Artykuły

Niemcy w Teatrze Ochoty

Ostatnia premiera w Teatrze Ochoty, "Niemcy" Kruczkowskiego, stanowi spełnienie postulatu warszawskiej młodzieży szkol­nej, która zwróciła się wprost do Haliny i Jana Machulskich z prośbą o wystawienie tego pow­stałego w roku 1949 dramatu. Lektura "Niemców" od dawna jest w Polsce objęta obowiązkowym nauczaniem. Ponieważ repertuary teatrów dramatycznych nie są skorelowane ze szkolnymi programami, młodzież musi poz­nawać kanon literatury drama­tycznej (i fakty historyczne z której powstała) niemal wyłącz­nie poprzez lekturę tekstów. I właśnie formuła Teatru Ochoty okazuje się tu zbawienna: w Domu Kultury przy ulicy Reja można ułatwić młodym widzom zrozumienie problematyki choć­by "Niemców" lekcją poglądową, jaką staje się spektakl, a rów­nocześnie wzbogacić tę wiedzę o niebagatelne zagadnienie dramat-teatr. Dyskusja po każdym przedstawieniu, bez względu na każdorazowo inny jej poziom i zakres, w zasadzie żadnego wi­dza nie pozostawia bezradnym wobec spraw, z którymi się przed chwilą zetknął oglądając widowisko.

Jan Machulski, przystępując do realizacji swych "Niemców", był świadom ważnej rzeczy: mianowicie pytań najczęściej za­dawanych przez młodych czytel­ników dramatu. Jak się okaza­ło, dotyczą one przede wszyst­kim postawy Ruth i jej "mocne­go życia", podczas gdy motywy postępowania pozostałych osób raczej nie nastręczają w anali­zach większych trudności, i łat­wiej tu o jednoznaczne oceny. Reżyser trafnie okroił tekst i zrezygnował z postaci Mariki, norweskiej kochanki Untersturmfuhrera Willego Sonnenbrucha. Kameralne rozegranie dramatu podyktowała - jak zwykle w salce Ochoty - bez­pośrednia bliskość widzów, og­raniczających z dwóch stron niewiele ponad dwadzieścia me­trów kwadratowych liczące miej­sce gry. Nie wszyscy jednak wy­konawcy sprostali tej bliskości, kilkorgu ułatwiła ona ukazanie ich biegłości warsztatowej, u in­nych obnażyła braki i niedoświadczenia, w najlepszym razie pozwalając zademonstrować ak­torom zawodową poprawność.

Tego wieczoru, kiedy ogląda­łam spektakl, oczywiście ani napomknięto w dyskusji o pani Soerensen. Grana przez tak do­brą aktorkę, jak Halina Machul­ska, postać norweskiej matki jest chyba na tyle łatwa do określe­nia, że młodzież o niej nie roz­mawia. Jednak epizod Machul­skiej to subtelnie oddane stu­dium psychologiczne kobiety dumnej i pokornej zarazem, pró­bującej jeszcze walki o syna, a w przeczuciu daremności wysił­ku - nadal prostolinijnej i szla­chetnej. Nie mamy wątpliwości, że pani Soerensen Machulskiej, sama uwrażliwiona na piękno, włożyła cenny naszyjnik nie po to, by w stosownej chwili móc kupić od znawcy Willego łaska­wość dla syna. Dała biżuterię Niemcowi w odruchu czysto ludzkiego porozumienia, gdy zdradził, że on również kocha bliską sobie osobę. Nerwowa, nadwrażliwa, nawet w swej tra­gicznej sytuacji cieszyła się, że sprawia komuś przyjemność.

Zupełnie inną, choć równie dumną, matką była Berta Sonnenbruch w wykonaniu Ja­niny Nowickiej. Mimo upływu lat nadal piękna i dostojna, nie przygaszona jak pani Soerensen, niepokorna Niemka, silna we­wnętrznie. Krytyczna wobec za­chowań męża, całkowicie uległa Willemu i ówczesnym ideałom hitlerowskim. Próbująca niekie­dy zrozumieć Ruth, tyle że bez chęci akceptacji; jakby mimo wszystko nieprzyjazna - lecz skrycie - dla Liesel i bez­względna w stosunku do Petersa (ciekawa rola Marka Wysockie­go z PWSFTViT w Łodzi).

Bardzo czytelnie poprowadził rolę Sonnenbrucha Tadeusz Bo­gucki, który reprezentował racje swego bohatera również po przedstawieniu, jakby nie skoń­czył roli. Czynił to tak przeko­nująco, że chwilami dezoriento­wał rozmówców (świadomie bu­dował w ten sposób dramaturgię dyskusji). Sonnenbruch ze swym liberalizmem był postacią najżywiej dyskutowaną; tu zresztą ujawniła się przy okazji ahistoryczność myślenia większości młodych widzów.

Szkoda że postać Ruth nie wzbudziła spodziewanego zainte­resowania - w czym chyba wi­na aktorstwa Bożeny Stryjkówny, która mimo częstej obecności na scenie i pewnej atrakcyjności wizualnej, zwłaszcza kostiu­mów, nie przyciągała sobą uwa­gi. Trudno się było zorientować w motywach jej kolejnych po­stępków: może więc zasada "mocnego życia", którą wyzna­wała, oznaczała w jej przypadku gotowość do poświęceń, a w wy­padkach objętych akcją "Niem­ców" - reagowanie na wszystko, co wiązało się ze słowem "oj­ciec"? Tak było bowiem i we Francji gdy zastąpiła Fanchette (Joanna Lissner) jako świadek egzekucji, tak też było potem w rodzinnym domu, gdy decydo­wała się na takie czyny, na ja­kie nie zdobył się profesor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji