Artykuły

Alicja Węgorzewska-Whiskerd: Nie boję się nowych wyzwań

- Opera to dwadzieścia lat mojej pracy artystycznej, a to, że publiczność bardziej zna mnie z telewizji, to tylko część mojej działalności - mówi Alicja Węgorzewska-Whiskerd, p.o. dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej.

Debiutowała w wiedeńskiej Kammeroper w "Pielgrzymie z Mekki". Z powodzeniem występowała w niemieckich teatrach i na festiwalach. Tam zdobyła doświadczenie sceniczne i estradowe. Śpiewała w wielu inscenizacjach opery "Carmen" (rola tytułowa). Wielkim wyzwaniem była dla niej rola starej Hrabiny w "Damie pikowej" w Operze Narodowej i Operze Krakowskiej. Koncertem galowym w Budapeszcie otwierała obchody Roku Chopinowskiego, a zamykała go koncertami w Nowym Jorku, Kuwejcie, Bahrajnie i Katarze. Występowała w monodramie "Diva for Rent" specjalnie dla niej napisanym. Posiada tytuł doktora sztuk muzycznych.

Jeszcze tak niedawno była pani p.o. dyrektora Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury i opowiadała o pierwszym sezonie pracy. Dzisiaj jest pani p.o. dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej i zaczyna wszystko od początku. Co zadecydowało o zmianie teatru?

- Mazowiecki Teatr Muzyczny pięknie się rozwijał. Mieliśmy wspaniałą premierę musicalową i koncerty oraz promocje naszej marki i śpiewającej młodzieży. To wszystko leżało mi głęboko w sercu, ale nie byłabym sobą, gdybym nie podjęła nowego wyzwania, którym mnie obdarzono. Cieszę się, tym bardziej że Warszawska Opera Kameralna to ogromna historia, a promocję utalentowanej młodzieży mogę realizować w nowym miejscu.

Zostańmy przy poprzednim teatrze. Czy zdążyła pani choćby w drobnej części zrealizować swój rewolucyjny repertuar?

- Myślę, że w Mazowieckim Teatrze Muzycznym zagościła różnorodność, stałe cykle w postaci wieczorów operetkowych, cykle edukacyjne, koncerty z transmisjami telewizyjnymi, które pokazywały, jak ogromny jest głód takich wydarzeń. Trzecia "Bitwa tenorów" zakończyła się ponadmilionową oglądalnością. Okazało się, że jest to ogromna przestrzeń do zagospodarowania pod względem oczekiwań i gustów publiczności. Premiera musicalu "Famę", kontynuacja koncertów noworocznych, rozszerzenie "Teatralnych nagród muzycznych" o nagrody dla wokalistów musicalowych, kategorie plakat reklamowy i kostium sceniczny potwierdziły tylko, że rewolucje się czasem opłacają.

Udało się pani zmienić przyzwyczajenia widzów?

- Udało mi się przyzwyczaić widzów do przychodzenia do teatru na konkretne wydarzenia. Zmieniłam markę i logo, które przygotował Rafał Olbiński, zmieniłam skróconą nazwę teatru na MTeatr. Nawiązałam współpracę z Wyższą Szkołą Artystyczną, której spektakularny pokaz kostiumów odbył się na balu w Operze Drezdeńskiej.

Mazowiecki Teatr Muzyczny nie miał stałej sceny. W jaki sposób zamierzała pani realizować swój program?

- Wciąż napotykałam trudności, ale starałam się o scenę dla tego teatru. Taką scenę kameralną mieliśmy na Bielanach. Zaczynaliśmy gościć w Studiu S-1 Polskiego Radia, w Filharmonii Narodowej, w Teatrze Palladium, Centralnej Bibliotece Rolniczej lub nawet w hali Opery w Szczecinie, gdzie dwukrotnie wystawialiśmy musical "Famę".

Wymyśliła pani "Bitwy tenorów na róże", a przecież mogła być bitwa sopranów na tulipany, mezzosopranów na goździki lub rzadkich u nas kontratenorów na gladiole?

- Słowo "bitwa" zostało z programu telewizyjnego "Bitwa na głosy", w którym byłam jurorem. Kiedy rozmawiałam z TVP2 o promocji

Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, wymyśliłam koncert, który oddałby hołd wielkiemu Polakowi. Odbył się 15 sierpnia w rocznicę śmierci Jana Kiepury. Pomysł na "Bitwę kontratenorów" chodzi mi po głowie, mamy w planach koncert trzech kontratenorów w ramach Warszawskiej Opery Kameralnej.

Czy wśród współczesnych tenorów znalazła pani kogoś, kto byłby porównywany do genialnego Kiepury?

- Ciągle zawzięcie szukam. Zwycięzcy "Bitwy tenorów" zbliżają się do tego ideału, gdyż konkurują w zakresie arii operowych, duetu z diwami, zmagają się z kantyleną pieśni neapolitańskich, ale to już publiczność musi ocenić, czy któryś z nich jest najbliżej Jana Kiepury. To publiczności dajemy róże, żeby mogła zagłosować na swojego idola. Kiepura był artystą bardzo wszechstronnym, nie tylko śpiewakiem, ale gwiazdą filmu, celebrytą, aktorem i osobowością medialną.

Czemu zawdzięczał swoją sławę i pozycję?

- Niezwykłej wręcz charyzmie, która porywała tłumy. Kiedy przebywał w Polsce, tłumy gromadziły się nie tylko pod balkonem hotelu Bristol, także na placach, gdzie potrafił wejść na samochód i śpiewać. Te same tłumy odprowadzały go na pogrzebie. Czyli taki sam aplauz miał od swojej publiczności za życia i po śmierci.

Jaką pozycję miałby w dzisiejszych czasach?

- Byłby polskim tenorem porównywanym sławą ze wspaniałymi trzema tenorami, którzy mieli odwagę, żeby przejść na drugą stronę lustra i puścić oko do publiczności i powiedzieć: "Możemy dla was zaśpiewać, ale także zażartować, stanąć koło siebie i śpiewać razem". Jestem przekonana, że Kiepura byłby dzisiaj najbardziej uwielbianym i najsławniejszym polskim tenorem.

Śpiewacy operowi są idolami kultury masowej?

- Bywają, Cecilia Bartoli czy Anna Netrebko pojawiają się na okładkach kolorowych magazynów, reklamują luksusową biżuterię, kosmetyki, zegarki, są postrzegane jako idole popkultury. W Polsce to nie funkcjonuje.

Powiedziała pani, że w dawnych czasach tylko opera była popem. Faktycznie tak było?

- Tak. Mozart komponował na zamówienie cesarza i była to muzyka rozrywkowa. Arie rozwijały się i powtarzały da capo, żeby w międzyczasie można było porozmawiać, wypić szampana, pograć w karty. Jako pierwszy Wagner uczynił operę świątynią sztuki, zgasił światło na widowni i powiedział, że opera jest świątynią, a nie rozrywką.

Dzisiaj opera jest dla wszystkich?

- Jest, ale trzeba postawić na edukację muzyczną młodzieży - to zaprocentuje. W przeciwnym razie przepiękne sale koncertowe budowane z unijnych funduszy będą stały puste albo zamienią się w centra rozrywki, bo będzie brakowało publiczności operowej, która się starzeje. Tylko publiczność musicalowa jest młoda, bo jest to młody gatunek sztuki w Polsce.

Zgadza się pani ze stwierdzeniem, że teraz gwiazdą może zostać każdy?

- Może gwiazdeczką, która świeci byle jak i byle jak zgaśnie. Prawdziwe gwiazdy to osoby nie tylko z charyzmą, ale z ogromną pokorą, z warsztatem, o czym dzisiaj zapominamy. Zastanawiałam się, dlaczego jest tak dużo współczesnych interpretacji reżyserskich w przypadku oper. Niewielu reżyserów dysponuje solidnym warsztatem, żeby wyreżyserować operę w etosie epoki, np. z barokowym tańcem, z detalem w kostiumie, ze stylową choreografią. Realizatorzy pokazują kosmitów, ciemne okulary, dżinsy, to wszystko, co jest zwykłą szarą ulicą. Tymczasem idąc do teatru, chciałabym się zachwycić.

W Niemczech nawet najmniejszy diament zostaje tak oszlifowany i wypromowany, że staje się brylantem. U nas nikt tego nie doświadcza.

- Rzeczywiście, wspaniali młodzi polscy artyści, jak Artur Ruciński, Rafał Siwek, Mariusz Kwiecień, Piotr Beczała, którzy śpiewali w Polsce, tak samo pięknie czynią to na najwspanialszych scenach operowych świata. U nas nie ma kultu śpiewaka. Trzeba wyjechać za granicę, aby pokazać, jakiej klasy się jest śpiewakiem.

Nowy talent wokalny, kontratenor Jakub Orliński, śpiewa w Niemczech, dzisiaj w Paryżu, pojutrze w Nowym Jorku. Wszystko wskazuje, że stracimy go i będzie kolejną gwiazdą ze świata.

- Ten przykład pokazuje, jak nie potrafimy się cieszyć tym, co nasze, co polskie, piękne i wykształcone. A przecież to my wydaliśmy pieniądze na edukację tego wspaniałego śpiewaka. Dajmy radość polskiej publiczności, aby cieszyła się jego talentem.

Przejęła pani Warszawską Operę Kameralną, która jest zadłużona. W jaki sposób zamierza pani sobie z tym problemem poradzić?

- Ważne jest, żeby artyści mogli tworzyć nowe projekty i występować. Jest ogromna przyszłość przed Warszawską Operą Kameralną. Festiwal Mozartowski powinien ściągnąć publiczność z całego świata. To jedyny festiwal, który ma 24 dzieła tego kompozytora, a my jesteśmy jedynym teatrem operowym, który je wystawia. Zauważyłam, że spółki Skarbu Państwa i inne podmioty zaczynają kłaść większy nacisk na sztukę niż na sport, który przyciągał masy i dawał duże dochody. Przed naszym teatrem jest wielka przestrzeń do popisu, jak rozbudować repertuar, aby był bardzo wyrafinowany, a przez to wyrafinowanie mógł dotrzeć do mediów i szerszej publiczności. Jednak przyciągnięcie sponsorów, którzy będą chcieli sypnąć groszem na teatr i jego rozwój, nie jest łatwe, ale pracujemy nad tym.

Co wiedziała pani o tym teatrze, zanim została jego szefową?

- To teatr, w którym debiutowało wielu moich kolegów i wiele koleżanek ze studiów. Kiedy jego dyrektorem był Stefan Sułkowski, bardzo bliscy mu byli Joanna i Jan Kulmowie, których pan Sułkowski wymienia jako założycieli Warszawskiej Opery Kameralnej. Całe życie przyciągali zdolną artystycznie młodzież i pokazywali kierunki rozwoju. Dzisiaj ja, jako ich wychowanka, zostałam dyrektorem opery, którą oni tworzyli.

Będzie pani siedziała w teatrze od rana do wieczora?

- Już siedzę. Pracy w teatrze jest wiele, ale nie odlicza się czasu. Prowadzę rozmowy z radiem i telewizją, będzie nowy cykl realizowany w Zamku Królewskim, gdzie zaprezentujmy pierwsze wykonania dzieł, będą to opery. Częściej zagościmy w Studiu Lutosławskiego. Pojawi się też nowy cykl w Radiu RDC "Wokół WOK-u", w którym będziemy spotykać się z naszymi gwiazdami i promować sztukę operową.

Lubiła pani wcześniej muzykę kameralną?

- Tak, opera to dwadzieścia lat mojej pracy artystycznej, a to, że publiczność bardziej zna mnie z telewizji, to tylko część mojej działalności, bo jednak śpiewam w operze, daję koncerty oratoryjne czy filharmoniczne, które były główną składową mojego życia artystycznego.

Będą eksperymenty czy klasyka?

- Będzie jedno i drugie. Osobiście skłaniam się ku klasyce, ku szlachetności, ku sztuce pokazującej wspaniałą orkiestrę barokową MACV, Sinfoniettę, ale nie uciekam od młodych artystów.

Zastanawiam się, czy będzie pani miała czas na śpiewanie, na kontynuację własnej kariery wokalnej?

- Tak się składa, że od rana do nocy jestem w pracy, ale w każdy weekend mam koncerty. Jestem bardzo zmęczona i wycieńczona takim trybem życia. Mezzosoprany dojrzewają później i teraz mój głos brzmi bardzo dobrze. Pogodzić wszystko będzie trudno, ale będę się starała.

Doktorat przyda się w zarządzaniu teatrem?

- Jestem doktorem sztuk muzycznych, on nie służy bezpośrednio zarządzaniu teatrem, ale pokazuje bezpośrednio, że jest we mnie ogromna chęć rozwoju, a także, że nie boję się pracy i nowych wyzwań. Grono wspaniałych profesorów orzekło, że mój doktorat jest wartościowy, co dało mi pozytywnego kopa do działania.

Świat się zmienia. Jak w nim odnajduje się opera?

- Opera zmaga się z brakiem finansów, bo wielka sztuka nigdy nie będzie żyła z biletów. Współczesna opera puszcza oko do publiczności i stara się dotrzeć do szerokiego widza, ale musi zachować niezależność i klasę i pokazywać wartości, żeby przyciągnąć nie tylko szerokie masy, ale ludzi, którzy są koneserami i szukają wysublimowanej oferty, czegoś, co jest rzadkie. We wszystkim potrzebny jest balans, który trudno jest znaleźć. Opera jest silna sama w sobie, jest syntezą wszelkich sztuk, dlatego ciągle trwa i będzie królową.

Wróćmy do pani jako śpiewaczki operowej. Zauważyłem, że dosyć często wykonywała pani męskie partie. Przypomnijmy te najważniejsze...

- Młode mezzosoprany często wykonują partie męskie, o co pyta mnie nieraz na spotkaniach młodzież licealna. Jest zainteresowana, jak przygotowywałam te partie. Odpowiadam, że trzeba je potraktować jako ciekawe wyzwanie. Śpiewałam Orfeusza w "Orfeuszu i Eurydyce", Oktawiana w "Kawalerze srebrnej róży", który jest jedną z najtrudniejszych partii mezzosopranowych, Siebla w "Fauście" w realizacji Roberta Wilsona. Mogłam w tych partiach rozwijać głos i kierować swoim rozwojem wokalnym.

Partie kobiece...

- Zarówno kobiet młodych, jak i starych. Wystąpiłam w ośmiu produkcjach opery "Carmen" w roli tytułowej. Śpiewałam Santuzzę w "Cavalleha rusticana" i Hrabinę w "Damie pikowej" w Warszawie i Krakowie. Lukrecję w "Gwałcie na Lukrecji", w dwóch produkcjach - klasycznej i współczesnej. Tematem mojej rozprawy doktorskiej były "Aspekty tworzenia postaci z połączenia konwencji dramatu antycznego ze współczesnym teatrem operowym w tytułowej partii w operze Benjamina Brittena "The Rape of Lucretia". Było to ogromne wyzwanie.

Z powodzeniem odnajduje się pani w popularnych mediach przed szeroką publicznością, że wspomnę "Śpiewające fortepiany", "Jaka to melodia?", "Kocham cię, Polsko", "Bitwa na głosy", "Ona i On", "Jak oni śpiewają", ale nie wszyscy miłośnicy opery przyjmowali to z entuzjazmem.

- Konserwatywna frakcja operowa nie przyjmuje mojego udziału we wspomnianych przez pana programach, ale jest wielu ludzi, którzy mówią, że dzięki temu docieram do ogromnej liczby widzów, których zachęciłam, żeby poszli do opery.

Czym jest dla pani opera i muzyka klasyczna?

- Wszystkim, całym moim życiem. Mając kilka lat, zakochałam się w muzyce. Puszczałam pocztówki dźwiękowe. Potem ciocia kupiła mi pianino, na którym grałam, i muzyka we mnie do dzisiaj została. Muzyka nigdy mnie nie zdradziła i ja też jej nie zdradzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji