Artykuły

Drobne kroczki pod Chopina

"Kordian" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

Paweł Passini spróbował "Kordiana" wyreżyserować, a aktorzy Teatru Polskiego w nim zagrać. Pokazali raczej wprawkę niż premierę.

Reżyserowi Passiniemu wydawało się, że znalazł klucz do "Kordiana". Ujrzał w nim pretekst do gry formą, wielokrotnie przywoływał Gombrowicza. Tłumaczył, że bohater Słowackiego jest jak Henryk ze "Ślubu", który sam tworzy rzeczywistość, nadaje jej nowe kształty. Kordian (Tomasz Borkowski) miał czynić to samo. Sprawdzać granice słów, badać, gdzie jest fałsz, a gdzie prawda. W ten sposób - dowodził Passini - można określić dzisiejsze możliwości interpretacyjne romantycznego dramatu.

Po przedstawieniu w Teatrze Polskim wciąż wierzę w możliwości "Kordiana", za to mam kłopot z reżyserem. Bo to wszystko już widziałem. Jego próba "Kordiana" wpisuje się w modny jakiś czas temu na polskich scenach nurt dekonstrukcji klasycznych tekstów. Działanie to karkołomne, tylko dla największych. Passini w starciu z "Kordianem" poległ na całej linii. Zaburzenie toku opowieści nie przynosi niczego poza poczuciem zdezorientowania na widowni. Nikogo przy zdrowych zmysłach nie interesuje, co reżyser chciał przez to powiedzieć. Rozwiązywanie rebusów autorstwa Pawła Passiniego wydaje się zajęciem kompletnie jałowym. Tego rodzaju majstrowanie przy arcydziełach prowadzi tylko do ośmieszenia. Siebie.

Formalne igraszki Passiniego sprowadzają się tylko do odśpiewania pierwszego dialogu między Szatanem (Andrzej Pieczyński) i Mefistem (Jacek Kawalec) tak, że przez chwilę wydaje się, że Słowacki napisał śpiewogrę. A potem teatr konwersacyjny, do bólu tradycyjny, spotyka się z sekwencjami rodem z tandetnej pantomimy. Żołnierze defilują w głębi wielkiej sceny Teatru Polskiego - rączka w lewo, rączka w prawo, kroczek w przód, kroczek w bok. I jeszcze trochę muzyki Chopina, bo to romantyzm w końcu.

Przedziwne działania pantomimiczno-aktorskie powodują, że po jakimś czasie nabieramy pewności, że z tą premierą to żarty, bo trafiliśmy na jedną z prób "Kordiana" i trwa weryfikacja pomysłów twórców. Oto po scenie przechadza się sam Słowacki (Paweł Koślik), spiritus movens wszystkiego - żeby było jasne, że to poeta stwarza na naszych oczach świat dramatu. Za chwilę scenograf Anita Burdzińska każe wprowadzić na scenę gigantyczną dłoń i Kordian się pod nią ukryje. Już wiemy, że u Burdzińskiej smak idzie w parze z poczuciem humoru.

Aktorzy grają, jakby występowali w zupełnie innych przedstawieniach. Oto Ignacy Gogolewski mówi mocną romantyczną frazą. Z nieznośną emfazą odpowiada mu Hanna Stankówna, a nad wszystkim unosi się monotonne mamrotanie Kordiana-Borkowskiego. Zamiast Kordiana po scenie snuje się mały, niczego nierozumiejący Kordianek. Teatr z uporem lepszej sprawy umniejsza rangę bohatera. No to popróbowali, skończyli, wzięli kwiaty. "Kordian" wciąż czeka na godnego siebie inscenizatora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji