Artykuły

Ta się ziemia zawali!

"Zwolon" Cypriana Kamila Norwida ukazał się drukiem w roku 1851 w Poznaniu. Napisany został po upadku Wiosny Ludów, pod wrażeniem dramatycznego losu nowej młodej polskiej emigracji, co dowodnie zaświadcza list Norwida do Jana Koźmiana z 13 sierpnia 1849 r.

Autor nazwał "Zwolona" monologią. W istocie jest to monolog Norwida rozpisany na głosy. W przedstawieniu Krystyny Skuszanki monolog Norwida rozpisany na głosy został jeszcze dodatkowo rozpisany na dekoracje (świetne - Krzysztofa Pankiewicza), na muzykę (przejmującą - Adama Walacińskiego), śpiew (wspaniały - Czesława Niemena), działania aktorskie z udziałem tak wybitnych aktorów jak Ewa Krasnodębska, Małgorzata Lorentowicz, Wojciech Siemion i inscenizację. Nie mówiąc już o zabiegach dramaturgicznych, które, chociaż nieliczne, ale wykonane ręką biegłą i delikatną, niemało się przyczyniły do uwyraźnienia linii i postaci dramatu. I jego wstydliwej a gorzkiej aktualności.

Przedstawienie rozpoczyna, jak w tekście Norwida, "Wstęp". Tu włożony w usta Podróżnika (Ewa Krasnodębska). Ów podróżnik, ciekawie, ale obojętnie rozglądający się po ruinach, staje przed nami z objaśnieniem dramatu i przepowiada wydarzenia, jakie się staną. Głosi więc o burzach, w których bohaterami będą lud, urzędnicy, dwór i władza (Król Jegomość). Zapowiada, że gadać się tu będzie słowem prędkiem, przy łunie pożarów.

Jedenaście następujących po sobie obrazów pokazała Skuszanka w takiej kolejności, jak je Norwid napisał; jedynie obraz siódmy i ósmy ściągnęła w jeden. Całość zamknęła fragmentem "Prologu" do "Za kulisami" pt. "W pamiętniku".

Na scenie Teatru Narodowego "Zwolon" zaczyna się w chwili, do której Polska i Polacy wielekroć dochodzili w swoich dziejach. (Do czasów Norwida: w 1794, w 1812, w 1831, w 1848. Po nim jeszcze - w 1864). Na ruinach miasta - zwalone krwawe mury poplątane okopy, pogorzeliska, krzyże i świece na grobach, biało-czerwone wstęgi, cisza i mrok, czerń surdutów, żałoba kobiet - Król Jegomość (Jan Tesarz) wydaje rozkazy. Rozstrzelać przeciwników ("wszechwładztwu memu, którzy są na drodze jak kruche zlepki pod mym berłem zginą"). Miasto, zwłaszcza Miasto Stare, obrócić w perzynę Obrońców, wyciąć w pień ("Żywej nodze ujść nie dasz"). Nie przepuścić nawet dzieciom ("Dziatwę wymordujesz srodze"). Zatrzeć pamięć czynów ("i nazwę z ulic zmażesz"). Zostawić tylko: "krwi i zwalisk pole".

Zabór, dowódca wojsk i pierwszy minister odbiera wieści od Gońca (Stanisław Masłowski), Goniec - od Strażnego (Roman Bartosiewicz), Strażny - od ogrodowego Pacholęcia (Artur Barciś). Wieści są krwawe. Oto lud bieży przeciw zaborcom, zdrajcom i wojsku. Królewskie roty pierzchły przed narodem, co wodzów ma trzydzieści, jak wódz Lechitów w "Lilii Wenedzie". Lud powstał solidarnie. I każda grudka ziemi, każdy załom muru, każdy kłos, ziarno, rzecz zamieniły się w broń, dzidę, miecz, miejsce oporu, krwi, walki.

Bywało tak w naszej historii. Widywaliśmy i zależną drabinę służalców. I zawsze wodzów miewaliśmy trzydzieści. Krew płynęła tu rzeką. A twierdzą bywał nam każdy próg. I zawsze kończyliśmy jak w "Zwolonie": "Czarne muszą tam jagody na górach tłoczyć - wszystkie w sadzie ścieki, Fontanny wszystkie krwią rzygnęły rudą".

Teraz wchodzi Zwolon. W płaszczu, który wygląda jak żołnierski szynel wyszarzały w bojach. Twarz młoda (gra go Tomasz Budyta na zmianę z Krzysztofem Wakulińskim), lecz dziwnie zamyślona. Robi wrażenie człowieka, który był kiedyś w boju, walczył, miał entuzjazm, potem siedział w więzieniu może na zesłaniu, może na wygnaniu tułał się, cierpiał, wiele przemyślał, wiele się nauczył, z tą wiedzą powrócił by życie i działanie rozpocząć inaczej - lepiej. Tak kończy się obraz drugi, wypunktowany, jak wszystkie, uderzeniem gongu. I zaczyna - trzeci.

Można by go nazwać: wiec. W tłumie zebranych przed kościołem ścierają się dwa stanowiska: Szołoma (Wojciech Siemion), głośno każącego o krwawej zemście, i Boleja, który rwie się do walki oraz - po przeciwnej - Zwolona, który w tym widzi jedynie stygmat nieszczęścia i męczeństwa. Zwycięża agitacja Szołoma, zapał Boleja (może to Zwolon, tylko młodszy o doświadczenie?), żądza walki w tłumie. Zwolon nie przyłącza sie do nich. Smutno mówi: "pobłogosław Boże". Nie-wzruszony wołaniem Sierżanta - odchodzi. Tylko w monologu (scena czwarta) głośno rozmyśla nad narodowym losem i narodową pieśnią. Bo też jak Konrad, jak Konrad drugi z "Wyzwolenia", jest poetą.

Wraz z tłumem zebranych kieruje swoje kroki do kościoła. Do świątyni religijnych, ale i narodowych pamiątek, której portal surowy i piękny, niewzruszony przyciąga uwagę przez cały ciąg widowiska, zaś smuga światła przedostająca się przez szyby rozety unosi w przestworza śpiewaną tam pieśń. Pieśń tyle religijną, co narodową, rycerską pieśń spod Grunwaldu, Warny i Wiednia: "Bogurodzica Dziewica, Matko Zwolena Maryja. Zyszczy nam, spuści nam..."

Powstanie tymczasem dogorywa. W mieście, które całe jest pobojowiskiem, na placu przed kościołem, dokąd wnoszą rannych i skąd wynoszą umarłych - spotykają się dobrze nam znane postacie. Zwolon milczy. Szołom z entuzjasty zrywu zbrojnego przedzierżgnął się w jego przeciwieństwo ("Błagałem próżno - próżnośmy przeczyli..." - skłamie gładko i fałszywie). Gdy jednak przybliży się Sierżant, teraz żołnierz-kaleka, jego rozpacz i żal, gorycz i cierpienie uderzy nie w Szołoma, lecz - o ironio - w Zwolona, skarżąć go o sceptycyzm, który zdławił zapał. I tak ten, co naprawdę walczył i naprawdę cierpiał, co przestrzegał przed nowym powstaniem i odtrącony gryzł się myślą, teraz musi znosić oskarżenia żołnierzy, cierpieć przeniewierstwo byłych przywódców, wyzwiska i kamienie rzeszy.

W jego postaci zostali niesprawiedliwie osądzeni i odtrąceni wszyscy, którzy narodowi wskazać chcieli inne niż cmentarz drogi do znaczenia i wolności, dobrobytu i szacunku ludów. Toteż inscenizatorka i aktor grający Zwolona wyraźnie do dzisiejszej publiczności adresują wypowiedź bohatera:

"Obywatele! - lecz czegóż?

rozpaczy

Albo ojczyzny? - nie wiem, każdy

spieszy

Na śmierć: żywota któryż szukać

zdolny?

Za wolność każdy umrzeć chce

z ochotą,

Jak gdyby cmentarz tylko zwal się

wolny,

A lada koniec jakby był istotą Nieskończoności?... Zemsta, mówię,

żądza

Gdy o ojczyzny losach rozporządza, Ojczyzna z zemstą w związek

wchodzi taki,

Że kiedy jednej stanie się,

to drugiej

Może nie stanie już..."

Dwa następne obrazy to niemal kopia i parodia słynnych scen z "Kordiana" na placu Zamkowym i w podziemiach Katedry. Pierwszy pokazuje, jak Król zabrawszy ojczyznę, szczodry i łaskawy, pozwala cieszyć się jej okrawkiem (nadaje wdzięczne nazwy ulicom i placom, rozwija handelki i rzemiosła, buduje drogi i mosty, znosi paszporta), jak wśród milczącej i zniewolonej rzeszy, wiwatują nasi starzy znajomi: Szołom, Zabór...

Nocą w sercu spisku obok spiskowych będzie i rządzący, by spisek skierować w dogodne dla siebie koryto, będą zdrajcy i szpiedzy, nie zabraknie prowokatorów dla łask i pieniędzy. Tylko spiskowi, balast przeszłości, noszący na grzbiecie, kłócić się będą o znaki, odznaki, hasła, pomniki, demonstracje. W natłoku rzeczy mało ważnych lub zgoła nieistotnych, podsuwanych przez zdrajców, szpiclów, prowokatorów, mimo uszu puszczą słowa trzeźwe i rozważne.

Obrady te szpieg podsumuje krótko: "Widziałem szkarady Nie gorzej, płaską widziałem pustotę I takie głupstwa takiego pokłady Że aż mi słodziej deptać tę hołotę". Czysty patriota, Wacław, poeta powie do żony: "Kochałem wszystko, we wszystko wierzyłem, We sny i w jaw, i w siłę mas, i w siły własne, A dziś... zaklinam Ciebie, powiedz mi: marzyłem. - Z jaskini spisku wracam, takie wszystko ciasne, Szpitalne, niedostałe - tak zapalnie-nudne I suchotniczo wściekłe (może nawet brudne...) - Żebym już pragnął z ciała w przepaść jaką ciemną Wylecieć".

Potem wypadki biegną szybko. Procesja prowadzi Zwolona, który w białej szacie, krwawym ramieniem błogosławi (a może przeklina?). Dziecię opowiada o jego zamurowaniu. Ulicę szykują do uroczystości. Oto Król nadaje herb miastu i państwu. Oto zapowiadają egzekucję Wacława. Oto dziecię, przez pamięć Zwolona, co kazał się z rozpaczy zamurować, podrywa tłum do walki. Pali się zamek, biją granaty - nowe powstanie. Nowy dramat narodowy.

Z dramatu uznanego za niezrozumiały, nie dokończony; bliski w technice strukturze szopkowej i satyrycznej, wysnuła Krystyna Skuszanka piekącą opowieść o wstydliwych sprawach Polaków. Tym boleśniejszą, że nabrała znamion zuchwałego oskarżenia. I ta zawartość dzieła Norwida, wyłonione w inscenizacji sprawy przed oczy i myśli Polaków przez inscenizatora postawione - przeważają niedostatki przedstawienia.

A te tkwią głównie w wykonaniu aktorskim. Aktorzy bowiem trudności materiału nie umieli pokonać z równą co inscenizatorka brawurą, poważnie obciągając w dół wyraz i tempo widowiska. Niektórzy jednak w wyrazistym słowie czy geście stworzyli postacie zindywidualizowane i dramatyczne. Wymienić tu trzeba Ewę Krasnodębską w roli Podróżnego, Tomasza Budytę jako Zwolona, Szołoma - Wojciecha Siemiona, Sierżanta - Gustawa Krona, Zabora - Wojciecha Brzozowicza, Króla - Jana Tesarza, Dziecię - Anny Gornostaj. Innych - w niektórych scenach, może dzięki ich sztuce nawet nazbyt się wybijających - jak Małgorzatę Lorentowicz (Królowa) czy Lecha Komarnickiego (Stylec). Pozostali wszakże wszyscy dyscypliną zespołu przyczynili się do zbornej całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji