Artykuły

Nasz teatr wyłania się z niepamięci teatralnej

"Przede wszystkim mamy dobry festiwal, po drugie ciekawy, urozmaicony repertuar. To powoduje, że nasz teatr wylania się z niepamięci teatralnej i pojawia sią jako ważny ośrodek kulturalny, w którym o coś chodzi". Z Adamem Orzechowski, dyrektorem Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy rozmawia Piotr Schutta.

Jaki był ten sezon dla bydgoskiego teatru?

- Każdy sezon jest jakoś zdominowany. Ten naznaczony był dużym przedstawieniem pt. "Ryszard III", potem pracowaliśmy nad "Lamentem", teraz mamy akcję "Kumulacja teatr" i trzy premierowe spektakle, w tym "Merylin Mongoł" Mikołaja Kolady. Widzimy, że nasz widz woli zamiast klasyki i dużych tytułów, rzeczy mniejsze, ale nowe. Oczywiście "Ryszarda III" też będziemy grać, będą bajki i farsy, ale chcemy przede wszystkim dostarczać odbiorcy takiej dawki adrenaliny, żeby miał nad czym się zastanawiać, by mógł się zadumać.

Jakich decyzji z ubiegłego sezonu Pan żałuje?

- Chyba nie ma takich. Zawsze wybieram wariant, z którego może coś wynikać dla miasta i teatru. Współpracujemy z Teatrem Polskim w Poznaniu, zaczynamy być teatrem partnerskim dla teatrów w całej Polsce. Uważam, że to jest sukces.

Tym, co zaczyna zwracać uwagę teatralnej Polski, jest zapoczątkowany dwa lata temu Festiwal Prapremier.

- Festiwal okazał się trafionym pomysłem. Szybko stał się jedną z bardziej prestiżowych imprez teatralnych w kraju. Przyjeżdżają do nas najlepsze zespoły, najciekawsze przedstawienia. Ta konfrontacja sprawia, że najważniejsze dokonania polskiego teatru trafiają do Bydgoszczy, a miasto jest miejscem dyskusji o kształcie współczesnego teatru i dramatu. W tym roku obejrzymy około dziesięciu przedstawień. Teatr Stary w Krakowie przyjedzie ze sztuką "Niewina" Dei Loher w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Zobaczymy Teatr Powszechny z Warszawy w "Powrocie na pustynię" Corteza, spektakl wyreżyserowany przez Anię Augustynowicz. Będzie Teatr Współczesny z Wrocławia z "Lochami Watykanu" Gide'a, warszawski Teatr Studio pokaże "Bal pod Orłem" w reżyserii Zbigniewa Brzozy. Staramy się o przedstawienia dobre, z dobrymi nazwiskami, dobrze zagrane. Mam wrażenie, że w nowym sezonie hitami będą "Niewina" i "Powrót na pustynię".

Czy zdarza się, że któryś z teatrów odmawia?

- Nie, jedyną barierą są koszty lub problemy techniczne. Chciałbym na przykład zaprosić Teatr Narodowy z "Duszyczką" Różewicza w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, ale to przedstawienie grane jest w podziemnym tunelu o długości 60 metrów. Miejsce bardzo specyficzne, którego nie jesteśmy w stanie przysposobić. Na tegoroczną edycję prapremier potrzebujemy ok. 500 tysięcy złotych. Tradycyjnie festiwal sponsoruje Bank Pocztowy i KPEC. Mamy także zagwarantowane pieniądze z Urzędu Miasta. Oczywiście nadal szukamy sponsorów.

Gdzie będą grane festiwalowe spektakle?

- U nas, ale będziemy musieli też poprosić o użyczenie sceny Operę Nova. Dzięki temu pokażemy dwa przedstawienia dziennie. Kilka z nich to przedsięwzięcia tak duże, tak trudne inscenizacyjnie, że w ciągu 12 godzin trudno je będzie zmontować.

Na koniec sezonu pojawi się w bydgoskim zespole sporo nowych twarzy.

- Na niektóre sprawy nie mamy wpływu. Ktoś wiąże się z rodziną, zakochuje się, zmienia miasto, komuś rodzi się dziecko czy zdarza się jakaś nieprzewidziana sytuacja. Bywa też tak, że ludzie sprawdzają się albo inaczej wyobrażali sobie tę pracę i odchodzą. To jest ciągły ruch. Poza tym sprawa budowania zespołu nie jest tylko kwestią oceny umiejętności warsztatowych. Albo ktoś chce się identyfikować z tym miejscem i tym teatrem, albo nie. To jest ważne. Mamy bardzo dużo ofert od aktorów szukających pracy, czasem po kilka tygodniowo, bo coraz głośniej mówi się o nas w Polsce.

Skąd, Pańskim zdaniem, bierze się tak dobra opinia o bydgoskiej scenie?

- Jesteśmy po gruntownej reformie struktur teatru, mamy dobry festiwal. Konsekwentnie budujemy zespół aktorski i linię repertuarową, stale zwiększa się liczba widzów. To powoduje, że nasz teatr wyłania się z niepamięci teatralnej i pojawia się jako ważny ośrodek kulturalny, w którym o coś chodzi. Bo są teatry, w których niby o coś chodzi, ale w rzeczywistości nic się nie zmienia i jest tak jak zawsze. Tutaj nie jest tak jak zawsze. l ta różnica jest zauważalna przez środowisko, w końcu dość hermetyczne. Pojawiamy się na festiwalach, jeździmy z naszymi przedstawieniami, ludzie są zadziwieni, że takie przedstawienia są robione w Bydgoszczy, że znajduje się widz, który lubi przychodzić do teatru na te spektakle. Trzeba uwierzyć w to, że bydgoski teatr naprawdę jest miejscem, w którym dużo się dzieje. Nie bójmy się mieć profesjonalnego teatru z artystycznym repertuarem, mówiącego o ważnych rzeczach pełnym głosem.

Zdarza się Panu ingerować w pracę reżysera?

- Ingeruję, gdy reżyser sobie nie radzi albo wygaduje jakieś głupoty. Podczas pracy nad najbliższą premierą, "Sztuką polityczną" Łaszy Bugadze reżyser sam podał się do dymisji. Ten zawód jest specyficzną umiejętnością, nie tylko panowania nad osobami na scenie, ale i przekonywania ich do pewnych przedsięwzięć.

Cztery lata temu, kiedy zaczynał Pan pracę w bydgoskim teatrze, miał Pan do dyspozycji ponad 90 osób, dziś cały personel liczy zaledwie 60.

- Myślę, że to jest naszym sukcesem. Jesteśmy jedynym teatrem w Polsce, który przeszedł tak fundamentalną restrukturyzację. Można oczywiście nie zwalniać ludzi, lecz likwidować pracownie i zakładać w teatrze knajpy. Ale jeśli chcemy mieć teatr profesjonalny, trzeba spełnić pewne standardy: dwie sceny, sale prób, sprzęt oświetleniowy itp. Zwłaszcza, jeśli chcemy robić teatr festiwalowy.

Co zobaczymy w nowym sezonie?

- Na otwarcie przygotowujemy sztukę "Ja, Feuerbach", która będzie jednocześnie benefisem 35-lecia pracy artystycznej naszego aktora Mieczysława Franaszka. Tydzień później pokażemy "Raj" Dirka Dobbrova, polską prapremierę w reżyserii Jarka Tumidajskiego, dla którego będzie to przedstawienie dyplomowe. Jeśli wszystko się uda, "Raj" weźmie udział w konkursie prapremier. Iwona Kempa wyreżyseruje natomiast na festiwal "Kamień i popioły" Daniela Danisa, bardzo dobry, trudny tekst, daleki od znanej nam dramaturgii przyczynowo-skutkowej. W listopadzie pojawi się kolejna nowa rzecz, współczesna farsa "Czego nie widać" Michaela Frayna. Poza tym nadal będziemy grali m.in. "l. znaczy Inna", "Rodzinę wampira", "Ksztatt rzeczy", "Merylin Mongoł". Będziemy też wystawiać "Rumcajsa" ale planujemy również, na 1 czerwca przyszłego roku, nową bajkę dla dzieci "Książę i żebrak".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji