W sieci pająka
"Pocałunek kobiety pająka" to tytuł znanego filmu, mniej znanej w Polsce powieści i niemal zupełnie nieznanego musicalu. Swą premierą miał w Londynie zaledwie piąć lat temu, Broadway poznał go w 1993 roku. Dla naszej sceny sprowadził "Pocałunek..." Teatr Rozrywki w Chorzowie, który w poniedziałek dał polską prapremierę dzieła Johna Kandera, twórcy doskonale znanego "Kabaretu" i "Zorby".
Spektakl oczekiwany był z dużym zainteresowaniem, jako że muzyka "Pocałunku..." nie należy do najłatwiejszych, a i treść libretta zdecydowanie jest różna od tego, do czego przyzwyczajają nas klasyczne sceny muzyczne. Chorzowski teatr jest jednak nieco inny: Dariusz Miłkowski, dyrektor tej sceny, w repertuarze poszukuje rzeczy oryginalnych, trudnych, niebanalnych. W "Rozrywce" nie spotka się byle czego, a ambicje dyrektora mierzone są możliwościami zespołu, nie własnymi "widzimisiami". I sądzę, że dzięki temu teatr ten znalazł miejsce w ścisłej czołówce polskich scen muzycznych. Nie tylko jeśli chodzi o repertuar, ale i wykonawców i realizatorów.
Po słynnej "Evicie", brawurowym "Noonsensie", doskonałym "Kabarecie" nadeszła kolejna udana inscenizacja.
Reżyser Tomasz Obara skonstruował "Pocałunek..." na zasadach zbliżonej do poetyki Marcelego Kochańczyka, zastosowanej przez niego przy realizacji "Evity". Ale nie jest to bynajmniej zarzut: z dobrych wzorców czerpać należy. A jeśli robi się to twórczo jak Obara - spektaklowi może wyjść tylko na dobre.
Polski "Pocałunek kobiety pająka" jest przedstawieniem zwartym formalnie i zintegrowanym w każdej warstwie. Zresztą tak też został skonstruowany przez autorów: Kandera i Terrence'a McNally'ego. Realizm tematyki dzieła (akcja toczy się w więzieniu i opowiada - w uproszczeniu - o losach dwóch więźniów: politycznego - Valentin - i homoseksualisty - Molina - o przewartościowaniach dokonywanych przez bohaterów, a wynikających z ekstremalnych warunków w jakich się znaleźli, wreszcie o roli fantazji i złudzeń, o drodze do człowieczeństwa, tolerancji) znajduje fantastyczne odzwierciedlenie w muzyce. A tej jest prawdziwy bezmiar: spektakl trwa około dwóch i pół godziny, a sceny bez ilustracji muzycznej zajmują może z dziesięć minut.
W Chorzowie Jerzy Jarosik, szef muzyczny spektaklu, znakomicie połączył stylistykę dwóch światów: więziennej rzeczywistości z barwną krainą fantazji Moliny. Imponująca jest także dyscyplina orkiestry, bardzo dobrze odnajdującej się w trudnej, silnie zindywidualizowanej muzyce.
Pajęcza sieć oplatająca bohaterów utkana została z szlachetnych tworzyw: świetna jest scenografia Andrzeja Witkowskiego, niezła choreografia Henryka Konwińskiego i znakomici wszyscy wykonawcy. Najbardziej zaskakuje Małgorzata Ostrowska (gwiazda zespołu Lombard). Jej możliwości głosowe zdają się być wręcz nieograniczone: operuje techniką w sposób świadomy i niewiarygodnie swobodny, a przy tym nawet na chwilę nie sprzeniewierza się osobowości odtwarzanej postaci. To wielki sukces artystki, która prócz talentu wokalnego wykazała się profesjonalizmem aktorskim.
Przekonywająco gra i śpiewa Molinę Jacenty Jędrusik, lepiej aktorsko niż wokalnie wypada Valentin Ireneusza Pastuszaka. Występujący w pozostałych rolach: Marta Kotowska, Sabina Olbrich i Stanisław Ptak są równie przekonywający aktorsko, co doskonali wokalnie. Zdaje się, że Teatr Rozrywki znów wyruszy na musicalowy podbój Polski. Aż chce się powiedzieć: tak trzymać.