Artykuły

"Hymn do miłości", czyli teatralny chór Górnickiej o narodzinach... nienawiści

"Hymn do miłości" Agaty Adamieckiej i Marty Górnickiej w reż. Marty Górnickiej w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Marta Górnicka to jedna z najważniejszych marek eksportowych polskiego teatru. W sobotę w Teatrze Polskim w Poznaniu Górnicka reżyserka pokazała premierowy "Hymn do miłości". Wbrew tytułowi to rzecz o narastającej nienawiści.

Jej "Chór kobiet" wielokrotnie pokazywany był z sukcesami m.in. w Zurychu, Tokio i New Delhi, w Lyonie i Sarajewie. Górnicka robi teatr, w którym na równych prawach występują nieodróżnialni nieraz "zawodowcy" i "amatorzy", teatr zaangażowany, w którym tekst śpiewany i skandowany jest przez zróżnicowany chór, ekspresyjnie dyrygowany przez zawsze widoczną reżyserkę.

Dwa lata temu w Izraelu we wstrząsającym spektaklu Górnickiej inspirowanym "Matką Courage" Bertolta Brechta na scenie obok siebie stanęli żołnierze i żołnierki armii izraelskiej oraz arabskie kobiety. Za kolejną wariację na "Matkę...", zrealizowaną w Brunszwiku, reżyserka była nominowana do Niemieckiej Nagrody Teatralnej Der Faust - obok m.in. Franka Castorfa, legendarnego szefa berlińskiej Volksbühne. W maju ubiegłego roku w warszawskim Nowym Teatrze zrobiła z kolei "Konstytucję na chór Polaków". Obok aktorów Krzysztofa Warlikowskiego tekst polskiej ustawy zasadniczej recytowali tam kibice Legii, warszawscy Wietnamczycy czy przedstawiciele Kampanii Przeciw Homofobii.

W "Hymnie o miłości" na scenie spotykają się członkinie warszawskiego chóru Górnickiej i aktorzy Teatru Polskiego. Są też "choreuci" (tak określa swoich artystów reżyserka) z castingu, w tym Ewa Sołtysiak z zespołem Downa i mały chłopiec - Tymon Dąbrowski.

Jednoznaczny manifest

Od strony formy "Hymn do miłości" to majstersztyk. Precyzja i energia, dynamizm i rytmiczna perfekcja. Kunsztowna muzyczna aranżacja młodej kompozytorki Teoniki Rożynek wznosi sprawdzoną chórową formę na jeszcze wyższy poziom.

A przesłanie Górnickiej? Tekst pierwszego "Chóru kobiet" Górnickiej był różnorodny, łączył archaiczne przepisy kucharskie i teksty liturgiczne, Biblię i język reklamy, "Antygonę" i dzieła filozofek. Otwierał wyobraźnię.

Uszyty przez Górnicką wspólnie z dramaturżką Agatą Adamiecką "Hymn do miłości" jest zdecydowanie bardziej jednoznacznym manifestem. Zaczyna się pierwszymi słowami polskiego hymnu, a później zderza m.in. poezję patriotyczną i hejterskie komentarze ze słowami manifestu Andersa Breivika. Ponure, nieco prowokacyjne memento - do tego może doprowadzić mowa nienawiści, zdają się mówić autorki. Będzie też o amnezji, o niechęci do pamiętania o ofiarach polskiego nacjonalizmu, również tych wojennych.

Przekonujemy przekonanych?

Górnicka nie udostępnia spisanych tekstów swoich librett ani nie zgadza się na pokazy wideo chóralnych spektakli, nawet na fachowych konferencjach. Uważa, że "ucieleśniony" przez jej choreutów głos wybrzmiewa inaczej i niesie dodatkowe sensy. Może ma rację - o tyle, że prasowy opis zawsze będzie brzmieć banalnie, nie oddaje przejmującego niejednokrotnie doświadczenia "Hymnu...". Który przecież na poziomie słów powtarza w gruncie rzeczy rozpoznania doskonale znane widzom, raczej już przekonanym do tego, co usłyszą. To podstawowy problem z teatrem politycznym - mówienie do przekonanych. Nawet jeśli hymn Górnickiej to przekonanie wzmacnia.

Cenny moment osobliwego pęknięcia tej pewności następuje w kulminacyjnym punkcie spektaklu. Chór dzieli się na dwa podchóry, powtarzające zapętlone refreny. Jeden skanduje stanowczo: "inna wspólnota wartości" i "no platform!" - ten ostatni zwrot oznacza zasadę niedopuszczania rasistów, faszystów i innych prawicowych ekstremistów do publicznej debaty i bojkotowania dyskusji z ich udziałem. Drugi chór prześmiewczo i piskliwie powtarza: "I ty jesteś dzieckiem Chrystusa! I ty nie, i ty nie, i ty też nie!". W pierwszej chwili można się oburzyć - czy to nie fałszywa symetria?

Pytanie jest jednak poważne. Na ile z ludźmi głoszącymi poglądy przemocowe, dyskryminujące lub zwyczajnie głupie trzeba rozmawiać, a kiedy nie ma to już sensu? Czy taka rozmowa może być szkodliwa? Kiedy wspólnota musi uciec się do przemocy symbolicznej, by bronić własnej otwartości, zasad równości i wolności? Takie pytania leczą z przesadnej pewności - nas, takich postępowych, otwartych i słusznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji