Artykuły

Konrad - bard z gitarą

"Dziady część III" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Aleksandra Czapla w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Kiedy reżyser w teatrze polskim sięga po "Dziady", dramat nad dramaty, musi mieć powód. Realizacja repertuaru lekturowego - o ile atrakcyjna dla młodych i uczących się - jest niewystarczającym argumentem dla teatromanów.

Na sosnowieckiej scenie Bogdan Michalik podjął próbę inscenizacji "Dziadów części III", jednak skończyło się na spektaklu lekturowym. Wybornie dla urozmaicenia lekcji języka polskiego, zdecydowanie niewystarczająco na głośną inscenizację.

Podróż po mickiewiczowskim świecie zaczynamy na autobusowym przystanku, gdzie uliczny kloszard zaklina świat i jako współczesny guślarz inicjuje obrzęd, przywołuje duchy i obrazy z przeszłości. Tyle że połączenie scen z części II dramatu do głównego wątku "Dziadów" drezdeńskich nie ma scenicznej konsekwencji. Zmarli nie przenikają do świata żywych, po metafizyce nie ma śladu. Szatan i jego świta (w czarnych, lateksowych kostiumach) zredukowana została do błazeńskich postaci rodem z komedii dell'arte. Przy tak zbagatelizowanym problemie zła, rozmowa z Bogiem wydaje się wręcz nie na miejscu. Trudno więc potraktować z najwyższa powagą kilkuminutową scenę wielkiej improwizacji. Nowo narodzony Konrad (Marcin Zawodziński), bard z gitarą w ręku, miota się w niej gorączkowo, opętany przez złe moce. Niestety, ogromny sceniczny wysiłek Zawodzińskiego idzie na marne. Jego bunt wybucha na scenie znikąd, pozostaje bez kontekstu, nad wyraz romantyczny w tej nieromantycznej inscenizacji.

Ze świata bohaterów w pomarańczowych uniformach więziennych reżyser zaprasza nas do rzeczywistości Senatora. Dla odmiany: z historycznym detalem i kostiumem. To bardziej udana cześć sosnowieckiego przedstawienia, spójna i rozegrana w napięciu. Adam Kopciuszewski (Senator) zaczyna samotnie komiczną sceną, marząc o własnej nieosiągalnej potędze, a kończąc na tragicznych wypadkach z panią Rollison. Salonowe historie, wszystkie rozgrywane zgodnie z treścią dramatu kończy początkowa scena na przystanku. To uniwersalny, wytarty chwyt zatrzymania czasu, by sprowokować myślenie, że to, co oglądaliśmy może wydarzyć się współcześnie. Niestety, Gustaw Konrad pozostaje bohaterem tylko i wyłącznie lekturowym.

Reżyser, który sięga po polski dramat nad dramaty, powinien mieć szczególny powód. Na scenie Teatru Zagłębia zobaczyłam przedstawienie atrakcyjne dla licealistów, jako przedmaturalna powtórka, jednak jałowe wobec problemów, o jakich opowiada współczesny polski teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji