Artykuły

W Teatrze NN zakochaliśmy się w opowieściach

Babcia, która piała jak kogut i reżyser, który odmienił życie gangstera. We wtorek w Ośrodku Brama Grodzka Teatr NN odbyło się kolejne spotkanie w ramach Akademii Opowieści. Reportażystka radiowa Kasia Michalak i aktor z kryminalną przeszłością Dariusz Jeż opowiadali o najważniejszym człowieku w ich życiu. Przepytywał Mariusz Szczygieł.

- Najważniejszym człowiekiem może być ktoś, kto był z nami przez całe życie. Ale również ten, który pojawił się w nim tylko na chwilę. Mogliśmy zamienić z nim tysiąc słów lub nigdy się do niego nie odezwać - zaczął prowadzący.

Najważniejsze zdanie ze słowem "ch..."

Szczygieł od razu podzielił się własną historią: - Najważniejszy człowiek w moim życiu w najważniejszym zdaniu, jakie do mnie skierował, użył słowa "ch...". To był mój tata Jerzy. Mama zawsze bała się jak ocenią nas inni, znajomi, sąsiedzi. Przed pójściem spać odsłaniała zasłony, żeby rano, kiedy była jeszcze w łóżku, wszystkie sąsiadki myślały, że już wstała. Kiedy przeszła na emeryturę, lubiła spać do późna. Ale w moim miasteczku do późna śpi tylko kobieta leń. Sąsiadki nie mogły tak o niej pomyśleć. Tak wyglądał schemat naszego życia. Miało ono ilustrować oczekiwania innych. Problem w tym, że nigdy nie wiemy, czego inni od nas oczekują. Bo przecież nigdy o to nie pytamy. W końcu tata miał dość i powiedział to jedno zdanie. Wtedy stał się najważniejszym człowiekiem w moim życiu. A powiedział: "A ch... innym do tego, jak ty żyjesz".

Babcia nauczyła słuchania

Dla Kasi Michalak najważniejszą osobą w życiu jest jej babcia. Reportażystka wspominała czas, w którym była małą dziewczynką i mieszkała z dziadkami przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. - Babcia, wychodząc o świcie do pracy, na środku ulicy z całych sił piała jak kogut. To był znak, że muszę wstać. Umówiłyśmy się, że będę budzić się dopiero, gdy usłyszę pianie koguta. To nic, że babcia szła do pracy wystrojona, a pianiem budziła chyba całą Piotrkowską. To był początek naszej magicznej więzi, która nie opierała się na deklaracjach i słowach, ale na takich szalonych i spontanicznych gestach - opowiadała reportażystka. - Nie przypominała stereotypowej babci. Nie piekła ciast, nie lubiła sprzątać. Za to kochała opowiadać. Co najmniej raz w tygodniu miałyśmy sesje opowiadania historii. Babcia siadała na kanapie i paliła papierosy. Ja kładłam głowę na jej kolanach. To były niesamowite historie. Wcielała się w postaci, bohaterów, były pauzy, pointy. W ten sposób nauczyła mnie słuchania.

Konstruowała bomby i radia

- Jakie historie opowiadała? Pamiętasz konkretne opowieści? - Dopytywał prowadzący.

- Przede wszystkim tę o jej wielkiej i niespełnionej miłości do Jurka. Poznali się przed wojną. Babcia miała 14 lat, on był kilka lat starszy. Jurek pochodził z bogatej rodziny. Bardzo ją rozpieszczał. Kiedy zabrano ją na roboty do Berlina, postanowił pojechać za nią. Zgłosił się na ochotnika. W tym czasie w Łodzi zmarł ojciec babci. Chciała wrócić, ale Jurek wolał zostać, bo w Berlinie zaczął prowadzić interesy. Rozstali się. Potem Jurek ożenił się z wdową po niemieckim oficerze. Zamieszkali w Szczecinie. Po latach popełnił samobójstwo - opowiadała reportażystka.

Michalak wspomniała też, że po babci odziedziczyła pasję do radia. - W łódzkiej fabryce babcia konstruowała radioodbiorniki. Nauczyła się tego podczas wojny w Berlinie, gdzie montowała małe elementy bomb - przyznała.

- Czyli bomby i radia. To dobrze, że poszłaś w radio - podsumował Szczygieł.

Pierwsza proca od dziadka

W życiu Dariusza Jeża było kilka ważnych osób. Pierwsza z nich to dziadek, który wychowywał małego Darka. - Mama zawsze była w pracy, ojca nigdy nie miałem. Dziadek był zawsze. Pamiętam, jak własnoręcznie zrobił mi pierwszą procę. Dając mi ją, zaznaczył, że nie mogę strzelać do ludzi ani zwierząt. Obiecałem, że nie będę. Mieszkaliśmy przy ul. Nałęczowskiej. To był wtedy skraj miasta, dalej były polne drogi, po których jeździły furmanki. Od razu chciałem sprawdzić, jak bije moja nowa proca. Zobaczyłem jadący drogą wóz, zaczaiłem się za drzewem w sadzie jak partyzant i czekałem na odpowiedni moment. W końcu wychyliłem się zza drzewa, przymierzyłem i wystrzeliłem. Gruchnąłem w konia. Zwierzę nagle stanęło na tylnych nogach, a mężczyzna, który siedział na wozie, upadł na drogę. Ze łzami i strachem uciekłem do dziadka. Wszystko mu opowiedziałem.

- Trafiłeś? - zapytał.

- Trafiłem - odpowiedziałem z płaczem.

- To proca dobra - skwitował dziadek.

Bogactwo kultury polega na czymś innym

Jednak człowiekiem, który odmienił życie zaproszonego gościa, był Łukasz Witt-Michałowski, reżyser teatralny. W zakładzie karnym w Lublinie, w którym Jeż odsiadywał wyrok, Witt-Michałowski realizował spektakl "Lizystrata" Arystofanesa. Jeż zagrał w nim jedną z głównych ról. Po jednej z ostatnich prób reżyser zaproponował więźniowi, aby zagrał w jego kolejnym spektaklu, kiedy wyjdzie na wolność.

- No co ty, przecież ja się nie nadaję do teatru - powiedział więzień.

- Nie pier...! Masz talent - wyparował reżyser.

- Wtedy pierwszy raz pomyślałem, że mogę pójść inną drogą. To był ciężki czas. Siedziałem w więzieniu, zmarła mi żona, dzieci zostały z babcią. Nie wiedziałem co robić. Nie miałem mieszkania, przyjaciół, nic. Kombinowałem, jak tu utrzymać trójkę dzieci. Wtedy mi się ubzdurało, że będę nieźle zarabiał w kulturze - mówił ze śmiechem aktor.

- No wiesz, bogactwo kultury polega na czymś innym - wtrącił Szczygieł.

- Wiem. Dziś czerpię z niego pełnymi garściami - odpowiedział aktor.

Ludzie zatęsknią za tym sposobem siadania

Kiedy Jeż wyszedł na wolność, zagrał jedną z głównych ról w spektaklu "Ostatni taki ojciec" Witta-Michałowskiego. Od tamtej pory wystąpił w kilkunastu spektaklach teatralnych. Grał też w reklamach i serialach telewizyjnych. - Łukasz dał mi wtedy ogromne pokłady nadziei i otoczył mnie opieką. Wtedy podsyłał mi książki do czytania, wyciągał mnie na imprezy kulturalne, wystawy, spektakle. Byłem trochę zagubiony. Wstydziłem się tego, co robiłem wcześniej. Nie miałem też wyższego wykształcenia. Ale dla niego nie byłem kimś gorszym. Cenił mnie za to, że umiałem pytać. Podczas jednej z imprez w towarzystwie wielu lubelskich artystów użył słowa, którego nie zrozumiałem. Zapytałem więc, co to znaczy. Na twarzach innych zobaczyłem ulgę. Też nie wiedzieli. Tak zaprzyjaźniłem się ze światem kultury - mówił aktor.

- Też miałem w życiu takiego reżysera - zaczął Szczygieł. - Jako młody dziennikarz dostałem propozycję prowadzenia talk-show w telewizji. Podczas kolaudacji jednego z pierwszych odcinków redaktorce nie podobał się sposób, w jaki siadam w fotelu. Mówiła, że ten prowadzący siada jak rolnik odciągnięty od pługa. Że beznadziejnie, że nie ma tego czym przykryć. Ja wciąż stałem obok. Wtedy reżyser programu Witold Orzechowski powiedział tak: "Beatko, na razie Mariusz siada tak. A jak przestanie prowadzić ten program, to zobaczysz, że ludzie będą tęsknili za tym sposobem siadania". Taki rodzaj wzmocnienia spowodował, że nie wróciłem przegrany do domu. Takie słowa dają siłę. Najmocniej wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebujesz.

"Mijając Ewę"

Dziennikarze podzielili się też historiami o bohaterach swoich reportaży. Przytaczali tych, którzy są im najbliżsi. Kasia Michalak wspomniała o 11-letniej Ewie z Rumunii. - Zaczepiła mnie kiedyś w drodze do pracy i poprosiła o datek. Była cyganką rumuńskiego pochodzenia. Jej cała rodzina utrzymywała się z żebractwa. Wypytywałam, czym się zajmuje, co lubi robić. Instynktownie zaczęłam nagrywać te rozmowy. Ewa była zjawiskiem. Ludzie przynosili jej bloki do rysowania, uczyli pisać, czytać. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego nie chodzi do szkoły, tylko żebrze na ulicy. Była obdarta, chodziła o kuli. Podczas naszych spotkań nagrałam o niej opowieść. Pewnego dnia znikła. Dowiedziałam się, że w Rumunii została wydana za mąż. Do dziś jej nie spotkałam. W reportażu o Ewie po raz pierwszy odważyłam się przemówić własnym głosem. Wtedy stwierdziłam, że w opowiadaniu historii trzeba być wiernym sobie. Jej historię nazwałam "Mijając Ewę" - wspominała Michalak.

Czytała i płakała

- Też mam bohaterkę, od której wszystko się zaczęło - powiedział Szczygieł - To Marta Kubiszowa. W Czechach była wielką muzyczną gwiazdą, jednak komunistyczny reżim nie pozwalał jej śpiewać przez 20 lat. Skasowano jej wszystkie nagrania. Pomyślałem, że to świetny temat na reportaż. Powiedziano mi, że słabo mówi po angielsku. Odpowiedziałem: "to świetnie, bo ja nie mówię w ogóle". Dla niej nauczyłem się czeskiego. To był początek mojej fascynacji Czechami i fundament książki "Gottland", w której zamieściłem reportaż o Kubiszowej. Wysłałem jej tę publikację. Przez kilka lat nie dostałem odpowiedzi. Żadnego maila, telefonu, nic. Nie wiedziałem, czy podobał jej się mój tekst, ani co czuła, kiedy go czytała. Po latach opowiedziałem o tym czeskiej dziennikarce radiowej podczas wywiadu. Po kolejnym roku dostałem od niej maila, że Marta Kubiszowa będzie u niej w studiu. Dziennikarka obiecała, że na żywo ją spyta, czy czytała moją książkę. Nie słuchałem. Bałem się. Materiał odsłuchałem dopiero na drugi dzień, kiedy stacja zamieściła go na stronie internetowej. Kubiszowa powiedziała, że czytała i była wzruszona. Płakała już na pierwszej stronie - opowiadał prowadzący.

Co robić? Pisać

Uczestnicy spotkania, które odbyło się w ramach Akademii Opowieści, zastanawiali się nad fundamentem zbierania historii, czyli nad tym, czym jest słuchanie. - Słuchać to nie mówić drugiej osobie, że twoje życie nie jest takie, jakbyś chciał - mówił Szczygieł. Z kolei dla reportażystki radiowej słuchanie to umiejętność wyłączenia siebie. - Słuchanie sytuuje nas w centrum drugiego człowieka, nawet w centrum świata. Inaczej niż patrzenie, które lokuje nas na krawędzi. Dźwięk jest dookoła, otacza nas. Patrzenie jest tylko liniowe - mówiła Michalak.

Rozmówcy próbowali wypracować kryteria, którymi można kierować się, wybierając tę jedyną, najważniejszą osobę w naszym życiu.

Michalak: To osoba, która ciągle w nas pracuje. Z perspektywy czasu wiemy, jak nas ukierunkowała.

Szczygieł: To ktoś, kto nas wzmacnia jako człowieka. Wcale nie musi z nami żyć, nie musimy z nim rozmawiać. Czasem wystarczy, że jest.

Jeż: To ktoś, kto zmienia nasze życie. W pewnym momencie pojawia się i już zostaje.

Uczestnicy spotkania zachęcali także do pisania o najważniejszych ludziach w życiu i wzięcia udziału w Akademii Opowieści. - To niezwykłe doświadczenie ponownego spotkania z tą osobą. Taki kontakt jest niezwykle oczyszczający - rekomendowała reportażystka.

A Mariusz Szczygieł dodał: - Czasem pytam moją mistrzynię Hannę Krall, co robić, kiedy nic nie wychodzi. Zawsze odpowiada tak samo: "pisać".

Jak wziąć udział w konkursie

Kim jest najważniejszy człowiek w twoim życiu? Napisz nam.

Weź udział w konkursie z nagrodami. Akademia Opowieści "Dużego Formatu" czeka na opowieści. Może to właśnie wasz bohater będzie tak interesujący, że pozna go cała Polska. Dajcie mu szansę, przecież zasługuje na to. By pomóc w pracy nad waszymi opowieściami, wyruszyliśmy w Polskę. Razem uczymy się opowiadania i pisania o najważniejszych osobach w naszym życiu. Planujemy też pomoc redaktorów i reporterów "Dużego Formatu" w przygotowaniu wybranych tekstów do druku na łamach gazety. Nasi dziennikarze Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak zapraszają na warsztaty Akademii.

W "Dużym Formacie" i w piątkowych magazynach lokalnych w całej Polsce publikujemy artykuły, które promują nasz konkurs. W serwisie internetowym wyborcza.pl/akademiaopowiesci znajdziecie już kilkadziesiąt historii, które mogą was zainspirować.

Zapoznaj się z regulaminem konkursu i wyślij swoją opowieść za pomocą formatki umieszczonej w serwisie internetowym wyborcza.pl/akademiaopowiesci

Wasze prace zbieramy do 31 marca 2017 roku. Czekamy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji