Artykuły

Kujony i bezobciachowcy

Też ich nie lubicie! Wcale nie za bycie lepszym, lecz za bycie nudnym. I teraz sobie wyobraź, że kupiłeś na nich bilet. Bilet, który będąc do teatru, no nie jest niedrogi. Szedłeś z tym biletem na przeżycie artystyczne i, za przeproszeniem, gdzie jest twoje przeżycie? Felieton Macieja Stroińskiego w Przekroju,

To już trochę temu było, gdy akademia się skumała ze sceną, co dla mnie jest źródłem nieustającej radości w sensie negatywnym. Źródłem śmieszków. Czepiam się równo tych i tych, żeby teatr był teatrem, nie teatrologią. Bo podział pracy jest dobry, gdy jest - kiedy twórcy tworzą, tylko błagam, nie licencjaty. Dość ma uniwersytet swojej własnej biedy... To wszystko przez tych dramaturgów. Dramaturg jest od habilitowania tekstu, żeby poziom był. Polski teatr to uwielbia, a widownia różnie, i ja się widowni nie dziwię, bo do niej należę. Nie po to się wlokę/wleczemy MPK/pociągiem, żeby siedzieć na kazaniu. To nawet wykłady nie są! Kazania - z bibliografią, z riserczem, z cytatami wszystkich smaków, i aż człowiekowi głupio, że go nie bierze i nie ubogaca. Zaraz będzie konkretniej, ale może wcześniej parę słów o sobie.

Z teatrem mi się zaczęło od "Pawia królowej" w Starym Teatrze. Byli tam ci, co ich nie lubię, miastowi mądrale, którzy nie są hipsterami. Zobaczyłem aktorkę ich wyszydzającą w różowej peruce i wiedziałem, że zostaję. Na widownię przyszedłem z ulicy, a nie z seminarium, nieświadom, jak się trzeba ubrać w sensie umysłowym.

Aż doszło piętro wyżej do "Geniusza w golfie". Nie wytrzymałem! Postać się nazywa na przykład Metatesjofobka albo Patroiofob i chciałbym je zacytować, ale to by zjadło miejsce na mój własny, lepszy tekst, więc proszę wierzyć na słowo: są fancy i nudzą. Tytuł całości miał brzmieć "Genie im Rollkragenpullover", ale chyba ktoś ich puknął w czoło. Za dużo się w życiu naczytały i teraz mają to w twórczości jak niektórzy cukier w moczu.

To jest tzw. blender: pojęcia, odniesienia, inspiracje wizualne, wszystko podane razem na talerzu, milion w jednym. Widz ma prawo nie chcieć jeść, bo przecież widzi, że by się przejadł. Może i chodzenie do teatru jest rozrywką wysiłkową, ale come on, ile można, każdy chce coś jednak tak po prostu dostać, jakieś uczucie, nie tylko "poczucie". Jeśli na spektaklu siedzieć snobistycznie, to uciągniesz cztery rocznie maks. Cytaty, przypisy i odniesienia nie są sensownym paliwem teatru.

Chciałbym powiedzieć, że nie uznaję takiego teatru, ale to nie ja jego, to on mnie, widza, nie uznaje. Za target ma naukowczynie i tzw. towarzystwo - i rób, co chcesz. Ludzie teatru oraz ludzie od teatru nie oczekują rozrywki, tylko pożywki, towarzyskiej lub seminaryjnej, taki mają klimat. Skoro tak, to się nie dogadamy, ja reprezentuję biedę.

"Geniusz w golfie" to nie był spektakl, to był objaw. Chodzi o teatr, który nikogo nie rusza, bo i nie ma ruszać. Który nie obchodzi, wyłącznie ciekawi. Co z nim jest nie tak? Są na to różne nazwy, ale może najprościej powiedzieć "elita". Tak, proszę państwa, elitarność dzisiaj to nie są draperie i kiecki na wieczór. W grupie 40- elita znaczy chłód, bycie mądrym i "ja mam na to przypis".

"Geniusz w golfie" jest byłym spektaklem, zdjętym albo tysiąc lat niegranym, so 2014, "dawno nieaktualnym od wczoraj", i myślę, że jako taki - stary, niedobry i nieistniejący - świetnie się nadaje na stolnicę w "Przekroju", do rozwalcowania.

Bo "Przekrój", można powiedzieć, reaktywował się wstecz, powrotem do źródeł, i może Rimbaud, gdy mówił, że "trzeba być bezwzględnie nowoczesnym", miał rację tylko w XIX w. Ten felieton, mimo że brand new, jest od razu archiwalny. A nowości niech nabiorą "mocy urzędowej", niech swoje odleżą i wtedy się okażą choćby cienkim, ale jednak czymś.

Okej, wiemy, co jest źle - no to niech wymyślę lepsze, skoro jestem taki mądry. Nie muszę wymyślać, samo się robi! Na przykład Anna Karasińska, która jest nagłym atakiem spawacza dla polskiego teatru. Przyszła nie wiadomo skąd i po co, nie wiedziała, że się nie da zrobić, i zrobiła. Nawet powiem, że od zera. Pomysły ma proste albo genialnie proste. Na tle "teatru seminaryjnego" można by ją nazwać teatrem bezobciachowym, który wzrusza, bawiąc, i o nic więcej nie chodzi. Jeżeli reżyserka zamierzyła jakieś wielkie nie wiem co, to nie zauważyłem.

Inne światełko to Monika Strzępka. Jej "Triumf woli" jest odezwą w stylu Świętego Pawła, że "wiara, nadzieja, miłość" (zob. recenzję na stronie "Przekroju"). Otwartym, prosto z mostu, tekstem. Na mnie trzeba huknąć la właśnie ona, to wtedy zauważę, że coś było powiedziane. Strzępka lub Demirski albo Strzępka i Demirski, w każdym razie doszli w swoim myśleniu do postsekularyzmu, i to tylko źle brzmi, ale dobrze się ogląda. Najlepiej. Skoro są po stronie ludu, a "wiara w coś" jest ludowa, to wychodzi, że są po stronie wiary. I to właśnie jest bezobciach. Wiara jako brak obciachu!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji