Artykuły

Stare śmiechy nie rdzewieją

Oglądając "Panią prezesową" Hennequina i Vebera w "Syrenie", myślałem o zadziwiającym zjawisku śmiechu scenicznego. Nagle, w sytuacjach zaskakujących, wybucha zbiorowa reakcja widzów. Wywołuje ją jakieś słowo czy zdanie, padające ze sceny, gest, splot wydarzeń. Zrazu ów śmiech bywa odosobniony, już za chwilę staje się spontaniczny, powszechny. Już nie wystarczą salwy śmiechu, widzowie - instynktownie zaczynają klaskać.

Ten fenomen nie bywa powiązany z momentem powstania sztuki. U nas widzowie bawią się na komediach Moliera, Fredry, sztukach Bałuckiego, Nowaczyńskiego, a także - Zabłockiego, czy "Uciechach staropolskich", "Ożenku". Wbrew szablonowemu myśleniu śmiech widowiskowy, jeśli jest w dobrym gatunku, nie rdzewieje. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. Oto paradoks, godny uwagi ludzi myślących.

Tak właśnie jest w "Syrenie" na spektaklach "Pani prezesowej". Nie mówię, że to arcydzieło. Nie należy mylić owej farsy (tak właśnie: farsy). z komediami Flersa i Caillavreta. To całkiem inny gatunek. Ale już to nas cieszy, że publiczność nieco zmanierowana, przywykła do mało ciekawych sztuczydeł tym razem reaguje nie tylko żywiołowo, ale i wybrednie. Największym śmiechem obdarza sytuacje i dowcipy inteligentne. Sztuka sprzed 75 z górą lat, ładnie odmłodniała.

Myślę, że to zasługa także i reżysera, Romana Kłosowskiego. Zna on rzemiosło, polegające na trafnej obsadzie i układzie niespodzianek. Rozśmiesza nas, zachowując kamienną powagę w przeciwieństwie do komików, pękających ze śmiechu, by zmusić widza - do pobłażającego uśmiechu. Jedyne zastrzeżenie, jakie można wysunąć to nadmierne chwilami obciążenie materiału komediowo-farsowego piosenkami, hałaśliwymi i luźno związanymi z perypetiami akcji. Ciekawe, że publiczność lepiej i mocniej reaguje na dialogi, czy zwroty wydarzeń, niż na owe piosenki.

Powiedziałem o dobrej obsadzie. Niespodziankę sprawia Mirosława Nyckowska; nie tylko czaruje mężczyzn, uwodzi ich jako wyrafinowana choć młodziutka syrena, ale i błyskawicznie sie przeobraża, potrafi "zagrać" rolę poważnej pseudo-prezesowej, prowadzić słowną szermierkę, zręcznie wychodzić z karkołomnych nieprawdopodobieństw. Oczywiście, znakomicie z nią rywalizuje, dobitną swą dyskrecją Roman Kłosowski, na przemian zakłopotany i szczwany prowincjusz. Teresa Lipowska, prezesowa, otrzymała rolę zapewne niezupełnie zgodną z jej predyspozycjami, ale szczęśliwie to zagadnienie rozwiązała. Andrzej Grąziewicz był ministrem w stylu delikatnie groteskowym. Tadeusz Wojtych, jako woźny ograniczał się do podawania zabawnego tekstu. Nieco odbiegał od stylu tego przedstawienia Zdzisław Leśniak. Ale była to jego metoda, by wyrazić zdenerwowanie referenta, doprowadzonego do rozpaczy przez zwierzchnika i sytuacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji