Artykuły

Teatr od kuchni: co robi reżyser w trakcie premiery?

Są niczym trenerzy drużyn sportowych - prowadzą zespół pracując nad jego formą podczas przygotowań i odpowiadają za sukces lub porażkę przedsięwzięcia. Jak odbierają swoją pracę, gdy spektakl jest na finiszu i przed nimi i ich zespołem już tylko premiera teatralna? W cyklu "Teatr od kuchni" opisujemy zwyczaje, mody i zagadnienia związane z teatrem, znane w środowisku, ale już niekoniecznie mniej "wtajemniczonym" widzom. Tym razem sprawdzamy, co robią reżyserzy podczas premiery swojego spektaklu - pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

W poprzednim odcinku pisaliśmy o "zielonym spektaklu", a w kolejnym sprawdzimy, czym się zajmuje dramaturg w teatrze.

Wiadomo, że ilu reżyserów, tyle metod pracy. Podobnie jest z reakcjami na własne spektakle. Do legendy urosła już obecność na scenie podczas swoich spektakli Tadeusza Kantora, który zwykł dyrygować poczynaniami aktorów podczas przedstawień i zyskał zresztą na świecie grono naśladowców, choćby w osobie charyzmatycznego Włocha Pippo Delbono prowadzącego zespół z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie Compagnia Pippo Delbono.

W Polsce zawsze obecny podczas swoich spektakli jest niekwestionowany mistrz polskiej reżyserii - Krystian Lupa, który wprawdzie nie ze sceny, a z widowni kieruje poczynaniami aktorów, często komentując głośno pracę aktorów podczas przedstawień, niekiedy z mikrofonem w ręce, jak podczas prób. Lupa, gdy mu się coś nie podoba w grze aktorów, potrafi też krzyknąć, zakląć lub manifestacyjnie trzasnąć drzwiami w trakcie przedstawienia.

Tak radykalnie reakcje na własne spektakle to rzadkość. Jednak każdy reżyser inaczej odbiera swoje przedstawienia. Szczególnie podczas premiery.

- Nigdy nie oglądam premierowych spektakli, za to uważnie ich słucham. Po tym, jak mówią aktorzy, orientuję się, czy spektakl idzie zgodnie z rytmem, czy warto coś poprawić. Później zdarza mi się zaglądać na własne spektakle, ale rzadko i raczej podczas wznowień. Nie czuję potrzeby doglądania swoich przedstawień - mówi Krzysztof Babicki, reżyser i dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni.

Inni chętnie oglądają swoje przedstawienia i starają się być obecni na nich za każdym razem.

- Jestem obserwatorem niemal każdego swojego spektaklu i dość krytycznie przyglądam się swojej twórczości. Po premierze ma się wrażenie, że zrobiło się wszystko. Pamiętajmy, że spektakl to praca zespołowa, lepsze i gorsze efekty są wpisane w charakter pracy artysty, choć i tak za wszystko jest odpowiedzialny reżyser. Po premierze, kiedy nerwowość już z nas wszystkich zejdzie, łatwiej przekazać aktorom dodatkowe uwagi i spostrzeżenia. Oglądam przy tak zwanym codziennym graniu swoje spektakle także dlatego, że czasem pojawia się w nich coś nowego, jakiś przypadkowy gest, reakcja, która zmienia nieco wydźwięk danej sceny - mówi Adam Orzechowski [na zdjęciu], reżyser i dyrektor Teatru Wybrzeże.

Jeszcze inni najchętniej pracowaliby nad udoskonaleniem spektaklu przez cały czas.

- Oglądam premiery, choć zwykle kosztuje mnie to sporo nerwów, oraz szeregowe spektakle w swojej reżyserii. Ideałem jest sytuacja, w której zamieniam się z reżysera w widza. Częściej się to dzieje podczas próby wznowieniowej. Najczęściej chcę coś zmienić, poprawić, sprawdzić nieco inaczej, dlatego wprowadziłem sobie zakaz zmian, którego się trzymam. Jeśli coś nie jest ewidentnym błędem, nie zmieniam tego. Swoje spektakle traktuję tak, jakbym oglądał album ze zdjęciami. Chodzi bardziej o zachowanie wcześniej nadanej formy - przyznaje Michał Derlatka, etatowy reżyser Teatru Wybrzeże, któremu zdarza się też pracować w Teatrze Miniatura czy offowym Teatrze Boto.

Premiera to dodatkowy stres. Niekiedy tak duży, że reżyser woli poczekać za kulisami lub na zapleczu, nie śledząc premiery.

- Już ich nie oglądam. Ostatnia była "Balladyna". Stres, jaki przeżywa się podczas oglądania własnego spektaklu jest nieporównywalny z tym, jaki towarzyszy premierze grającemu w spektaklu aktorowi. Łapię się na tym, że zaczyna mi ręka drętwieć ze stresu. Chyba to wynika z faktu, że w tym momencie nic już nie zrobię, a jestem za to odpowiedzialny. Staram się być za kulisami, zawsze wtedy mogę też zareagować, jakby coś się wysypało. Niektórzy koledzy spędzają ten czas w bufecie... - mówi Tomasz Podsiadły, przygotowujący spektakle w Centrum Kultury w Gdyni i pracując z amatorską Sceną 138.

Niektórzy twórcy znajdują się w sytuacji, kiedy na takie zachowanie po prostu nie mogą sobie pozwolić.

- Zazwyczaj oglądam swoje przedstawienia, bo najczęściej w Teatrze Zielony Wiatrak, nawet jak sam nie gram, to robię światła i muzykę, więc chcąc nie chcąc muszę oglądać. Można powiedzieć, że jestem na nie skazany - śmieje się Marek Brand, reżyserujący przedstawienia najczęściej w Teatrze w Blokowisku. - To inne oglądanie, bo jestem skupiony na pracy nad światłem lub dźwiękiem, ale widzę też ewentualne błędy. Na swoje premiery w innych teatrach czasem wolę nie iść, bo już podczas pracy nad spektaklem dałem z siebie tyle i wycisnąłem z aktorów wszystko, co było można. Wiele zależy też od samych aktorów. Reżyser zrobił swoje i trzeba aktorowi pozwolić pójść z tym materiałem dalej. Gdy mam pewność, że zrobiliśmy, co trzeba, staram się swojego spektaklu nie oglądać.

Czasem jednak z ciekawości idę na premierę, bo interesuje mnie, jak aktorów poniesie stres - tak było przy "Boże mój!". Z kolei "Każdy przyniósł co miał najlepszego" w Miniaturze nie oglądałem. Najgorsza perspektywa to być reżyserem i aktorem jednocześnie. W "Co pan na to, panie Freud?" jestem wewnątrz spektaklu, grając z kolegami, będąc jednocześnie reżyserem. Dużo proponowali koledzy i wspólnie sprawdzaliśmy, czy ma to sens.

Ze swoimi spektaklami na bieżąco jest również Ida Bocian.

- Oglądam wszystkie swoje premiery i większość spektakli w późniejszym okresie. I, niestety, jestem bardzo krytyczna, wiecznie niezadowolona, wciąż mam ochotę poprawiać pewne sceny, a czasem poprawiać całe części. Wciąż doszukuję się błędów, oglądam bardzo analitycznie i bardzo rzadko spektakl mnie wciąga. Jeśli jednak już się zdarzy, że się wciągnę, to wtedy kompletnie się zapominam i na pytania aktorów "jak było" nie bardzo umiem odpowiedzieć. Mam też świadomość, że spektakle reżyserowane przeze mnie dojrzewają dopiero na scenie i czasem mija rok, zanim wreszcie mogę powiedzieć, że widzę efekt, jaki założyłam na etapie prób - przyznaje Ida Bocian, na co dzień pracująca w Teatrze Gdynia Główna.

Również gra w monodramie, niezależnie od tego, czy jest reżyser zewnętrzny, czy nie, potrafi uruchomić w aktorze reżysera.

- Zawsze kiedy gram sama na scenie (nie tylko we własnym spektaklu, ale i w innych), włącza mi się coś w rodzaju "trzeciego oka", czyli grając, widzę widownię i gdzieś w głowie mam wirtualny obraz siebie z perspektywy trzeciej osoby. Wtedy próbuję odczytywać nastrój widzów i tak ich prowadzić, by nic im nie umknęło. Od razu wiem, kiedy publiczność się nudzi, kiedy się gubi, a kiedy jest skupiona. Nie zawsze umiem idealnie zareagować, ale jestem gotowa do lekkich modyfikacji nastroju czy tempa w zależności od sytuacji - kończy Ida Bocian.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji