Teatr Domowy - jaki był
Tego oczywiście przedstawienie w Powszechnym uświadomić nie może. Nikt też nie sili się na daremne próby odtworzenia, tamtej atmosfery. Tamtej ciasnoty, gdzie kawałek podłogi zastępował scenę, a widzowie (przyjaciele naszych przyjaciół...) zasiadali dosłownie na wyciągnięcie ręki. Tamtej prywatności, która po spektaklu pozwalała uciąć pogawędkę z aktorami. Tamtego zagrożenia, które czyhało tuż za - jakże kruchą! - barierą drzwi prowadzących na patrolowane ulice. O tym wszystkim w Teatrze Powszechnym się przypomina, ale jakby dla porządku, półżartem, umownym znakiem. Przy wejściu dwa manekiny - już tylko manekiny - w milicyjnych mundurach. Na wielkiej scenie metalowa konstrukcja markuje wnętrze mieszkania. Rzecz nie w tym, by wskrzesić niezwykły klimat, w jakim działał Teatr Domowy. Rzecz w tym, by sprawdzić, czy dwie z jego premier - "Largo desolato" Havla i "Degrengolada" Kohouta - obronią się na prawdziwej scenie, w zupełnie nowych czasach i okolicznościach.
Owszem, bronią się. Najwyższa pora, by mówić publicznie o tym, co do niedawna, dla dobra sprawy lepiej było omawiać w zamkniętym kręgu znajomych. Gorzki, ironiczny, a chwilami wprost okrutny obraz z życia opozycji, nakreślony w "Largo desolato" trzeba obejrzeć, jeśli chce się poznać prawdę o przeszłości, a nie tylko kultywować jej heroiczną legendę. Cezary Morawski w roli dysydenta obezwładnionego myślą o grożącym mu aresztowaniu, z całą bezwzględnością odsłania głębię duchowego rozkładu, w którym pogrąża się jego bohater. Oglądamy na scenie odwrotną stronę mitu o niezłomnym opozycjoniście, widzimy jak trwoży go każdy szmer na klatce schodowej, jak ciąży mu naiwna wiara otoczenia, że potrafi sprostać najtrudniejszej nawet próbie, jak stopniowo popada w całkowitą atrofię woli i osobowości. O tym co z kolei przynosi chwila próby - opowiada lżejsza, pełna komicznych akcentów "Degrengolada", której treścią jest przebieg policyjnego przesłuchania. W tym prostym, na swój sposób ubogim teatrze liczy się przede wszystkim słowo i dobitna jasność artystycznej ekspresji. Aktorzy z całym rozmysłem rezygnują z finezyjnego rysunku postaci, chwilami przez to może zbyt jednowymiarowych, ale za to wyrazistych i nieodparcie śmiesznych.
Teatr Domowy powołała do życia autentyczna potrzeba przekazania treści, które - tak aktorzy, jak widzowie - uznają za istotne. To pozwala mu zachować żywotność, mimo że opadła osobliwa, sugestywna aura, która niegdyś go otaczała. Inna rzecz, że na wspomnienie tych niepowtarzalnych wieczorów, w trakcie których nawet klaskać zbyt głośno nie było wolno, łza się w oku kręci. I któż by kiedyś pomyślał, że za stanem wojennym też można... zatęsknić.