Artykuły

Oryginalny teatr amatorski

Iwona Woźniak, dyrektorka artystyczna Teatru Naumionego w Ornontowicach, prezes Fundacji "Szafa Gra", pedagog teatru, uczy amatorów miłości do teatru. Prowadzi warsztaty z dziećmi i dorosłymi. Reżyseruje spektakle na podstawie lokalnych historii. Za swoje ostatnie dokonania w teatrach amatorskich została nominowana do Nagrody Teatralnej "Złota Maska". - Nigdzie nie jest mi tak dobrze jak tu: mieszkam w małej śląskiej wiosce, gdzie panuje porządność i gościnność. Są co prawda tego minusy, ale cóż - mówi.

Rozmowa z Iwoną Woźniak, dyrektorką artystyczną Teatru Naumionego w Ornontowicach, prezes Fundacji "Szafa Gra ", pedagogiem teatru:

MARTA ODZIOMEK: Jesteś pedagogiem teatru. Czyli kim?

IWONA WOŹNIAK: Biorę aktywny udział w procesie tworzenia widza, kształtowania jego wrażliwości od najmłodszych lat poprzez warsztaty teatralne aż do chwili jego świadomego uczestnictwa w kulturze. Jestem kimś w rodzaju nauczyciela teatru. Pracuję z amatorami. Uważam, że też jestem amatorem, miłośnikiem teatru. Kimś, kto kocha teatr i próbuje nim zarażać innych.

Czy pedagogiki teatru, o której dużo się dziś mówi, można się nauczyć?

- Jest taki kierunek studiów podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim przy Instytucie Teatralnym. Ja kończyłam wiedzę o teatrze, a także studium aktorskie i studia pedagogiczne. Kilka lat byłam w Ośrodku Praktyk Teatralnych w Gardzienicach, ale ukształtowała mnie przede wszystkim praktyka: praca z grupami amatorskimi i zawodowymi. I podglądanie mistrzów: prof. Lecha Śliwonika, znawcy polskiego teatru off i amatorskich grup, Władysława Hasiora, artystów z Teatru Witkacego w Zakopanem. Uwielbiam też twórczość Tadeusza Kantora.

Co robiłaś, zanim wyreżyserowałaś "Kopidoła"?

- Przez 15 lat (od 1999 do 2015 r.) prowadziłam amatorską grupę teatralną Pomost w Orzeszu, która zrzeszała młodzież i osoby niepełnosprawne. Udało nam się zrealizować 12 spektakli, z którymi jeździliśmy po Europie. Ta praca mnie ukształtowała. Ci ludzie dali mi mnóstwo radości i przekonanie, że to, co robię, chcę robić dalej.

Jak rozpoczęłaś współpracę z Teatrem Naumionym?

- Mieszkam w małej wsi pod Ornontowicami, gdzie teatr ten działa od dawna (od lat 30. XX w.). Widziałam ich jeden spektakl, zaprosili mnie kilka lat temu do współpracy. Chcieli, bym pomogła im rozszerzyć działalność. Przez lata oni i ich przodkowie nauczeni byli tradycyjnego myślenia o teatrze, kopiując wzorce z teatru zawodowego, grając lektury i klasykę. Okazało się, że również artystycznie jest nam po drodze. Zrealizowaliśmy razem "Marikę", "Hebamę" i jasełka. Przełomowym momentem był "Kopidoł", kiedy udało mi się przekonać zespół do wyjścia poza ramy opowiadania jedynie historii lokalnej, z której przedstawianiem nieźle sobie radzili. Chciałam wprowadzić do naszej pracy elementy teatralizacji.

Jak wygląda praca z amatorami?

- Wszystko zależy od ludzi. Teatr Naumiony jest specyficzny, bo to jest - i w przenośni, i dosłownie - rodzina. Oni chcą działać i być w tej wspólnocie. Pragną spotkań z sobą i z widzem. Są zawsze punktualni, a jeśli zdarzy się, że odwołam próbę, to i tak przychodzą, bo potrzebują sobie porozmawiać. Pracujemy warsztatowo, nie narzucam żadnej techniki, ona rodzi się przy okazji. Aktor niezawodowy ma potrzebę być na scenie, by coś ważnego przekazać. Nie siebie, ale na przykład Śląsk, który ma w sobie.

W zeszłym roku Teatr Naumiony, którego zostałaś szefową, wyruszył w trasę po Polsce z "Kopidołem" w ramach programu "Teatr Polska", realizowanego przez Instytut Teatralny. Jak wrócił, wiele się zmieniło.

- Od 1 marca mamy swoją siedzibę w Urzędzie Gminy w Ornontowicach i działamy pod szyldem Fundacji "Szafa Gra". Mamy swoje magazyny w siedzibie szkoły i salkę prób. Otrzymaliśmy też wsparcie finansowe na cały rok.

Wcześniej był to teatr prowadzony w ramach działalności Centrum Kultury "Arteria". Plany więc pewnie macie ambitne?

- Tak! Pracujemy właśnie nad nowym spektaklem. Przygotowujemy "Zolyty". Szukamy inspiracji, tekstów na temat miłości śląskiej. To bardzo ciekawy i wzruszający temat. Mamy też w planach otwarcie w maju Akademii Teatru Naumionego w Ornontowicach, której program ustalam wspólnie ze Związkiem Górnośląskim. Będzie to szkoła teatru i regionalizmu w jednym, adresowana do dzieci i młodzieży.

"Kopidoł" stał się hitem. W czym tkwi jego siła?

- To spektakl o odchodzeniu nestora śląskiej rodziny. Doświadczyłam tego w dzieciństwie, szybko straciłam mojego tatę. Byłam świadkiem tradycyjnych obrzędów, jakie kiedyś stosowano wobec umarłego w domu. Dobrze je pamiętam. Jednocześnie chciałam pokazać cały ten proces, uświadomić widzom, że człowiek ma potrzebę, by się pożegnać z innym człowiekiem.

Jestem bardzo zadowolona z tego przedstawienia. Są momenty, kiedy bardzo mnie wzrusza. Myślę, że aktorom udało się przekazać pewną prawdę w dość prosty, ale jednocześnie symboliczny sposób. Bez patosu, ale na poważnie, czasem z nutką komizmu.

Uwielbiam obserwować publikę podczas trwania tego spektaklu. Mój ulubiony moment to obmywanie ciała. Ludzie siedzą i patrzą na to, co się dzieje, w kompletnej ciszy. Następuje w nich chyba jakieś katharsis.

Z kolei spektakl "Stary klamor w dziadkowym szranku" Reduty Śląskiej z Chorzowa, który również wyreżyserowałaś, podejmuje problematykę tradycji, która u młodego Ślązaka staje się balastem.

- To inny zespól, w innym mieście, też z wielkimi, wieloletnimi tradycjami. Bardzo szybko zrealizowaliśmy ten spektakl, choć oczywiście praca była poprzedzona rozmowami z zespołem. Zauważyłam, że jedna połowa grupy godo, a druga nie. Więc poszliśmy tym tropem, inspirując się nieco "Drachem" Szczepana Twardocha.

Jak wygląda proces powstawania przedstawień, do których treści dostarcza życie?

- Zawsze trwa długo. Rozpoznajemy temat, potem wyszukujemy historie, słuchamy opowieści mieszkańców, spisujemy je w scenariusz, konsultujemy z badaczami. W przypadku "Kopidoła" praca trwała prawie rok. Najtrudniej było nam odnaleźć pieśni pogrzebowe, bo one już nie funkcjonują, więc zastąpiliśmy je pieśniami ze Wschodu. Sami mieszkańcy na początku nieufnie podeszli do tematyki śmierci, byli wręcz zszokowani, ale udało nam się ich do tego pomysłu przekonać. Przy herbatce zaczęli dzielić się swoimi przeżyciami.

Po zebraniu materiału następuje faza prób. Wszyscy wtedy siedzą i kombinują. Aktorzy z Naumionego mają znakomitą energię, angażują się totalnie. Pan Stefan, aktor, po kilku tygodniach przyniósł mi wystrugane łóżko do "Kopidoła".

Dlaczego śląskie tematy tak cię interesują?

- Bo jestem ze Śląska. Pochodzę z tradycyjnej, śląskiej rodziny. Chociaż oczywiście próbowałam stąd uciekać. Studiowałam w Warszawie, mieszkałam w Opolu. Dopiero po latach wróciłam. Nigdzie nie jest mi tak dobrze jak tu: mieszkam w małej śląskiej wiosce, gdzie panuje porządność i gościnność. Są co prawda tego minusy, ale cóż.

Co ci dały śląskie korzenie?

- Kręgosłup moralny. Mimo tysiąca prac najważniejszajest dla mnie rodzina - dwóch synów i mąż. I własna tożsamość oraz kultura, z którą się identyfikuję i która daje mi siłę. Brzmi górnolotnie, ale tak jest.

Po co istnieje teatr amatorski?

- Teatr amatorski powinien opowiadać o sobie, o miejscach dla niego ważnych, o swoich przeżyciach. Nie może być porównywany z zawodowym. Chodzi w nim o zagospodarowanie czasu wolnego amatorom, ale też i o spotkanie, poznanie siebie. Dobrze, jeśli taki teatr poszukuje własnego języka artystycznego, wtedy ma szansę być oryginalny, twórczy, zajmujący również dla odbiorcy. Nie jest po to, by robić sztuki Aleksandra Fredry, o

***

W niedzielę 26 marca w Chorzowskim Centrum Kultury będzie można zobaczyć "Utopcowe opowieści", wyreżyserowany przez Iwonę Woźniak spektakl teatru Reduta Śląska, powstały z myślą o małych widzach

***

Na zdjęciu: "Kopidoł"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji