Artykuły

Sztuka, która była potrzebna

Sztuka p. Nowakowskiego jest z rodzaju tych, przy których rolę kry­tyka obejmuje publiczność; jej sąd jest decydujący. Jak wypadł tułaj ten sąd, widzieliśmy na premierze: oklaskom nie było końca, śmiech mieszał się ze wzruszeniem, każdy efekt osiągał zamierzoną reakcję. Krytyk za to może ocenić, ile kunsz­tu jest w tej pozornie łatwej i popu­larnej sztuce i jak niebezpieczne by­ło przedsięwzięcie, które podjął au­tor. Dowodem trudności może być fakt, że brak jest prawie zupełnie tego rodzaju sztuk obchodowych, popularno - historycznych, a te któ­re się zjawiają, nie utrzymują się zwykle na afiszu, mimo że są w re­pertuarze potrzebne i pożądane. Obok "Kościuszki pod Racławicami", napisanego przeszło przed pół wie­kiem, to będzie bodaj że ta druga.

Trudności okażą się tym większe, jeżeli sobie uprzytomnimy, jak świe­że są wypadki, z których autor wy­snuł swoją historię, mającą coś z legendy a coś z reportażu, Wypadki świeże, większość ich uczestników żyje i działa, największy z nich od­szedł ledwie przed paru lały, przebywszy wojskowym krokiem szlak wiodący z Oleandrów do grobów królewskich i do nieśmiertelności w Historii. Kunszt autora objawia się zarówno w tym co wprowadził na scenę, jak i w tym, czego na nią nie pokusił się wprowadzać.

"Pięć obrazów z życia plutonu" - brzmi podtytuł sztuki. To skromne ujęcie wielkiego czynu Wodza na odcinku jednego plutonu chroni au­tora od iluż niebezpieczeństw! Bez­troska, młodość, wesołość, tężyzna, sławny humor legionowy, aż kipią na scenie; piosenka nie milknie na­wet wśród huku armat i grania ka­rabinów maszynowych; więcej się mówi o ciepłych gaciach niż o oj­czyźnie, więcej o rumie niż o sławie, chyba że "Sława" jest pseudonimem dzielnej i przystojnej medyczki, sa­nitariuszki plutonu. Utrzymanie tej poufałej i serdecznej prostoty, a ró­wnocześnie spowicie jej w atmosfe­rę wzniosłości, o której się nie mó­wi ale której powiew wciąż się czu­je - to również wielki kunszt au­tora.

Całość rozplanowana jest na pięć obrazów. Pierwszy, to sceny przed biurem komisji poborowej w "Ole­andrach", zamaszyste, wesołe, peł­ne humoru. Aktor, malarz, fryzjer, student, profesor, murarz, hrabia, góral i tłum innych, tłoczą się tu, żartują, przekomarzają się - zanim mundur legionowy zniweluje różnice stanów i wprowadzi nowe war­tościowanie jednostek. Drugi obraz, to wejście do Kielc; kłopoty właści­ciela cukierni ostrożnie i nieśmiało zamalowującego szyld rosyjski, gdy tymczasem jego kilkunastoletni syn już się zaciąga do Legionów; wygalowane łaziki, strachajły i politycy kawiarniani, kobiety entuzjaz­mem wyprzedzające mężczyzn - znów obrazek wesoły, ruch i życie.

Ale kulminacyjnym punktem jest obraz trzeci, w jakimś wpółrozwalonym młynie, gdzie w pełni walk, jesienią, obozuje nasz pluton. Prze­budzenie, ranne pogwarki i żarciki, odczytywanie dziennika wykradzio­nego studentowi a zawierającego charakterystyki żołnierzy plutonu, śmiechy, dąsy, zacny zakonnik-kapelan, który bezwiednie nasiąkł gwarą i narowami "leguna", jakiś chłop biedaczyna wyrwany austriac­kim zbirom chciwym żeru dla szu­bienicy; generał austriacki wreszcie, zachodzący aby naocznie obejrzeć ten legendarny pluton, któremu w rozkazie dziennym oddał pochwały; miłość nawiązująca się między pan­ną Sławą a dzielnym i urodziwym synem ludu - i wreszcie patetyczny finał, gdy wśród huku szrapneli wy­tworny legun - arystokrata, któremu łatwiej jest dzielnie się bić niż poprawnie wymawiać literę "r", na porzuconym w ogrodzie i bezno­gim fortepianie wali etiudę rewolu­cyjną Chopina. Dziwuje się generał austriacki, nie czytał może "Cyra­na", to by mu pomogło zrozumieć ducha tej junackiej gaskonady. Ko­ściuszko de Bergerac. To zuchwałe a porywające zakończenie jest naj­wyższym - i bardzo szczęśliwym - osiągnięciem autora w zakresie efektu.

Bo nie ma co ukrywać. "Nie gra się w szachy szlachetnością duszy", powiedział ktoś. Podobnie, sztuk teatralnych mających wzruszyć nie pisze się samym sercem. W tym rzecz, że jednym okiem może au­tor uronić łezkę, ale równocześnie drugim trzeba mu ogarniać wszyst­ko i bezbłędnie manipulować sześć­dziesięcioma osobami zespołu, sprawdzać gdzie kto stoi i jak ukła­dają się grupy, i zerkać ku publicz­ności, sprawdzając, co ją bierze. Tej zręczności nie zbywa doświadczone­mu człowiekowi teatru, jakim jest Z. Nowakowski; raczej ma jej tu chwilami aż za dużo. Można by mieć wrażenie, że on sobie skatalo­gował wszystkie niezawodne efekty, i potem je dawkuje i rozmieszcza, bacząc aby ani jednego nie przepuś­cić. Znamienne jest, że wśród publi­czności słyszałem parokrotnie - niezależnie od siebie wzajem - hi­storyczne słowa cesarza Franciszka Józefa: "Nichts wurde mir erspart - Niczego mi nie oszczędzono". Kiedy tuż po bohaterskiej śmierci murarczyka, który wyrwał się z okopów aby przynieść drzewko wigi­lijne, byliśmy świadkami, jak stary chłop, wzięty przez legunów do nie­woli, poznaje wśród nich swego sy­na, gotowi byliśmy błagać autora o pardon. Bo nuż zjawi się z poblis­kiej chałupy żona owego chłopa, aby, ugodzona granatem, urodzić mu w okopach drugiego syna? I w przeciwstawieniu do tej słowiańskiej rozlewności, przychodził nam - przez porówanie - na myśl oszczę­dny i wstydliwy w efektach, angiel­ski i gentlemański "Kres wędrów­ki".

Finał trzeciego obrazu stanowił kulminacyjny punkt sztuki, maksimum szlachetnego patosu. Następny obraz - bitwa w okopach - praży nas huraganowym ogniem, ale nie jest już w stanie porwać nas wyżej, niż to uczyniła heroiczna etiuda Chopina. Aż ostatni znowuż obraz sprowadza nas z wielkim kunsztem do pogodnego nastroju. Przebyliś­my z tym plutonem lato, jesień, zi­mę - teraz nadchodzi wiosna. Ta wiosna ma coś radosnego, jak gdy­by już niosła powiew wolności, od­rodzenia. Nasz pluton zażywa za­służonego wypoczynku; każdy od­najduje coś ze swojej duszy cywila: aktor uczy wiejskie dzieci śpiewać chórem, bacząc pilnie aby wyma­wiały "na maskę"; góral pomaga orać, malarz szkicuje herkulesowego murarza, który mu służy za mo­dela; ciocia odnalazła siostrzeńca... Ale zarazem w powietrzu unosi się dreszczyk oczekiwania. ON ma się zjawić; obiecał przybyć na mecz footbalowy. I w pewnym momen­cie robi się ruch, wszystko zrywa się, pręży się jak struna - ale zanim wejdzie On, kurtyna wolno zapada. Czujemy jedynie zbliżanie się Wiel­kości, ale też dobrodusznej, uśmie­chniętej pod wąsem - na meczu footbalowym. Z wielką pewnością ręki autor wytrzymał do końca ton, jaki sobie ustalił.

Ta sztuka, której tematem jest bohaterstwo, obywa się bez "boha­tera", a raczej bohaterem jej jest - pluton. Niemniej przewija się w tym zbiorowym życiu plutonu parę mo­tywów indywidualnych, zużytych z nierównym szczęściem przez autora. Jeden, to motyw buffo komendanta plutonu i jego cioci, wyzyskany bar­dzo dowcipnie. Dzielny komendant Wilk, klnąc na niepamięć rodziny, chodzi bez koszuli, gdy równocześ­nie ciocia jego spod Stanisławowa szuka go przez wszystkie akty z całą paczką jedwabnych koszul, ciepłych kalesonów, rumu, wędlin, ciastek, i obarcza nimi zacnego kapelana, który, nie mogąc rozpoznać bezwąsego ciocinego synka w brodatym i marsowym komendancie, rozlosowuje paczkę tuż pod jego bokiem. Ten kapelan, wyretuszowany z sien­kiewiczowskim zacięciem, raz po raz budzący życzliwą wesołość, tworzy sympatyczną jasną plamę w obra­zie. Druga historia, to biedny stu­dent kaleka, pechowiec, bohaterska i zacna oferma, który, utykając na nogę i nie mogąc dogonić plutonu, ginie od nieprzyjacielskiej kuli... Trzeci - trochę presentymentalizowany - to młody murarz, nękany wyrzutami sumienia z powodu śmierci kolegi zabitego - jeszcze w cywilu - w zwadzie; ten, nie mo­gąc ukoić swego sumienia, sam szu­ka śmierci i znajduje ją... Czwarty wreszcie, góral Juhas, wnosi w ży­cie tego plutonu ton żartobliwo-miłosny, ale słabo wytrzymujący kryte­ria rozsądku. To młody lekarz, dok­tór szwajcarskiego uniwersytetu, gó­ral z pochodzenia, który zaciąga się jako prosty żołnierz, od początku do końca ukrywa swój tytuł doktor­ski i swoje wykształcenie, aby w charakterze prostego chłopa dosłu­żyć się stopnia oficera a w naddat­ku zdobyć miłość dzielnej panny Sławy. Coś nas z tym razi, jest coś niezrozumiałego a nawet prawie że nielojalnego w tej komedii granej w stosunku do kolegów i w stosunku do ukochanej. Ileż razy ten "Ju­has" musiał się znaleźć w położe­niu, gdy jego wiedza lekarska mogła być potrzebna i musiał się wstrzymywać aby się z nią nie zdradzić! I właściwie po co: czy po to ten jego dyplom, aby pannie Sławie oszczędzić mezaliansu?

Ale publiczność nie wgląda tak ściśle. Może niejeden widz w ogóle nie zauważy tej skomplikowanej hi­storii. Sprawy indywidualne jedno­stek idą tu na bok, są nieważne, jednostką jest tu - pluton.

A teraz - przedstawienie. Zwa­żywszy bogatą osobowość samego autora, uderzyć nas tu może iż p. Nowakowski, aktor, reżyser, dyrek­tor teatru, nie skusił się ani na to aby zagrać którą z ról w swojej sztuce, ani aby objąć jej reżyserię. Oddał ją w ręce p. Węgierki. I z pewnością nie mógł jej oddać w lepsze ręce. Rzecz jest przygotowana i wystawiona po mistrzowsku. Trzeba znać teatr, aby ocenić, jak tu jest starannie wypracowany każdy szczegół, jak wybornie potem za­tarte są ślady mozolnej pracy, tak aby wszystko szło składnie, lekko, dowcipnie i wesoło. Tłum kilkudzie­sięciu osób żyje na scenie; ani je­den moment nie pozostaje martwy; taka na przykład niebezpieczna sce­na jak czytanie pamiętnika studen­ta jest arcydziełem gry zespołu. Cóż powiedzieć o aktorach? Każdy z nich jest tak na swoim miejscu i daje typ tak żywy, że, aby nikogo nie skrzywdzić, trzeba by wyliczyć cały afisz, a zajmuje trzy stronice! Więc pp. Ziejewski, Kondradt, Kre­czmar, Roland, Woszczerowicz, Ka­czmarski, Pichelski, Malkiewiczówna, Buczyńska, Chodecki, Woskowski, Chmielewski, Lydia Wysocka, Małkowski, Krzewiński, Żeleński i - wielu innych.

Obecnego na premierze autora wywoływano po każdym akcie. Do­raźny sukces sztuki i trwałość jej w repertuarze zdają się rzeczą roz­strzygniętą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji