Artykuły

Ślązak z dwóch miast

- Mówi Pan o sobie, że pochodzi z Królewskiej Huty. Co to za miasto? INGMAR VILLQIST: To w sumie dwa miasta istniejące obok siebie. Jedno jest idealne. To Królewska Huta mojej wyobraźni, miasto pełne urzekających budowli i ciekawych ludzi.

Całość wygląda jak czarno-biały film, który pokolorowano. Jest po prostu nierzeczywiste, ale to stąd czerpię inspiracje. Jest też druga Królewska Huta, taka, jąkają wszyscy widzą: dręczona problemami, podupadająca, zanurzona w totalnym marazmie. To takie miasto, które próbuje się jakoś odnaleźć w nowej sytuacji, ale jeszcze nie widać efektów. Mogę tylko mieć nadzieję, że kiedyś obydwa miasta połączą się ze sobą.

A mieszkańcy tego miasta?

- Ślązaków również postrzegam podwójnie. To ludzie o niezwykłej sile, odwadze i grubej skórze. Potrafią przetrwać w najgorszych warunkach. To się potwierdza, gdy obserwujemy, jak wielu ludzi ze Śląska robi karierę na świecie. W końcu najważniejsi ludzie polskiego teatru pochodzą właśnie stąd. Ale z drugiej strony, na ulicach Śląska widać głównie smutne, zabiedzone twarze. Na duchu podtrzymuje mnie tylko to, że w ich oczach dostrzegam sporo nadziei, że będzie lepiej.

Jaką narodowość zadeklarował Pan podczas spisu powszechnego?

- Powiedziałem rachmistrzowi, by wpisał do formularza narodowość śląską. Dlaczego?

- Bo czuję się Górnoślązakiem. Nie jest to żaden protest czy manifestacja. Proszę nie pytać, skąd to się wzięło, bo trudno mi odpowiedzieć na to pytanie samemu sobie. Od lat zastanawiam się, na czym polega fenomen śląskiej tożsamości. Staram się to sobie jakoś racjonalnie ułożyć w głowie, ale ciągle bez rezultatu. Sądzę, że śląskość to kwestia specyficznych emocji. W moim przypadku zagrały uczucia, miłość do mojego miasta i do ziemi, w jakiej żyję. Dlatego wybrałem taką narodowość, a nie inną.

Nie ma Pan śląskiego kompleksu?

- Nie mam i nigdy nie miałem. Ze swojego śląskiego pochodzenia jestem dumny. Nigdy się go nie wstydziłem, ale też nie zdarzyło mi się, by ktoś próbował mi je wytykać. Wiem jednak, że na Śląsku_ kompleksy ma wielu ludzi. Tu poczucie niższej wartości często miesza się z agresją, a to powoli wykańcza Ślązaków. Jednak niewielu ludzi w Polsce wie, że Pana ukochana Królewska Huta to dawna nazwa dzisiejszego Chorzowa. Nie denerwuje Pana taka ignorancja?

- To nie mój problem, ale ludzi, których wiedza jest uboga. Ale proszę zauważyć, że wielu ludzi spoza Śląska potrafi się nim zachwycać. Na przykład Franciszek Starowieyski podczas wizyty na Śląsku w latach 80. był oczarowany przemysłowym krajobrazem i sposobem, w jaki się tu żyje.

Co jest największym zagrożeniem dla tego regionu?

- Moim zdaniem inercja, bezruch, w jakim Śląsk od lat tkwi. Tutaj ludzie pozwalają, by życie przechodziło obok nich. Nie mają żadnego pomysłu na przyszłość. To nas powoli doprowadzi do wymarcia. Myślę, że ktoś musi wreszcie walnąć w stół i powiedzieć "dosyć", i wskazać Ślązakom jakiś cel. Nieważne jaki, ważne, by ktoś wyrwał ich z marazmu. Bo Śląsk nie może dłużej być parkiem etnograficznym. Ma zbyt wielki potencjał. To wielka przemysłowa metropolia, w sumie największa w Polsce. Tu coś się wreszcie musi zmienić. Rozmawiał BARTOSZ T. WIELUŃSKI

Ingmar Villqist (właśc. Jarosław Świerszcz) [na zdjęciu] jest cenionym i najczęściej granym polskim dramaturgiem i historykiem sztuki. Pochodzi z Chorzowa (używa starej nazwy miasta: Królewska Huta). Jest autorem m.in. "Beztlenowców", "Helmucika" i "Entartete Kunst". Ostatnio ukazała się jego powieść pt "Archipelag Wysp Pingwinich". W zeszłym tygodniu Villqist był gościem "Aneksu Kulturalnego" organizowanego przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej i teatr Korez.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji