Artykuły

Miałem zaszczyt być obdarzonym przez Adama przyjaźnią

Teatr Hanuszkiewicza to był do końca - teatr dziecka. Teatr niebojący się łamania stereotypów. Teatr szukania w tekście tego, czego inni do tej pory nie zauważali lub zauważyć nie chcieli. Staramy się z Magdą Cwenówną ogarnąć Adama archiwum, uratować nagrane na VHS próby i premiery. Mam nadzieję, że lada chwila uda się uruchomić poświęconą Mistrzowi stronę internetową. To dziś dużo ważniejsze od albumu, bo ma szansę dotrzeć do wszystkich zainteresowanych. Z Andrzejem Golimontem, byłym radnym m.st. Warszawy, przyjacielem Adama Hanuszkiewicza, w piatą rocznicę jego śmierci rozmawia Rafał Dajbor.

Proszę na początek powiedzieć, jakiego rodzaju więzy łączyły Pana z Adamem Hanuszkiewiczem?

- To się nazywa "zacząć rozmowę z grubej rury" albo jak kto woli "zapędzić rozmówcę do narożnika" (śmiech). Nigdy nie próbowałem zdefiniować tego, co łączyło (i łączy) mnie z Adamem Hanuszkiewiczem. Mistrz był osobą tak niecodzienną, że żadne z powszechnie funkcjonujących określeń nie byłoby w stanie Go zdefiniować. Dokładnie tak samo działo się z jego relacjami z ludźmi. Mógłbym powiedzieć, że miałem zaszczyt być obdarzonym przez Adama przyjaźnią - i to byłaby prawda - choć wielu osobom przyjaźń dwojga ludzi, których różni prawie pół wieku w metryce nie mieści się w głowie.

Na czym ta przyjaźń polegała? Była to przyjaźń Mistrza i ucznia? Czy raczej coś na wzór rodzinnych relacji ojcowsko-synowskich?

- Mógłbym powiedzieć, że łączyły nas relacje ojcowsko-synowskie, z wszystkimi kłopotami, które się z tym wiążą, ale przecież mam wspaniałego Ojca, a Adam miał trójkę własnych dzieci (a właściwie czwórkę, bo bodaj najbliższa była mu Ania, formalnie siostrzenica). Mógłbym powiedzieć, że zdarzało mi się być Adama współpracownikiem, ale przecież tak naprawdę Mistrz zawsze tworzył sam, a my byliśmy mu co najwyżej potrzebni jako swoiści giermkowie, których zadaniem było patrzenie na Niego z uwielbieniem, a czasem wykonywanie drobnych i nieskomplikowanych czynności, których Jemu akurat w danym momencie wykonywać się nie chciało. Kazimiera Iłłakowiczówna określiła swoje relacje z Marszałkiem Piłsudskim jako "ścieżkę obok drogi". Zachowując proporcję, mógłbym się pod tym podpisać.

Powiedział Pan, że zdarzało się Panu być współpracownikiem Adama Hanuszkiewicza. Proszę sprecyzować na czym ta współpraca polegała?

- Zaraz, zaraz, to miał być rozmowa o Mistrzu, a nie o mnie. Wie Pan, jest taka anegdotka o Adamie: Po długiej rozmowie z kimś dawno nie widzianym Han milknie na chwilę po czym stwierdza: "Ale wiesz, my tu tak cały czas tylko o mnie mówimy, pogadajmy o tobie: powiedz jak ci się podobało moje ostatnie przedstawienie" (śmiech). Mistrz miał swoją metodę pracy, która w dużej mierze polegała na konieczności posiadania wokół siebie dworu. Gdy miał pomysł - a miewał je o różnych dziwnych porach - poddawał je swoistemu "sprawdzeniu". Skrzykiwał nas - razem lub każdego z osobna - by opowiedzieć o pomyśle. I obserwował reakcje. A potem pojawiał się kolejny pomysł. I tak przez lata.

A czy były jakieś szczególne momenty? Chwile, które najmocniej Pan zapamiętał?

- Najmilej wspominam czas Adamowego "letniego tworzenia". Wyjeżdżaliśmy przez kolejne lata do pałacu w Osiekach lub ośrodka w Dadaju. Bez żon, za to z psami i walizami książek. Po śniadaniu był "czas gazet". Potem "czas pracy". Po późnym obiedzie "czas mówienia". Adam kochał mówić. I umiał to robić. Ale - wbrew obiegowej opinii - potrafił także słuchać.

Czy to właśnie przyjaźń z Adamem Hanuszkiewiczem sprawiła, że - nie będąc ani aktorem, ani reżyserem - tak wiele czasu i zainteresowania poświęca Pan teatrowi?

- Aktorem nie jestem "dzięki" wadzie wymowy. Reżyserem dzięki Adamowi. To był bodaj 1986 rok. Byłem absolutnym gówniarzem (znaliśmy się już z Mistrzem dwa lata), a Han reżyserował właśnie w Finlandii. Międzynarodowe rozmowy telefoniczne były czymś wyjątkowym, nic więc dziwnego, że telefon od Adama zrobił na mnie większe wrażenie, niż sama treść rozmowy (a powinno być odwrotnie). Reżyser prosił abym pojechał do Łodzi odebrać dla niego jakieś papiery od dyrektora Pietrasa kierującego wówczas Teatrem Wielkim i dodał: "przy okazji zobacz jakąś salę w Pałacu Poznańskich, bo tak chcą żebym >Cosi fan tutte< zrobił. Czy ona się nadaje.". Pojechałem, odebrałem, zobaczyłem. Do przekazywanych papierów dołączyłem krótki liścik, że sala do bani, bo scenki prawie nie ma, miejsca dla orkiestry tym bardziej itp. Po kilku tygodniach dostałem telegram od Adama z Łodzi: "Scena wspaniała. Spektakl będzie doskonały". I był. Adam posadził - zupełnie nieoperowo - orkiestrę na balkonie za plecami widowni (przy okazji ustawiając dyrygenta plecami do solistów), śpiewaków wpuścił miedzy publiczność Sukces! Prawie pół tysiąca przedstawień. A dla mnie nauczka: do reżyserii się nie nadaję. Jak to czasem z uśmiechem mówił Adam: "reżyserem takim jak ja nie będziesz, a takim jak (tu padało znane nazwisko) - nie warto".

No tak. Mistrz jasno postawił sprawę. Ponowię jednak pytanie - czy to właśnie szczególna więź z Adamem Hanuszkiewiczem sprawia, że do dziś poświęca Pan teatrowi tyle miejsca w swojej publicznej działalności?

- Czy poświęcam teatrowi wiele miejsca? W życiu na pewno tak. W (coraz rzadszej) pracy dziennikarskiej - może. W działalności publicznej - staram się nie. Przez całe długie lata spędzone z woli wyborców w Radzie Warszawy nigdy nie byłem członkiem Komisji Kultury. Świadomie. Pojawia się bowiem pokusa wśród osób mających wpływ na kulturę instytucjonalną, a zwłaszcza na teatr, by kształtować repertuar według własnego gustu. Obserwuję to niepokojące zjawisko wśród wiceprezydentów i dyrektorów biura kultury wszystkich kolejnych ekip. To zjawisko groźne. Staram się obejrzeć jak najwięcej warszawskich spektakli. Wiem, które mi się podobają. Mam reżyserów, których nie lubię. Ale nie przyszłoby mi do głowy, by z tego powodu odwoływać dyrektora, jak to się stało np. z Maciejem Kowalewskim i Teatrem na Woli. Teatr Maćka był absolutnie obcy mojej estetyce, ale skoro Warszawiacy do tego teatru chcieli chodzić, był miastu potrzebny. I dlatego - jak się okazało nieskutecznie - wraz z grupą innych osób starałem się go bronić.

Konsekwentnie nie odpowiada Pan na moje pytanie, ale brak odpowiedzi to także odpowiedź. Rozumiem, że przyjaźń z Adamem Hanuszkiewiczem nie pozostała bez wpływu na Pana działalność. Wróćmy do osoby Mistrza. Gdyby miał Pan określić w kilku zdaniach na czym polegał teatr Hanuszkiewicza - co decydowało o jego odrębności od innych teatrów innych twórców - to jakie cechy jego teatru by Pan wymienił?

- Na ten temat napisano kilkadziesiąt prac magisterskich i kilka doktoratów. Gdybym tę odrębność miał określić jednym zdaniem, to powiedziałbym, że Teatr Hanuszkiewicza to był do końca - teatr dziecka. Teatr świeży i eksperymentujący. Teatr niebojący się łamania stereotypów. Teatr szukania w tekście tego, czego inni do tej pory nie zauważali lub zauważyć nie chcieli. Przez te z górą dwadzieścia lat orbitowania wokół Hana miałem okazję obserwowania, jak te same przedstawienia przyjmowała różna publiczność. I różna krytyka. To bywało zabawne, gdy np. pamiętało się entuzjastyczne recenzje po "Balladynie na rolkach" wystawionej w Częstochowie, a następnie czytało się opinie krytyków po "bliźniaczym" przedstawieniu w Warszawie. Opinie - delikatnie mówiąc - mało pochlebne.

Domyślam się, że jako przyjaciel Adama Hanuszkiewicza słyszał Pan od niego wiele opinii, także na temat luminarzy polskiego teatru drugiej połowy XX wieku. Czy mógłby Pan trochę odsłonić nam poglądy Adama Hanuszkiewicza na polski, a zwłaszcza warszawski teatr jego czasów?

- Oczekuje pan powtarzania prywatnych rozmów z nieżyjącym geniuszem o - również nieżyjących - kolegach? Na to mnie pan nie naciągnie. Może niech odpowiedzią na to pytanie będzie odpowiedź, jakiej udzielił Mistrz w jednym z ostatnich swoich wywiadów Romanowi Pawłowskiemu. Dziennikarzowi, który - przez pewien czas - był jego najbardziej zaciętym krytykiem: "umarł Hanuszkiewicz, nudno będzie w teatrze".

I druga odpowiedź. Naturalnie rozmawialiśmy z Mistrzem także o Jego śmierci. Ten temat był obecny od lat, Adam nie bał się go. I zawsze gdy dochodziło do tematu pogrzebu Han - pół żartem pół serio - zaznaczał: "Tylko dopilnuj, żeby nie próbowali przemawiać nad moim grobem". Czasem dodawał kilka nazwisk. Przyjaciółka Mistrza, a wcześniej studentka pisząca "z Hanuszkiewicza" magisterkę, wyśmienita łódzka dziennikarka Elżbieta "Piotrusia" Piotrowska miała nawet przez Adama przykazane, kogo ma na pogrzeb nie wpuścić. Zdziwiłby się Pan słysząc te nazwiska.

Myślę, że nie zdziwi Pana moje pytanie - czy prośby te zostały spełnione już po śmierci Adama Hanuszkiewicza?

- Przygotowując ostatnie pożegnanie Adama pierwsze z życzeń postanowiliśmy z Magdą Cwenówną spełnić - poza pożegnaniem Pana Prezydenta RP nie było innych przemówień (choć kilka osób do dziś jest na mnie za to obrażonych). Osoby z "listy Piotrusi" w kondukcie się jednak znalazły.

Często powtarza się opinia, że Hanuszkiewicz kochał "swoich" aktorów. Czy Pan także dostrzegał u niego tę miłość? A jeśli tak, to w jaki sposób Hanuszkiewicz okazywał swoje uczucia wobec bliskich mu aktorów?

- Adam zakochiwał się w aktorach (nie tylko w aktorkach) i z tego był znany. Nie była to - oczywiście - miłość erotyczna, choć więzy, które łączyły go z osobą aktualnie uwielbianą były niezwykle mocne i specyficzne. Miał przy tym doskonałe oko i rzadko się mylił. Wystarczy spojrzeć na listę osób, które "u Hanuszkiewicza" debiutowały lub dostawały pierwsze "poważne" role. Potrafił przy tym zobaczyć talent w osobach, do tej pory niezauważanych. Wszyscy pamiętają o Olbrychskim czy Jungowskiej. Tak, to wielkie gwiazdy ze "stajni Hanuszkiewicza". Ale niech Pan sobie przypomni Roberta Kudelskiego jako Romea, niech pan sięgnie pamięcią do ściągniętej do Warszawy przez Hana Grażyny Zielińskiej. A pamięta Pan Edytę Torhan? Genialna. A olsztyńską aktorkę Wiesławę Niemaszek? Można tak wymieniać w nieskończoność.

A czy mógłby Pan spróbować sprecyzować, czym była ta miłość dla obdarzonych nią aktorów?

- Być "kochanym aktorem" Adama oznaczało także - być na cenzurowanym bardziej niż inni. A w okresie Teatru Nowego w Warszawie także pogodzić się na przykład ze swoistym embargiem na role telewizyjne. Aktorów Hanuszkiewicza - z jakiegoś nieznanego powodu, o którym może kiedyś zechce opowiedzieć Nina Terentiew - nie zapraszało się.

Wspominając zmarłych twórców teatru, często mówi się o nich przez pryzmat teatralnej anegdoty, jakiejś zabawnej dykteryjki, ciętej riposty Czy Adam Hanuszkiewicz też był bohaterem tego typu anegdot teatralnych?

- Han przyciągał anegdoty. A do tego uwielbiał je. Zwłaszcza te o sobie, w których wymyślaniu mistrzem był Piotr Gąsowski. Na przykład - w garderobie Adama, po premierze, dzwoni telefon. Mistrz podnosi słuchawkę, ale odpowiada mu cisza. Po chwili, odchodząc od aparatu, Hanuszkiewicz zwraca się do zebranych: "tak się wzruszył przedstawieniem, że aż mu głos odebrało".

Wakacje. Siedzimy przy kawie bodaj w Koszalinie. Do stolika podchodzi turysta, trzymając w ręku wymiętoloną serwetkę: "Panie Adamie bardzo proszę o autograf". Han odkłada gazetę i lekko zirytowany cedzi przez zęby: "Szanowny Panie, na serwetce? Jeśli naprawdę panu zależy tu zaraz jest księgarnia - proszę kupić jakąś książkę o teatrze. Wówczas - z przyjemnością podpiszę". Facet odchodzi jak niepyszny. Ale po 5 minutach wraca, trzymając pod pachą książkę Hanuszkiewicza. Adam sięga po pióro i zaczyna pisać: "Mojemu serdecznemu przyjacielowi Przepraszam, jak się pan nazywa"?

Proszę na koniec powiedzieć, czy nie ma Pan wrażenia, że Adam Hanuszkiewicz jest dziś - pięć lat po śmierci - artystą zapomnianym? Czy nie należałoby zorganizować wystawy, wydać albumu? A może uczcić go w jakiejś innej formie?

- Zapomnianym? Na pewno nie. Wie Pan, jestem dość często na Powązkach. I nie zdarzyło się, by na grobie Adama nie paliły się znicze, nie leżały świeże kwiaty, nie stali ludzie i nie wspominali. Adam żyje w nich. Pamiętają Go i jako aktora, i jako reżysera. Wystawy, spotkania odbywają się regularnie ale - jak to zwykle z Adamem bywało - poza Warszawą. Wspaniały wieczór przygotował Marek Mokrowiecki w płockim teatrze, wystawę i wieczór wspomnień przygotował teatr w Opolu. Dzięki staraniom "Piotrusi" Adam doczekał się pierwszej ulicy swojego imienia - w Łodzi. Staramy się z Magdą Cwenówną ogarnąć Adama archiwum, uratować nagrane na VHS próby i premiery. Mam nadzieję, że lada chwila uda się uruchomić poświęconą Mistrzowi stronę internetową. To dziś dużo ważniejsze od albumu, bo ma szansę dotrzeć do wszystkich zainteresowanych.

Żyją także przedstawienia Mistrza. Młodzież jednej ze szkół teatralnych na swój dyplomowy spektakl wybrała "Dulską według Hanuszkiewicza". Tak, tę samą, która biła rekordy powodzenia w Płocku i Olsztynie, a przez stołeczną krytykę okrzyknięta została szmirą.

W rocznicę śmierci Reżysera w stołecznym Teatrze Rampa (który po wyrzuceniu Teatru Nowego z reprywatyzowanego przez ekipę Lecha Kaczyńskiego budynku przygarnął znaczną część Zespołu) obejrzeć będzie można gościnne przedstawienie "Zagraj to Sam" zrealizowane przez Magdalenę Cwen-Hanuszkiewicz "według pomysłu Adama Hanuszkiewicza" w Teatrze w Lesznie. Adam żyje, choć smutno i pusto bez Niego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji