Artykuły

Warto rozmawiać na trzeźwo

"Najgorszy człowiek na świecie" Małgorzaty Halber w reż. Anny Smolar w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Iwona Torbicka w portalu Kulturaupodstaw.pl

Znakomita reżyserska robota Anny Smolar na deskach kaliskiego teatru. "Najgorszy człowiek na świecie" Halber jako przejmująca opowieść o zaniku głębokich relacji między ludźmi. Widzowie zaproszeni na mityng AA szybko orientują się, że śmiech, którym wybuchają obnaża bezradność wobec problemów drugiego człowieka. Koncertowo grają aktorzy.

To jeden z tych spektakli, w których od pierwszej sceny nie ma wątpliwości, że reżyserka wiedziała, co chce powiedzieć i umiała swój pomysł przełożyć na zadania dla aktorów. Może dlatego czują się tak znakomicie w swoich rolach, w połowie zadanych, w połowie prywatnych. Spektakl nie jest udramatyzowaniem głośnej książki Małgorzaty Halber, traktującej o kobiecym alkoholizmie. To raczej rodzaj dywagacji na tematy, które otwiera problem nałogu, każdego nałogu. Klucza do spektaklu szukałabym w jednej ze scen, gdzieś w połowie, kiedy Natasza (skupiająca na sobie uwagę widza Natasza Aleksandrowitch) rzuca w stronę Marcina (Marcin Trzęsowski) i widowni retoryczne pytanie: Dlaczego nikt nas nie uczy, jak ze sobą rozmawiać? Tak, jak uczy biologii, fizyki czy matematyki. Proste pytanie, banalne na pozór, w rzeczywistości ukazuje smutną prawdę - coraz częściej mówimy do siebie, albo obok siebie, coraz rzadziej - umiemy wzajemnie się słuchać i ze sobą rozmawiać. Rozmowy zastępujemy schematem banalnych pytań i takich samych odpowiedzi.

Główną bohaterkę - alkoholiczkę Nataszę, poznajemy podczas jakiejś terapii grupowej, gdzie metodą ustawień hellingerowskich próbuje się wyjaśnić zawikłane życie rodzinne bohaterki, odpowiedzialne być może za wejście w nałóg. Każdy z aktorów wciela się w ważną dla niej postać, próbowane są różne warianty reakcji na "zapitą", półprzytomnie leżącą na podłodze dziewczynę. Wymarzona teatralna sytuacja, żeby kazać aktorom wyszarpywać bebechy, temat alkoholizmu łatwo przekłada się na efekciarskie działania. Smolar wybrała inną drogę - oszczędną w wyrażaniu emocji, bardziej formalną, przystającą do sytuacji, kiedy nałóg, staje się już działaniem automatycznym, mechanicznym. Kiedy strach przed brakiem akceptacji otoczenia, nie znajduje kryjówki innej niż stan zaburzonej świadomości. Na trzeźwo jedynym mechanizmem obronnym staje się zaskorupienie, zamknięcie w sobie. A przecież, kiedy rzuca się wyzwanie nałogowi, trzeba się otworzyć, przestać samooszukiwać, nauczyć nazywać rzeczy po imieniu. Tylko jak to zrobić? Jaką metodę wybrać?

W spektaklu do absurdu sprowadzona została metoda terapii, polegająca na bezustannym zadawaniu powierzchownych pytań, rysowania schematów ról społecznych, które niczego nie wyjaśniają, a jedynie udają "wyjaśnianie". Publiczność zostaje zaproszona na swoisty mityng AA, ma możliwość aktywnego uczestnictwa, z czego chętnie korzysta. Natasza jest trudnym przypadkiem, niechętnie odpowiada na pytania terapeutki, nie potrafi nawiązać kontaktu z nikim z grupy. Nie wie, co czuje, może nie potrafi tego nazwać, może nie chce, bo rozpoznaje idiotyzm sytuacji i naskórkowe zainteresowanie. Jest raczej trudnym przypadkiem, rzadko otwierającym się przed kimś obcym. Częściej - sama przed sobą, w wewnętrznym monologu. Pytania terapeutki (bardzo przekonującą Izabela Beń), na czele z najbardziej obśmianym we wszelkich możliwych formach twórczości: "Co czujesz?", zupełnie jej nie ruszają. W przeciwieństwie do kolegi, u którego wywołuje agresję, bunt, niezgodę na taki rodzaj przesłuchania (prawdziwy do bólu Marcin Trzęsowski). Pozbawiona narzędzi do emocjonalnego "otwierania", zmiażdżona jego reakcją terapeutka, odsłania teatralną kuchnię, pokazuje swoją prywatną bezradność i miałkość schematycznego rozpracowywania emocji ludzi chorych, próbujących uporać się ze sobą w nowej rzeczywistości. Widzowie ryczą ze śmiechu, choć ten śmiech zastyga im na twarzach podczas kolejnej długiej pauzy. Bo Smolar posłużyła się w spektaklu pauzą, jako niezwykle istotnym elementem dramaturgicznym. To rzadka umiejętność współczesnych reżyserów - tak prowadzić aktora, żeby nawet najdłuższą pauzę umiał wypełnić realizacją tematu. Taki rodzaj pauzy, ciszy na scenie, nigdy się nie dłuży. Widzowie z zapartym tchem czekają na to, co będzie dalej i długo mogą czekać. Jak to dobrze, że reżyserka nie przestraszyła się upływających w milczeniu minut. Ten rodzaj żonglowania ciszą polecam uwadze znerwicowanych reżyserów, dla których na scenie zawsze musi się coś dziać. Zresztą mam wrażenie, ze Smolar właśnie do nich pije, kiedy daje Nataszy nieskrępowany dostęp do dymiarki, rekwizytu często używanego przez reżyserów, którym wydaje się, że za jej pomocą wprowadzą na scenę "metafizyczne klimaty". Dymiarka doczekała się wielu anegdot, opowiadanych kiedyś często w teatralnych bufetach: kiedy reżyser nie bardzo wie, jak wybrnąć z danej sytuacji - puszcza dym, kiedy wydaje mu się, że sytuacja na scenie jest za mało intrygująca - puszcza dym, kiedy chce ukryć niedoróbki własnych rozwiązań - puszcza dym, kiedy chce widza wprowadzić w "tajemniczy nastrój" - puszcza dym. Co oczywiście nie oznacza, że użycie dymu w teatrze zawsze jest bezcelowe. W spektaklu Smolar dymiarka pełni funkcję gadżetu, którym można pobawić się w każdej sytuacji, bez uzasadnienia.

Adaptacja "Najgorszego człowieka na świecie" jest wspólnym dziełem Anny Smolar i zespołu aktorskiego. Może w tym upatrywać należy przyczyn tak trafionej, równej gry całej piątki aktorów. Brawa należą się nie tylko Nataszy Aleksandrowitch, Izabeli Beń, Marcinowi Trzęsowskiemu, ale także - Izabeli Wierzbickiej, budującej swoją rolę oszczędnymi środkami wyrazu i Dawidowi Lipińskiemu. Ten ostatni zaskoczył mnie najbardziej. Pamiętam, jak denerwowała mnie jego nadekspresja w kilku innych spektaklach, tutaj jakby zrozumiał, że czasem mniej znaczy więcej.

Żaden z aktorów nie próbuje niczego dopowiadać, uwypuklać, komentować. Role rysowane są precyzyjną kreską, oszczędnie, bezbłędnie. Znakomicie wpisują się w zdystansowaną, beznamiętną, na pozór czysto formalną, koncepcję reżyserki. Smolar doskonale wie, że najbardziej poruszają historie, które otwierają wyobraźnię, w których to, co najważniejsze odkrywa się samemu. Warto podjąć wysiłek rozbicia skorupy, w której się schowaliśmy, bo tylko wychodząc z ukrycia możemy spotkać drugiego człowieka. Dopiero kiedy staniemy naprzeciw siebie - bezbronni i ufni, mamy szansę na prawdziwą rozmowę. A potem możemy wspólnie spróbować bawić się na trzeźwo, tak jak aktorzy w ostatniej scenie spektaklu - w rytm "Frankie Sinatra" The Avalanches. Jest trudno, bardzo trudno, nie każdy ma siłę, nie każdemu się chce. Ale dopóki nie spróbuje, na zawsze pozostanie "najgorszym człowiekiem na świecie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji