Artykuły

Co to za projekt?

Program Festiwalu "Dziady. Recykling" na Olimpiadzie Teatralnej we Wrocławiu został tak pomyślany, żeby sprowokować do zadania pytań: co to za projekt kulturowy i czy w ogóle istnieje? Wydaję mi się, że Dziady jako projekt kulturowy (w domyśle: wspólnototwórczy) nie istnieje - pisze Dominika Bremer z Nowej Siły Krytycznej.

Festiwal "Dziady. Recykling", jeden z nurtów Olimpiady Teatralnej we Wrocławiu, obejmował: dwie inscenizacje "Dziadów" Adama Mickiewicza (Michała Zadary z Teatru Polskiego we Wrocławiu i Eimuntasa Nekrošiusa z Teatru Narodowego w Warszawie), remiksy inscenizacji "Dziadów" (Jerzego Grotowskiego, Kazimierza Dejmka, Jerzego Grzegorzewskiego, Konrada Swinarskiego, Mirona Białoszewskiego) oraz spektakli, które z pamięcią zarówno o tekście Mickiewicza, jak i samym obrzędzie były niewątpliwie związane ("Akropolis" Jerzego Grotowskiego i Józefa Szajny, "Umarła klasa" Tadeusza Kantora), prezentację dwóch rytuałów (afrobrazylijskiego candomblé de Keto i afrohaitańskiego vodou), dyskusje, wystawy fotografii i pokazy filmów.

Powyższa wyliczanka służy zastanowieniu się, na ile te wszystkie wydarzenia wpisują się w synkretyczną formułę festiwalu zaproponowaną przez Leszka Kolankiewicza (kierownika naukowego), a na ile funkcjonują poza nimi. W jego tekście programowym czytamy: "Festiwal Dziady. Recykling będzie poświęcony Dziadom jako projektowi kulturowemu - jednemu z oryginalniejszych i najważniejszych w kulturze polskiej", i dalej o "Dziadach" Adama Mickiewicza: "To utwór synkretyczny, łączący rytualny seans spirytystyczny z katolickimi egzorcyzmami, intymne świętowanie wspomnień z dramatem egzystencji, teatralizacje aktualnych wydarzeń politycznych z misterium o wydźwięku mesjanistycznym. Jako projekt widowiska teatralnego stanowi on połączenie gotyckiego horroru i uroczystego misterium scenicznego, ostrego pamfletu politycznego i sentymentalnego performansu samobójcy".

Program został więc tak pomyślany, żeby sprowokować do zadania pytań: co to za projekt kulturowy i czy w ogóle istnieje? Wydaję mi się, że Dziady jako projekt kulturowy (w domyśle: wspólnototwórczy) nie istnieje.

Dowód pierwszy: dwie inscenizacje "Dziadów" Adama Mickiewicza

"Dziady" Michała Zadary, ponad dwunastogodzinny spektakl, to gwarant przeżycia wspólnotowego, przede wszystkim ze względu na jego formę: inscenizacja całego tekstu (łącznie z Ustępem i Objaśnieniami); przerwy pomiędzy kolejnymi częściami na obiad i kolację; czas trwania. Co ważne (i co będzie istotne również dla realizacji Nekrošiusa) spoiwem powstałej wspólnoty bynajmniej nie są Konrad, romantyzm (pojęcia i wartości z nim kojarzone) czy pamięć o historii. To, co zagwarantowało jej zaistnienie, to realne współbycie i współprzeżywanie. Nie w sensie metafizycznym, ale rzeczywistym, fizycznym, w wyznaczonych ramach architektonicznych budynku teatralnego i czasowych - tu i teraz.

"Dziady" w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa (na zdjęciu) to przedstawienie, którego jeden z komunikatów dotyczy rozpadu wspólnoty, destrukcyjnej siły jej potencjalnych przywódców. Pomysł litewskiego reżysera na zainscenizowanie drugiej części dramatu wydaje się niezwykle ciekawy. Początkowo postaci tworzące gromadę przypominają ożywione lalki, każda w zastygłym geście. Poruszają się razem, jak jedno ciało, ich potencjalna wspólnotowość wyraża się jedynie w formalnych ramach bycia na scenie. To pierwszy zabieg, który odbiera gromadzie jakąkolwiek sprawczość. Po jakimś czasie z jednego ciała gromady wyodrębniają się jednostki, walczące pod przywództwem Guślarza. Zamiast przywoływać duchy i upiory, sami ich sobie dostarczają. Nie ma zjaw, są trupy.

Nekrošius pozbawia "Dziady" metafizyki, jednak w inny sposób niż Zadara. Wrocławskie "Dziady" śmieszą - gromada bezdomnych z reklamówkami wędruje po lesie, po opuszczonych budynkach. Są ślepo wpatrzeni w Guślarza, który połączenia z innym światem szuka za pomocą blunta - tak mają się współczesne Dziady. "Dziady" warszawskie budzą lęk i strach. Konrad to nie tyle bluźnierca, ile postać diaboliczna, upadły anioł. Zamiast białej koszuli bohatera romantycznego, ubrany jest na czarno: ciężkie buty, długi płaszcz, ciemna koszula. Nie mówi Wielkiej Improwizacji patrząc przed siebie lub w publiczność, wzrok kierując w górę, prosto w oślepiający go reflektor - nie widzi już nic. Ksiądz Piotr w białej koszuli i czerwonych rajtuzach (zestawienie kolorów nawiązuje oczywiście do polskiej flagi i bociana) jest szalony. To bardzo mocne znaki, z których możemy wyczytać diagnozę polskiego społeczeństwa. Litewski reżyser mówi jasno, że pewne pojęcia zostały przechwycone, zdewastowane i przemielone przez ideologię, że już nie mogą łączyć, dzielą.

Prezentowane spektakle manifestują niemożliwość zaistnienia projektu kulturowego Dziady. Spektakl Zadary dowodzi, że wspólnota jest możliwa jedynie w wariancie chwilowym, ulotnym, okazjonalnym. Nekrošius pokazuje zaś, że gromada sama siebie rozbija, nie odnajduje przywódcy (nie może nim być Konrad czy Ksiądz Piotr).

Dowód drugi: rytuały

Leszek Kolankiewicz wyprowadza projekt kulturowy z Dziadów, przedchrześcijańskiego obrzędu, którego celem było wywołanie duchów zmarłych. Jeżeli chcieć szukać realizacji scenariusza tego obrzędu współcześnie, można posłużyć się nim jako metaforą konstruowania narodowej tożsamości, dla której bazą są przeszłość, historia, pamięć o polskich bohaterach, naszych wrogach (w domyśle: katach) i ofiarach oraz amnezja dotycząca klęsk, wstydu, porażek i ofiar (wobec których Polacy byli katami). Wywoływane są jedynie te duchy przeszłości, które legitymizują aktualnie konstruowaną narrację polityczną. Zatem współczesne Dziady nie mają nic wspólnego z wiarą, metafizyką, obcowaniem z duchami przodków. Zostały brutalnie wyrwane z obrzędowego, rytualnego kontekstu.

Podczas festiwalu odprawione zostały dwa obrzędy: afrobrazylijskie candomblé i afrohaitańskie vodou. Marginalny (względem deklaracji programowych) sposób funkcjonowania tych wydarzeń domaga się komentarza. Co miały owe obrzędy znaczyć w kontekście tak często przywoływanego "projektu kulturowego"? Żadna z festiwalowych dyskusji nie dotyczyła obrzędów, przez co mogły pozostać one dla odbiorców tajemnicze i niezrozumiałe albo przeciwnie stanowić rozrywkę, atrakcję, widowisko. Wydarzeniem, które bezpośrednio dotyczyło opowieści o kulturach innych niż europejska, był konformans (konferencja + performans) Pierre'a Guicheneya, francuskiego antropologa, związanego kiedyś z Teatrem Źródeł i Jerzym Grotowskim. O candomblé i vodou można było dowiedzieć się także z książeczki programowej festiwalu i wystaw fotografii Magdaleny Mądrej, Moniki Bułaj i Pierre'a Vergera. O ile dla grupy Brazylijczyków (którymi miałam okazję się opiekować) candobmlé jest zarówno obrzędem silnie zakorzenionym w ich kulturze i filozofii życiowej, jak i widowiskiem, które pokazują na całym świecie (po pokazie we Wrocławiu wybierali się do Portugalii), o tyle dla grupy z Haiti był to chyba pierwszy przypadek odprawiania rytuału w festiwalowych warunkach.

Możliwość obcowania z tymi kulturami uświadomiła mi, że w Polsce kultura religijna nie istnieje (nie religia jako taka, ale sposób jej istnienia w rzeczywistości społecznej, traktowania jej). Mamy za to politykę religijną. W Polsce dochodzi do przechwytywania symboli religijnych, desakralizacji i upolityczniania ich znaczeń, używania religii jako narzędzia i broni w rękach polityków.

Rytuały, które można było zobaczyć podczas Olimpiady Teatralnej uświadamiały, że religia może funkcjonować obok (nad, pod) polityki, na innym poziomie, nie musi jej służyć.

Dowód trzeci: "Dziady: kraksa", remiks Agnieszki Jakimiak i Weroniki Szczawińskiej

To zdecydowanie najważniejszy głos festiwalu. Jakimiak i Szczawińska wzięły na warsztat "Dziady - dwanaście improwizacji", spektakl, w którym Grzegorzewski dokonał smutnej rewizji społeczeństwa po transformacji. Coś poszło nie tak, nie udało się stworzyć wspólnoty, Konrad był zrezygnowanym dojrzałym mężczyzną, bez młodzieńczej iskry i zapału (podobnie jak w spektaklach Zadary i Nekrošiusa nie był gwarantem zaistnienia czy podsycenia energii wyzwoleńczej). Twórczynie również pokazują, że coś się nie udało, że trudno mówić o emancypacji, równości, solidarności środowisk. Postanowiły przeprowadzić Olimpiadę Specjalną, która pozwoli zaprezentować się wykluczonym z Nurtu Głównego - kobietom-reżyserkom. Wychodząc od scen, sekwencji, działań aktorskich i problemów spektaklu z 1995 roku, w kolejnych dyscyplinach zastanawiały się nad: brakiem kobiet w niektórych przestrzeniach życia artystycznego, kobiecością w spektaklu Grzegorzewskiego (do wygrania jakich znaczeń użył jej reżyser) czy choćby kwestią archiwum (bazowanie na strzępach pamięci, relacji i budowanie swojej opowieści). Po pokazie twórczynie ze sceny skierowały do władz Europejskiej Stolicy Kultury prośbę o wsparcie dla pracowników Teatru Polskiego we Wrocławiu, zwracając uwagę na to, że nikt nic w tej sprawie jeszcze nie zrobił.

Jakimiak i Szczawińska dotknęły dwóch ważnych problemów, których twórcy Olimpiady Teatralnej postanowili nie problematyzować. W ciągu ostatnich kilku miesięcy odbywały się "czarne protesty" i strajki kobiet. Organizowane są wszechnice kobiece, aby przypominać herstorie, walczy się o prawa i widzialność kobiet. Tymczasem jedno z ważniejszych wydarzeń teatralnych 2016 roku do Nurtu Głównego (nazywanego przez dyrektora Olimpiady Jarosława Freta "mistrzowskim") nie zaprasza ani jednej kobiety. Drugim, uderzającym przemilczeniem, okazuje się sprawa Teatru Polskiego. Podczas gdy we Wrocławiu trwa prestiżowe wydarzenie, tam dochodzi do naruszeń praw pracowniczych, niszczenia relacji w zespole, nieprawidłowości w przeprowadzeniu konkursu na dyrektora. Olimpiada Teatralna reklamuje się cytatem z Grotowskiego "Świat miejscem prawdy". Jest to co najmniej hipokryzja.

Zarzuty

Uśpiony duch mesjanizmu budzi się tu i teraz. Wracając do słów Kolankiewicza, bliżej mu do "gotyckiego horroru" niż "uroczystego misterium". Projekt kulturowy oparty na Dziadach i tradycji romantycznej, osnuty mesjanizmem, przybiera niepokojąca formę. Charakterystyczne cechy narracji politycznej budowanej przez ruchy konserwatywne i nacjonalistyczne to powrót do historii, manipulowanie nią, budowanie tożsamości na wybranych doświadczeniach z przeszłości (ciągłe wspominanie żołnierzy wyklętych, rzezi wołyńskiej, niechęć do pamięci o pogromie kieleckim), cenzura w mediach publicznych (niedopuszczanie do emisji "Idy", "Pokłosia", "W imię"), kształtowanie i pielęgnowanie antagonizmów, utrzymywanie pamięci o wrogach z przeszłości. Nie ma mowy o dialogu, kompromisie i krytycznym myśleniu.

To, co wymaga natychmiastowego komentarza i interwencji, zostało pominięte milczeniem. Obsesyjne trzymanie się historii nie pozwala oddać głosu tym, którzy go potrzebują. Jeżeli mówimy o "projekcie kulturowym", może warto zastanowić się, jaki projekt oferuje nam obecna władza, może warto mu się przyjrzeć i zastanowić się, w jaki sposób pojęcia wywiedzione (przechwycone) z Mickiewicza, stają się destrukcyjne dla pojęcia wspólnoty, dla wolności na różnych poziomach.

"Dziady" są także polityczne. I tego mi zabrakło - polityczności. W momencie obywatelskiej mobilizacji środowisk przeciwnych obecnej władzy (strajki kobiet, lekarzy, nauczycieli, aktorów, widzów, środowiska teatralnego i kulturalnego, głośne "Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu." Marii Janion) odważne zamanifestowanie sprzeciwu jest istotne. Milczenie jest zgodą i legitymizacją przeprowadzanych absurdalnych działań w kulturze, edukacji, gospodarce, kwestiach socjalnych.

***

Festiwal "Dziady. Recykling" (27 października - 4 listopada), nurt Olimpiady Teatralnej "Świat miejscem prawdy" (14 października - 13 listopada), w ramach programu Europejska Stolica Kultury Wrocław 2016

**

Dominika Bremer - studentka III roku wiedzy o teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim, członkini Fundacji Kontra/Banda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji