Artykuły

Maciej Stuhr przed galą Europejskich Nagród Filmowych

- Gdybym miał narysować skalę stresu ze wszystkiego, co zrobiłem w zawodowym życiu, to Europejskie Nagrody Filmowe będą w absolutnej czołówce - wyznaje Maciej Stuhr. Dodaje, że transmisję z gali przeprowadzi TVN, bo TVP nie zgodziła się na niego jako prowadzącego.

Dorota Oczak-Stach: Jak zostać gospodarzem gali Europejskich Nagród Filmowych?

Maciej Stuhr: Gdyby ktoś chciał przejść moją drogę, bo przecież są inne drogi, musiałby zacząć w klubach studenckich. Idąc na studia, założyłem kabaret. A zanim ten kabaret się rozkręcił na dobre, to ja się rozkręciłem jako konferansjer. Ten zawód wykonywałem jako pierwszy. Poprowadziłem setki wydarzeń - juwenalia, wybory najmilszej studentki, otrzęsiny.

Lata studiów przyniosły ogrom spotkań z publicznością i to publicznością studencką, która jest żywiołowa, spontaniczna i wymagająca. Przez sekundę nie mogłem spocząć na laurach i odgrzewać kotletów, tylko co wieczór musiałem czymś błysnąć. Zdobyłem szlif, dzięki któremu zaczęto zapraszać mnie na imprezy wyższej rangi. Dni Krakowa, pierwsze wydarzenia telewizyjne, Przeglądy Kabaretów PAKA, Studenckie Festiwale Piosenki. Później zaryzykowano, by powierzyć mi Fryderyki. W ślad za nimi poszły pierwsze Orły, a festiwalowi w Gdyni jestem wierny do dzisiaj.

Gale filmowe mają dla pana szczególne znaczenie?

- Moim pierwszym zawodem jest aktorstwo. Jestem związany z teatrem i filmem. Nagrody filmowe stały się dla mnie naturalnym środowiskiem. Oprócz tego, że jestem człowiekiem wynajętym, by powiedzieć "Dobry wieczór" i bezpiecznie przeprowadzić widzów od początku do końca, siedzę w tym świecie. Wiem, jak się robi filmy, co powoduje, że film jest dobry albo zły, komu można odrobinę szpilę wbić albo z kogo się pośmiać.

I z kim lepiej nie zadzierać?

- Jestem trochę niepokornym duchem. Nieraz się pewnie ten czy ów na mnie obraził, za to, co powiedziałem.

Pamięta pan zaproszenie do poprowadzenia gali Europejskich Nagród Filmowych w 2006 roku?

- Stefan Lauden, dyrektor Warszawskiego Festiwalu Filmowego, który był jednym z głównym sprawców pojawienia się Europejskich Nagród Filmowych w Polsce, wymyślił, że to ja muszę je poprowadzić. I tak się zaczęła moja przygoda z Europejską Akademią Filmową. Przez ostatnie dziesięć lat byłem w stałym kontakcie z jej członkami. Nawiązaliśmy drobną współpracę, pojawiałem się kilkakrotnie na Europejskich Nagrodach Filmowych w różnych częściach Europy.

Został pan także członkiem Akademii.

- Jestem również jednym z jej ambasadorów. Byłem wielokrotnie wręczającym nagrody w różnych kategoriach. Kiedy nagrody wróciły do Polski po dziesięciu latach, stałem się kandydatem do poprowadzenia gali.

Czy to prawda, że Akademia powiedziała TVP: albo Stuhr albo nikt?

- Rzeczywiście, nagrody początkowo zostały zaproponowane Telewizji Polskiej, która miała swoje pomysły i swoich prowadzących. Natomiast zaufanie, którym się cieszę w Europejskiej Akademii Filmowej, było na tyle duże, że nawet pokuszono się o zmianę stacji. Kosztem tego, że transmisja nie odbędzie się w telewizji publicznej.

Na tego typu galach jest pan aktorem czy konferansjerem?

- Zdecydowanie konferansjerem. W jednym i drugim przypadku człowiek występuje na scenie, ale wbrew pozorom to są dwa zupełnie odmienne zawody - jak krawiec i szewc. Krawiec nie uszyje dobrych butów. Wystarczy policzyć, ilu konferansjerów jest wśród aktorów i aktorów wśród konferansjerów. Rachunek jest dość mizerny. Aktor jest wyuczony i przywiązany do tego, że mówi tekstem i służy autorowi. W drugim przypadku ktoś może pomóc napisać tekst, ale na scenie jestem ja. Gdy mój partner albo osoba odbierająca nagrodę kichnie, muszę szybko zareagować i improwizować. Zadziwiające, że niektórzy aktorzy mają z tym problem. Być może to właśnie generuje duży stres. Aktor ma tremę związaną z występem publicznym, natomiast konferansjer ma stres powiększony o dawkę nieprzewidywalności.

Staram się perfekcyjnie przygotować do tego, co się wydarzy w sobotę, ale dopiero w niedzielę będę w stanie powiedzieć, na czym to polegało. Nie wiem, co powie Pedro Almodóvar, jeśli odbierze nagrodę, ani co zrobi Ken Loach, kiedy jej nie dostanie.

Stres jest mniejszy, niż za pierwszym razem?

- Porównywalny. Gdyby narysować skalę stresu dotyczącego wszystkiego, co zrobiłem w całym swoim zawodowym życiu, to Europejskie Nagrody Filmowe będą w absolutnej czołówce. Jest kilka tego przyczyn. Pierwsza to wspomniana nieprzewidywalność. Po drugie to, co się będzie dziać na tej sali wypełnionej największymi gwiazdami europejskiego kina robi wrażenie na człowieku, który ma ich wszystkich przez dwie i pół godziny zabawiać. Wreszcie język angielski, który nie jest mi obcy, ale nie jest też moim środowiskiem naturalnym. Co innego powiedzieć żarcik, który mi przyjdzie do głowy, a co innego spróbować to szybko przetłumaczyć. Te wszystkie czynniki powodują, że nie śpię ostatnio zbyt dobrze.

Cieszył się pan, że to właśnie Wrocław gości ENF. Dlaczego?

- Wrocław ma bogatą europejską historię, chociażby ze względu na swoje międzynarodowe losy. Gdzie, jak nie we Wrocławiu, szukać linek, które zaprowadzą do innych kultur, języków, tradycji. Nie bez znaczenia jest też filmowa przeszłość Wrocławia. Miasto kojarzy się z kulturą w sposób naturalny, chociażby z racji obecności licznych zabytków architektonicznych, atmosfery, jakości publiczności, teatrów, festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty.

Jakie wrażenie sprawiło na panu Narodowe Forum Muzyki?

- Trochę nogi się pode mną ugięły, gdy wyobraziłem sobie, że ta piękna sala zostanie wypełniona przez gwiazdy kina. Absolutnie imponuje światowym rozmachem.

Do tej pory moim prywatnym faworytem była sala NOSPR-u w Katowicach, one są w pewnym sensie bliźniacze, reprezentują najwyższy poziom.

Czy może pan uchylić rąbka tajemnicy, jak będzie wyglądać dzisiejsza gala?

- Do końca nie wiemy, co się wydarzy, kto wygra, jakie będą przemowy laureatów. Pracuję nad tym, by gala nie była śmiertelnie nudna. Przekleństwem takich wydarzeń jest to, że z założenia są jednak dość nudne. Choćby nie wiem co, trzeba wręczyć ponad 20 wyróżnień w ten sam sposób. Szukam momentów, którymi będę mógł ubarwić wieczór.

Lata temu podpatrzyłem u Billy'ego Crystala, prowadzącego Oscary, żeby kręcić klipy i wmontowywać siebie do nominowanych filmów. Mogę zdradzić, że i tym razem pokusiłem się o zabawę, nakręciliśmy we Wrocławiu taką montażówkę.

Czy gale organizowane w Berlinie różnią się czymś od tych odbywających się w innych europejskich miastach?

- Każde miasto stara się zaistnieć i mieć tam swoje pięć minut, różne klipy czy akcenty lokalne ubarwiają galę. To się później pamięta. Myślę, że Wrocław mocno zaistnieje w świadomości gości podczas tego wieczoru.

Jakie znaczenie dla miasta może mieć organizacja tej uroczystości?

- Przede wszystkim promocyjne. Transmisja z tego wydarzenia pójdzie na cały świat. Przez lata będzie się pamiętać, który film wygrał we Wrocławiu.

Ma pan swoich faworytów?

- Nie mogę tego zdradzić. Ten rok przynosi ponowne spotkanie mistrzów - Pedro Almodóvara, Kena Loacha i Jean-Claude'a Carriere'a. W przypadku tego ostatniego wciąż przecieram oczy ze zdumienia, gdy patrzę na jego filmografię i listę scenariuszy, które napisał. To historia europejskiego kina. Natomiast tytuł, który zdobył najwięcej nominacji, niemiecki "Toni Erdmann", to film trudny, który niezwykle zostaje w człowieku. Chyba tylko Niemcy mogli nakręcić film tak dziwny, niepokojący, dotykający tak straszliwie wstydliwych momentów w rodzinie bez ostentacji i wulgaryzmu. Rozedrgał mnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji