Artykuły

Kino w operze czy opera w kinie?

Najnowsza inscenizacja tej urokliwej ope­ry buffo została przeniesiona do studia fil­mowego z epoki Poli Negri i Rudolfa Walentino z całym jego bagażem. Powstaje kolejny film, to właśnie determinuje bieg akcji i zachowanie się jej bohaterów. Klaps, rusza akcja.

Zaczyna się nawet interesująco, oglądamy pa­nie krzątające się podczas sprzątania filmowego planu. Chwilę później latający na ekranie pod­czas uwertury samolot zgrabnie ląduje na sce­nie, później okaże się, że wylądowała na nim Izabella. I tak już zostanie do zaskakującego fi­nału, co scena - to inny pomysł. Wiele z nich opartych na przerysowaniu sytuacji i przesad­nych zachowaniach ma w sobie sporo z atmos­fery komedii dell'arte. Najbardziej widać to w walce o to, by choć na chwilę znaleźć się w filmowym kadrze. Raz bajecznie kolorowy świat Mustafy i jego dworu oglądamy na "ży­wo", raz na ekranie, który zresztą odgrywa istotną rolę w całym przedstawieniu. To na jego tle rozegrany został - utrzymany w konwencji czarno-białego filmu niemego - finał, w którym Izabella z Lindorem i swoimi ziomkami wsiada­ją do potężnego transatlantyku, by odpłynąć do ojczyzny. Wystrychnięty na dudka Mustafa pozostaje w towarzystwie prawowitej małżon­ki na brzegu. Mimo tego wszystkiego brakuje mi w tym przedstawieniu większej reżyserskiej brawury w kształtowaniu intrygi oraz budowie finału I aktu, który uchodzi (teoretycznie) za jed­ną z najśmieszniejszych scen w historii opery.

A jednak technika żywych obrazów i rozbu­dowania akcji nie do końca się w przypadku tej opery sprawdza. Mam nieodparte wrażenie, że nadmiar reżyserskich pomysłów w istotny spo­sób zdominował kameralną w założeniach mu­zykę Rossiniego, której pod batutą Antoniego Wicherka przydałoby się nieco więcej spręży­stości i lekkości, szczególnie w pierwszej części. Ale przyznać też należy, że dyrygent zadbał o przejrzyste brzmienie orkiestry i znakomicie dostosowywał jej brzmienie do możliwości so­listów, co pozwalało im na swobodne i natural­ne prowadzenie frazy.

"Włoszka w Algierze" to przede wszystkim niezwykle efektowne, ale zarazem niebotycznie trudne partie wokalne dla kontraltu, sopranu, tenoru, basu i barytonu. I w tym względzie można liczyć w łódzkim Teatrze Wielkim na spo­rą satysfakcję. Jako tytułowa Włoszka wystąpiła na premierze Agnieszka Makówka, która gło­sem o ciepłym zmysłowym brzmieniu z właści­wą ekspresją i podziwu godną łatwością poko­nywała komplikacje Rossiniowskiej koloratury, gdybyż jeszcze miała w swojej kreacji więcej de­terminacji i vis comica. Partnerujący jej hiszpańsko-argentyński tenor Pablo Camaselle również stanął na wysokości zadania, prezentując inte­resująco brzmiący głos i łatwość w pokonywa­niu koloraturowych ozdobników. Partię groźne­go Mustafy powierzono Robertowi Ulatowskiemu. Gapowatego, a zarazem zabawnego Taddea grał i śpiewał z pełnym przekonaniem Wie­sław Bednarek. Dla pełnego obrazu należy jesz­cze wspomnieć o udanych występach: Joanny Bobras (Elwira), Sylwii Maszewskiej (Zulma) i Przemysława Reznera (Hally).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji