Artykuły

Justyna Sobczyk, laureatka Wdechy: Nie można rezygnować

Laureatka Wdechy, nagrody kulturalnej Co Jest Grane 24 w kategorii Człowiek Roku, opowiada o swoim Teatrze 21 i premierze "Szewców" w Krakowie. - Obecność pedagoga w teatrze jest dziś konieczna jak nigdy wcześniej. I aktorom, i widzom. Jego rolą jest, by wprowadzić ludzi, nie tylko młodych, ale też nauczycieli czy indywidualnych widzów, w czytanie spektakli. Teatr, w którym aktor mówił tekst i przesuwał się w dekoracjach, odchodzi w niebyt.

IZABELA SZYMAŃSKA: Odbierając Wdechę, powiedziałaś: "Nie dajcie sobie wmówić, że coś jest niemożliwe". Jaką największą przeszkodę musiałaś pokonać w czasie 11 lat pracy z Teatrem 21?

JUSTYNA SOBCZYK: Od samego początku, kiedy pracowałam z nimi w szkole, nie nazywałam tych zajęć teatroterapią, tylko zajęciami teatralnymi, a moją grupę - aktorami. Wiele osób wokół podśmiewało się, mówili: Proszę cię, nie łudź się. A kiedy zaczęliśmy odnosić sukcesy, to jako komplement słyszałam: Jak na taki zespół, robisz świetną rzecz!

Najtrudniejsze było wtedy zaufać sobie i podjąć decyzję, żeby wyjść z terenu przygotowanego dla grup z niepełnosprawnościami: nie jeździć na terapeutyczne festiwale, nie zagnieżdżać się w szkole. Ale ponieważ nie było alternatywy, skazywałam ich na to, że mało grali, a siebie na najniższą pensję, bo nie pięłam się po szczeblach kariery nauczycielskiej. Nie miałam też odwagi zaproponować naszych spektakli teatrom, więc sytuacja była patowa. Bardzo pomogła mi przyjaciółka Karolina Krawczyk, która mówiła: Jeżeli jeszcze raz przyjadę na twoje przedstawienie na salę gimnastyczną o 9 rano, to po prostu kopnę cię w tyłek! Nie chcę widzieć, że zasłaniasz drabinki, by udać, że nie jesteśmy w szkole, zobacz, już się tutaj nie mieścimy.

Zebrałam się w sobie i poszłam do Pawła Miśkiewicza i Doroty Sajewskiej, dyrektorów Teatru Dramatycznego, którzy wystawiali "Alicję". My też pracowaliśmy nad tym tekstem, zapytałam, czy moglibyśmy zagrać nasze przedstawienie w ich teatrze. Zgodzili się. I się zaczęło. Nie tylko ja uwierzyłam, że możemy występować na profesjonalnych scenach, ale i moi aktorzy powiedzieli, że już nie chcą wracać do szkoły.

Skąd u ciebie takie podejście i wiara, że jesteście w stanie przygotować wartościową propozycję teatralną?

- Widziałam, jak pracuje się za granicą. Na festiwalu w Łodzi Terapia i Teatr oglądałam spektakle zespołów z Belgii i Holandii. Potem wyjechałam do Berlina studiować pedagogikę teatru i tam po roku pracy w Volksbühne miałam rok praktyk w RambaZamba, zespole, w którym występują osoby niepełnosprawne, który ma swoją siedzibę, budynek. W berlińskich gazetach wśród zapowiedzi premier teatralnych był i ich repertuar. To, czego chciałam, to nie były więc moje fantasmagorie; a wiedza, doświadczenie z czasem dodawały mi bezczelności.

Wracając do rzeczy niemożliwych - one pojawiają się cały czas. Widzę to tak: idę z teatrem od 11 lat, po drodze dołączają ludzie, jesteśmy coraz większą bandą, ale to, co przed nami, jest nieznane. Zbudowaliśmy grupę, próbowaliśmy nowych form teatralnych, a dziś musimy zwrócić uwagę na kwestie organizacyjne. Energia, która pchała nas do tej pory, nie jest już możliwa. Mamy 17 aktorów i 10 osób wokół. Ludzie zakładają rodziny, muszą zacząć myśleć, jak je utrzymać. Wszyscy aktorzy są dorośli, chcę, żeby zarabiali na spektaklach. Dlatego ważne są dla nas inicjatywy takie jak Szkoła Liderów, Fundacja ASHOKA czy FISE, bo oni szukają rozwiązań takich problemów. Chcielibyśmy powołać Centrum Sztuki Włączającej, ale wiem, jak trudno jest utrzymać budynek, zbudować repertuar, więc przy wsparciu miejskiego biura kultury szukamy na to sposobu.

Przygotowując spektakle, czerpiesz z aktorów. Jakie ich bolączki i radości pokazywaliście do tej pory na scenie?

- Kiedy aktorzy zaczęli zarabiać, zauważyliśmy, że nie potrafią obracać walutą. I jako żart pojawił się pomysł, by zrobić warsztaty na ten temat. I wtedy zadzwonił do mnie Narodowy Bank Polski, proponując zrobienie spektaklu o pieniądzach i niepełnosprawności. Wierzę, że jak się coś powie na głos, to to zostanie usłyszane, ale to mnie bardzo zaskoczyło. Dzięki temu powstał spektakl "Upadki".

Z kolei w "Indianach", granych w Nowym Teatrze, temat wyszedł ode mnie, ale przedstawienie zbudowała historia Daniela Krajewskiego, który na obozie harcerskim bawił się w Indian. Indianie chowali się, a reszta ich łapała i przywiązywała do słupka. Nasza praca nad przedstawieniem wyszła od chęci, by dzieci, które zobaczą spektakl, nie powielały schematu, że jednych się goni, łapie, związuje, i to pozostaje nieskomentowane. W tym samym czasie w Standing Rocks były protesty, bo miał tamtędy przechodzić rurociąg, więc rzeczywistość dopisała nam aspekt polityczny i pytania o konkretnych Indian, którzy żyją w rezerwatach.

Z kolei "Statek miłości" to była fantazja aktorów o słowie "l'amour".

Praca na doświadczeniu grupy była naszym założeniem do tej pory, ale nie twierdzę, że tak będzie cały czas. Może wystawimy dramat napisany dla teatru? Mieliśmy już pierwsze podejście, kiedy w Starym Teatrze robiliśmy 24-godzinny performance "Hamlet V" nawiązujący do "Hamleta IV", spektaklu Andrzeja Wajdy, który w roli Hamleta obsadził Teresę Budzisz-Krzyżanowską.

Praca z Teatrem 21 to tylko jedna część twojej działalności. 11 lat temu wprowadziłaś do Polski pedagogikę teatru. W ostatnim czasie coraz częściej teatr jest zarzewiem konfliktów i sporów. Czy pedagog może w tym pomóc?

- Obecność pedagoga w teatrze jest dziś konieczna jak nigdy wcześniej. I aktorom, i widzom. Teatr, w którym aktor mówił tekst i przesuwał się w dekoracjach, odchodzi w niebyt. Coraz częściej ważny jest aktor-człowiek. Spektakle, które próbują pokazać rzeczywistość w krytycznym ujęciu, nie poradzą sobie bez pedagoga. Jego rolą jest, by wprowadzić ludzi, nie tylko młodych, ale też nauczycieli czy indywidualnych widzów, w czytanie spektakli. Dobrze wiemy, że szkoła nie przygotowuje nas do odbioru sztuki. Zdarzają się pojedynczy nauczyciele, ale to są wyjątki.

Pedagog teatru nie tłumaczy, co artysta miał na myśli, tylko korzystając z języka teatralnego, pracuje z widzami, dzieli się z nimi procesem, który przeszli aktorzy z reżyserem. Jego zadaniem jest przede wszystkim nauka samodzielnego myślenia. A ono jest nam niezbędne, żeby zadawać pytania o to, co oglądamy w telewizji, na bilboardach, jak wygląda przestrzeń miast, w których mieszkamy. Krytyczne myślenie jest nam potrzebne nie tylko do odbioru teatru, ale w ogóle do życia.

Teraz sama też reżyserujesz. Jesteś przed premierą "Szewców" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie.

- Pracuję z aktorami Starego, ale zaprosiłam też trójkę aktorów niepełnosprawnych, dwóch chłopaków jest z krakowskiego Teatru trochę Innego, a jedna aktorka z zespołem Downa zagrała w spektaklu Jana Klaty "Wróg ludu".

Wystawiając tekst Witkacego, upatrujemy w aktorach jednych z ostatnich rzemieślników. Witkacy pisał ten dramat z niewiarą w jakąkolwiek rewolucję. Czułyśmy z dramaturżką Justyną Lipko-Konieczną, że obecny czas to czas zwątpienia w możliwość zmiany, a także - na poziomie osobistym - czas słabej kondycji ludzi, którzy rekompensaty szukają w pracy. Z aktorów Starego Teatru mamy w obsadzie Krzysztofa Globisza, który zagra Hiper-Robociarza, a 14 lat temu grał Sajetana. To niezwykłe spotkanie. Wchodzi na scenę słabszy niż do tej pory, ale ta słabość daje mu siłę, by przekroczyć dotychczasowe wyobrażenia na temat aktorstwa, obecności na scenie, potrzeby grania. Krzysztof należy do świata wybitnych aktorów Starego Teatru, ale jego dzisiejsza kondycja otwiera drzwi do wprowadzenia na scenę aktorów z niepełnosprawnościami. Co oni zmienią, wzmocnią czy osłabią spektakl? To sytuacja nieznana dla każdej ze stron. Nasz projekt gramy na Nowej Scenie, bo jest eksperymentem, ale wartym ryzyka.

Co byś chciała, żeby Wdecha zmieniła, co tobie przyniosła?

- Powiem, co już dostałam. Uważam, że każdy człowiek, czy dorosły, czy dziecko, ryzykuje w momencie, kiedy czuje, że ktoś docenia jego pracę. Czymś niesamowitym był dla mnie Kamyk Puzyny, przyznany mi rok temu przez miesięcznik "Dialog". A teraz, po rozdaniu Wdech, cały dzień dostawałam telefony i wiadomości, że to jest ekstra, że ci, którzy nie widzieli naszych spektakli, chcą zobaczyć, a obecni na rozdaniu mówili np., że pierwszy raz słyszeli osobę z zespołem Downa, która przemawia publicznie.

Ja pierwszy raz słyszałam, żeby wznosiła toast.

- U nas są aktorzy, którzy mogliby prowadzić kursy z toastów! Chciałabyś, żeby ktoś wzniósł taki toast na twoją cześć, bo dowiedziałabyś się o sobie tylu dobrych rzeczy i poczuła, że ta chwila jest naprawdę ważna - m.in. tego moglibyśmy się od naszych aktorów uczyć.

Wiele osób, a na Wdechach byli ludzie, którzy robią świetne projekty w Warszawie, powiedziało, że moje słowa, by nie rezygnować, były im potrzebne. Tak samo nagrody, bo docenienie jest ważne. To daje szczęście i poczucie, że warto iść dalej.

JUSTYNA SOBCZYK - studiowała pedagogikę specjalną w Toruniu oraz Wiedzę o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie. Do Berlina wyjechała zgłębiać pedagogikę teatru, a doświadczenie tam zdobyte od 11 lat zaszczepia w Polsce; dzięki Justynie ten kierunek można dziś studiować na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień pracuje w Instytucie Teatralnym. I od 11 lat prowadzi Teatr 21

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji