dyrektorem, to odejdę. Powiem wprost: nie nadaję się do tego, a sukinsynem nie będę, bo nie chcę zmieniać swojej osobowości.

"Chciałem zmienić świat, ale doszedłem do wniosku, że mogę zmienić tylko samego siebie". To Aldous Haxley.

- Tak to czasami jest, gdy człowiek przestaje być rewolucjonistą. A mnie nie interesuje rewolucja, ale ewolucja. To łączy się czasami z konformizmem, bowiem trzeba przyjmować pewne rzeczy, nieistotne, które nie irytują, nawet zgadzać się na nie, aby później w sprawach dla mnie najważniejszych powiedzieć: stop! Im jestem starszy, tym bardziej interesuje mnie zmienianie samego siebie. Aby być silniejszym. Bo jak ja będę silniejszy, to świat wokół mnie, nie cały, ale ten, w którym jest moja żona, moje dzieci, najbliżsi, może też uda mi się zmienić. Zmienić tak, aby oni byli szczęśliwsi. Już się pogodziłem z tym, że całego globu nie zmienię, nie pomogę całej ludzkości. Ten świat, wszechświat rządzi się utartymi schematami, dlatego chcę zmieniać tylko tę małą przestrzeń wokół siebie.

"Dżentelmen to mężczyzna, który potrafi opisać kobietę bez posługiwania się rękami" - Alec Guinness.

- Gdyby nie moja kobieta, to może nie byłbym taki, jaki jestem. To ona jest moim spokojnym portem, do którego wracam. To ona jest moim pierwszym krytykiem, pierwszym recenzentem. To ona potrafi tak wszystko zorganizować, że ja mogę spokojnie pracować, wiedząc, że to moje, nasze życie, idzie we właściwym kierunku. To ona jest moją poezją, a ja jestem prozą i muszę zmagać się z materią. Ma czarne włosy, błękitne oczy i jest piękną kobietą. Ma na imię Agata i jest moją żoną.

"Artysto, twórz, nie gadaj" - to słowa Goethego.

- I biorę je sobie do serca. Plany artystyczne mam bardzo napięte. Trwają próby "Testosteronu" Andrzeja Saramonowicza. To czarna komedia o kobietach w życiu każdego faceta i o tym, co one tak naprawdę z nami robią, i że są najważniejsze. Przymierzamy się do "Misery", słynnej powieści Stephena Kinga. Czekam na sztukę o Bielsku. Parę prac wpłynęło na konkurs, może znajdzie się jakiś ważny, ciekawy tekst. A na zakończenie sezonu chcę wystawić sztukę o kobietach. "Testosteron" jest o facetach, więc o kobietach może będą "Stalowe magnolie" Roberta Harlinga, a może coś innego? Ciągle szukam. Nie tylko gadam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji