Artykuły

Zmartwione dusze

"G.E.N" wg filmu "Idioci" Larsa von Triera w reż. Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku wSieci.

Grzegorz Jarzyna prawie 20 lat po "Idiotach" Von Triera eksploatuje ograny schemat.

Przyznaję, że jestem po raz kolejny przez Grzegorza Jarzynę zaskakiwany. Po fenomenalnej "Iwonie, księżniczce Burgunda" z Moskwy sprzed pół roku wszystko w jego nowym spektaklu wygląda na akt rezygnacji - z teatru, który ma przypisane funkcje, zadania. Reżyser mówi nam: interesuje mnie tylko przestrzeń spotkania między aktorami, relacje.

Trzeba się chyba z tym pogodzić: Jarzyna lubi odpocząć. Gdy tylko skonstruuje precyzyjną opowieść, przechodzi w inny sceniczny wymiar, w którym niczego nie musi udowadniać.

Oglądając jego "G.E.N", od dawna zapowiadany jako odpowiedź na "Idiotów" Larsa Von Triera, miałem wrażenie, że to bardziej seans niepewności, niedociągnięć i formy otwartej, wręcz pokaz pracy w toku. A jeśli już reżyser bierze sobie za podstawę scenariusz duńskiego mistrza, musi powiedzieć coś więcej, inaczej pojawia się pytanie, po co pokazywać coś, co wszyscy znają; słynny film omówiono na tysiąc sposobów.

Jarzyna co prawda podmienia konteksty, inaczej sufluje aktorom powody, dla których na scenie rodzi się ich wspólnota, lecz w diagnozach przegrywa.

Oto widzimy grupę ludzi, którzy podobnie jak u Von Triera będą podważać społeczne kanony zachowań - przedstawienie zaczyna się w momencie, gdy gromadzą się, by omówić swoje ostatnie dokonania. Na wielkich ekranach, które razem z widzami okalają przestrzeń gry z trzech stron, obserwujemy, jak jeden z członków ekipy udaje niepełnosprawnego; ktoś inny próbuje zrozumieć, co to znaczy poruszać się po centrum miasta, kiedy jest się niewidomym.

W stosunku do "Idiotów" na pierwszy rzut oka zmienia się niewiele. Choć dla Jarzyny najważniejsze jest to, co się dzieje z tą swoistą komuną, gdy zaczynają się pytania o jej tożsamość. Czy jest tak, że buntownicy mają siłę, by cokolwiek podważyć, czy też to, że wchodzą w te antyspołeczne akcje, to wynik bezradności. I czy może - to meritum - ich postępowanie nie jest istotne, bo liczy się to, że zbierają się w gromadę, to ich ratuje.

Zatem przyczyna, a nie efekt. To dla Jarzyny kluczowe. W jego spojrzeniu próba odcięcia się od społeczeństwa wynika zazwyczaj bardziej z tego, że to nas samych ktoś wcześniej odciął od podstawowych więzi. Właściwie tylko na tym skupia się pierwsza, wyraźna część "G.E.N". Przywódcą wspólnoty wydaje się Ursus (Dobromir Dymecki), to on stara się przełożyć jej działania na wnioski. Wsparciem jest Adam (Rafał Maćkowiak), który zapewnia wszystkim coś w o rodzaju zaplecza intelektualnego, zawsze ma ciekawą formułkę do wypowiedzenia, np.: "Nie ma jednostki bez społeczeństwa". Czasem to ciekawe, czasem zakrawa na filozoficzny banał.

Jarzyna nadaje dialogom ton swobodny, nie przejmując się, że zabrzmią pretensjonalnie; stawia na proces debaty między ludźmi, którzy świetnie się znają. Konflikt, dramatyczne przełamania, wyraźne starcie racji praktycznie tu nie istnieją. Choć jest w tym spektaklu kilka scen, które odmieniają bieg zdarzeń, ingerując w komunę (jak wizyta ojca Ursusa - dobry epizod Lecha Łotockiego, czy pojawienie się Magdy, dziewczyny, która straciła dziecko, granej przez świetną Martę Nieradkiewicz) i podważając sens jej egzystencji na uboczu, to zostajemy w sferze niekończących się spekulacji. Męczące, mimo że niewątpliwie szczere. Zwłaszcza gdy reżyser poza przestrzenią, w której toczy się przedstawienie, ustawia pomieszczenie przypominające "pokój zwierzeń" jak w reality show. Niewiele z tego wynika poza jeszcze banalniejszymi zdaniami o życiowym pogubieniu.

Trudno też powiedzieć, dlaczego Jarzyna przeniósł spektakl w inne miejsce. Na macierzystej scenie TR te emocje kumulowałyby się nieporównanie ciekawiej. Duże pole gry w sali ATM, w której ustawia się serialowe plany, rozprasza, nie oferując niczego w zamian. A czy wyświetlane filmy są konieczne?

Może powodem tej decyzji była ostatnia, decydująca sekwencja stanowiąca interpretacyjny klucz do "G.E.N". Kiedy wszyscy pogrążają się w spazmatycznym tańcu, który ma ich ostatecznie uwolnić: bo chyba innej ucieczki od dzisiejszej rzeczywistości nie ma, trzeba więc podjąć decyzje radykalne i wylogować się ze społecznego porządku. Ostatni obraz przedstawienia to powoli gasnące snopy reflektorów nad porzuconymi na podłodze ubraniami aktorów.

Sugestywna wizja, ale czy na pewno Jarzyna mówi nam cokolwiek, o czym wcześniej nie gadaliśmy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji