Artykuły

Polski teatr eksportowy

Nowy Jork, Londyn, Moskwa, Genua, Sydney - gdziekolwiek się obejrzeć, tam na afiszu awangardowe spektakle z Polski. Najtrudniej zobaczyć je w kraju. Dlaczego zagranica bardziej docenia naszą awangardę? - zastanawia się Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Włodzimierz Staniewski, szef artystyczny Ośrodka Praktyk Teatralnych "Gardzienice", ma powody do radości. Niedawno zespół wrócił z występów w Londynie, gdzie przez dziesięć dni lutego prezentował z sukcesem dwa przedstawienia: "Elektrę" i "Metamorfozy" [na zdjęciu]. Spektakle grane były w The Barbican Centre, znanym ośrodku artystycznym, w którym swoje przedstawienia pokazywali Peter Brook, Robert Lepage i Robert Wilson. Brytyjska prasa była pod wrażeniem. "Evening Standard" pisał o "prastarej energii bijącej z niesamowitych harmonii i głośnych rytmów", "Financial Times" chwalił wykonawców, którzy "biorą scenę jak burza", a branżowy portal "Curtain Up" zachwycał się "pionierską energią, z jaką polski teatr pracuje nad antycznymi mitami". O skali zainteresowania Gardzienicami świadczy to, że wszystkie bilety były wyprzedane miesiąc przed pokazami.

To już trzecia tak wielka zagraniczna prezentacja dorobku Gardzienic na przestrzeni minionego roku. W lutym 2005 r. zespół występował w Moskwie w Centrum im. Meyerholda, później pokazywał przedstawienia w słynnym offowym Teatrze La MaMa w Nowym Jorku. Tymczasem w Polsce, aby zobaczyć spektakle Staniewskiego, trzeba jechać do położonej pod Lublinem wsi Gardzienice, gdzie mieści się baza teatru. W minionym roku zespół tylko raz występował poza siedzibą - zaprezentował pięć przedstawień "Elektry" w warszawskiej Fabryce Trzciny. Trudno się dziwić, że biletów nie starczyło dla wszystkich.

Nowy Jork wstrzymał oddech

- Zainteresowanie naszą działalnością artystyczną i edukacyjną jest większe za granicą niż w kraju - mówi Staniewski. W podobnej sytuacji znajduje się wiele polskich teatrów awangardowych. Na świecie są rozchwytywane, w kraju rzadko grają poza swoimi siedzibami.

Do takich teatrów należy białostocki Wierszalin. Jesienią ubiegłego roku zespół Piotra Tomaszuka gościł w Nowym Jorku z przedstawieniem "Święty Edyp". Przy entuzjastycznych krytykach zagrali prawie 20 razy. Wcześniej teatr Tomaszuka występował przez dwa tygodnie w Edynburgu, gdzie zagrał w sumie 17 przedstawień. Natomiast w Polsce "Świętego Edypa" można było zobaczyć właściwie tylko w siedzibie zespołu w miasteczku Supraśl pod Białymstokiem. Występy na krajowych festiwalach dałoby się policzyć na palcach jednej ręki.

Teatrem rozchwytywanym za granicą jest wrocławska grupa Pieśń Kozła. W zeszłym tygodniu wrócili właśnie z półtoramiesięcznego tournée po Australii. We Wrocławiu na ich spektakle trudno się dostać, w innych miastach grają rzadko.

Nieco lepiej jest ze Sceną Plastyczną KUL, która w ubiegłym roku gościła w Krakowie, Warszawie i Kielcach z przedstawieniem "Odchodzi" inspirowanym tomem poetyckim Tadeusza Różewicza. Jednak w żadnym polskim mieście teatr Leszka Mądzika nie grał tak długo jak w Nowym Jorku. Na przełomie lutego i marca dał tam 15 przedstawień, zbierając entuzjastyczne recenzje. Krytycy zestawiali twórczość Mądzika z wizyjnymi spektaklami Romea Castellucciego i Roberta Wilsona, chwalili obrazy i muzykę Marka Kuczyńskiego i Urszuli Dudziak. "Time Out" twierdził, że polski spektakl "wprawia w trans", "New York Sun" nazwał "Odchodzi" medytacją i lekiem dla osieroconych. "Sądząc po wstrząsającej ciszy, jaka panowała na widowni, po raz pierwszy publiczność wstrzymała oddech na 45 minut" - pisała nowojorska gazeta.

Prorocy na delegacji

- Z perspektywy kilkunastu lat jeżdżenia po międzynarodowych festiwalach mam przekonanie, że polski teatr za granicą jest częściej doceniany niż w Polsce - twierdzi Paweł Szkotak, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu, a zarazem twórca i szef artystyczny znanej alternatywnej grupy Biuro Podróży. Jeszcze na początku lat 90. zespół Szkotaka był słabo znany w kraju. Wszystko zmieniło się w 1995 r., kiedy ich plenerowy spektakl "Carmen Funebre" odniósł oszałamiający sukces w Edynburgu. - Przedtem mieliśmy złe recenzje, przedstawienie zaczęło się podobać, dopiero gdy wróciło w blasku chwały z Edynburga - mówi Szkotak i przypomina starą maksymę: nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Jednak dzisiaj nawet sukces za granicą nie pomaga, o czym świadczy przypadek Janusza Wiśniewskiego. Ten głośny w latach 80. twórca autorskich przedstawień nawiązujących do estetyki Tadeusza Kantora w kraju zbierał mieszane opinie, za granicą był natomiast odbierany entuzjastycznie. Nie zmieniło się to do dziś, kiedy Wiśniewski kieruje poznańskim Teatrem Nowym i nadal prezentuje swoje przedstawienia w Europie. W ubiegłym roku zespół Nowego przez trzy tygodnie grał "Fausta" na festiwalu w Edynburgu, skąd przywiózł prestiżową nagrodę Herald Angel. W lutym przedstawienie oglądała publiczność w Genui. Włoska prasa nie szczędziła pochwał: gazeta "La Repubblica" nazwała inscenizację Wiśniewskiego "okrutną błazenadą, która kręci się jak piekielne koła", a dziennik "La Stampa" napisał, że sam Goethe przyklasnąłby spektaklowi, który jest "groteskowym cudem, cudem łajdackim i świętokradczym".

Tymczasem w Polsce "Faust" prezentowany był poza Poznaniem tylko raz, w Łodzi, gdzie spotkał się z chłodnym przyjęciem. Krytycy pisali o mistyfikacji, cytatomanii i przewadze formy nad słowem. W samym Poznaniu po premierze jedni recenzenci chwalili "wielki spektakl", inni pisali złośliwie o "konfekcji z teatralnego offu". Nawet jeśli uwzględnić naturalny rozstrzał opinii, to różnica między odbiorem twórczości Wiśniewskiego w kraju i za granicą jest zastanawiająca.

Śladem Osterwy

Dlaczego zespoły z Lublina, Poznania czy Białegostoku więcej uwagi przyciągają za granicą niż w kraju? Włodzimierz Staniewski uważa, że jest to związane z dzieleniem kultury w Polsce na centralną i prowincjonalną.

- Jeśli spektakl nie jest z Warszawy albo Krakowa, to się nie liczy. Uważa się, że to, co jest z prowincji, ma mniejszą wartość, mniej znaczy, w najlepszym wypadku reprezentuje regionalny element kultury. Zostaliśmy zepchnięci na margines geograficzny, który jest zarazem marginesem kulturalnym - mówi z goryczą twórca Gardzienic.

Według Tomaszuka problem tkwi gdzie indziej - w zamieraniu w Polsce obiegu teatralnego.

- Na początku lat 90. było inaczej - mówi szef Wierszalina. - Nasze pierwsze przedstawienie "Turlajgroszek" zagraliśmy ponad sto razy w całej Polsce. W tej chwili liczba miejsc w kraju, w których moglibyśmy wystąpić, drastycznie się zmniejszyła.

Zdaniem Tomaszuka w Polsce trzeba reanimować obieg przedstawień teatralnych: - Potrzebne jest stworzenie funduszu, który wspierałby gościnne występy teatrów w kraju.

Taki system działa w Wielkiej Brytanii, finansuje go Arts Council, agenda wspierająca kulturę z dochodów z państwowej loterii. Pieniądze dostają nie tylko objazdowe kompanie teatralne, ale także właściciele sal - na rozwój i odpowiednie wyposażenie, tak aby było gdzie pokazywać spektakle.

Staniewski jest za rozwojem takiego programu w Polsce: - Bardzo chętnie jeździlibyśmy z przedstawieniami po kraju, bo do tego dojrzeliśmy jako zespół.

Taki pomysł to nie utopia. 80 lat temu zrealizowała go wileńska Reduta, pierwszy polski teatr laboratorium, który założył wybitny reżyser Juliusz Osterwa. W latach 20. zespół Osterwy wyruszył w wielkie tournée po Polsce. Mimo że nie grali fars, ale ambitny repertuar - m.in. "Księcia niezłomnego" i "Sułkowskiego" - dotarli do ponad 170 miast. W sumie w ciągu trzech lat zagrali półtora tysiąca przedstawień - rekord do dziś niepobity.

Czy współczesne polskie teatry pójdą śladem Osterwy? Czy Ministerstwo Kultury stworzy im do tego warunki? Obecnie Teatr Nowy wybiera się na kolejne zagraniczne tournée po Niemczech i Hiszpanii, tym razem z "Ryszardem III". Objazdu po Polsce nie ma na razie w planach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji