Artykuły

Oskarżycielski "Malowany ptak" Kleczewskiej. Pomówmy wprost o Żydach

"Malowany ptak" wg Jerzego Kosińskiego w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

"Malowany ptak" Mai Kleczewskiej w koprodukcji Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie ma w sobie rozmach i teatralną energię - nawet jeśli brak mu formalnej doskonałości.

Tyle razy słuchaliśmy już o tym, jak Polacy Żydów zabijali. W latach 90. powstały wstrząsające filmy dokumentalne Agnieszki Arnold i Pawła Łozińskiego. Później - książki Anny Bikont i Jana T. Grossa, filmy - jak "Pokłosie" Pasikowskiego i "Ida" Pawlikowskiego - czy dramat "Nasza klasa" Słobodzianka. Co sprawia więc, że inscenizacja "Malowanego ptaka" Kleczewskiej w koprodukcji Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego w Warszawie jest ważna?

Wciąż na nowo

Przypomnijmy, że w telewizyjnej debacie przed ostatnimi wyborami prezydenckimi jeden z kandydatów w zasadzie zanegował Jedwabne. Inscenizowana debata rozpoczyna też "Malowanego ptaka" Kleczewskiej.

Aktorzy przy konferencyjnym stoliku mówią o polskiej współodpowiedzialności za los Żydów podczas wojny. Mówią słowami m.in. Grossa i Jana Błońskiego, Anny Bikont i Jana Żaryna. Każdy z głosów podpisany jest z nazwiska na ekranie. Padają tezy o złotych zębach, które raz wyrwane nigdy nie przestaną krwawić, i o 6 tys. drzewek w Yad Vashem. O obojętności, bohaterstwie i podłości. Tyle już powiedziano! Panel się rozłazi, prelegenci ziewają.

"Kwaśniewski przepraszał, biskupi przepraszali, a ci wciąż o tych dzieciach" - powiedzą godzinę później dwie kobiety w zupełnie innej scenie tego samego spektaklu, słuchając relacji z Jedwabnego.

Teatr jest po to, żeby artykułować wciąż na nowo. Polskie postrzeganie misji teatru publicznego opiera się m.in. na przekonaniu, że słowa powiedziane dobitnie, na żywo, w przestrzeni publicznej i w obecności "kulturalnej" widowni wybrzmią inaczej niż słowa wydrukowane nawet tysiące razy.

Pisarz w trzech osobach

Wydany w 1965 r. w USA "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego to głośna książka o przemocy, której doświadcza żydowski chłopiec ukrywający się podczas wojny wśród polskich katolickich chłopów. Powieść najpierw omawiano jako tekst autobiograficzny, później dekonspirowano jako mistyfikację, udowadniano, że Kosiński nie napisał jej po angielsku, że korzystał z pomocy tłumaczy, a może i ghostwriterów.

Kleczewska nie inscenizuje fabuły powieści Kosińskiego, raczej ją referuje, opowiada. Zdarzenia i emocje przedstawia z dwóch perspektyw. Sceniczny spór toczy się pomiędzy biografką pisarza - inspirowaną postacią Joanny Siedleckiej, autorki demistyfikacyjnego "Czarnego ptasiora" - a samym Kosińskim. Pisarz występuje na scenie w trzech osobach: gra go dwóch aktorów Teatru Żydowskiego (Henryk Rajfer i Jerzy Walczak) oraz mały chłopiec. To jakby sąd nad powieścią - biografka oskarża Kosińskiego o mijanie się z faktami, a ten broni swoich racji. I prawdy sztuki, która nie musi literalnie pokrywać się z faktami, lecz - oddawać nastroje, uczucia.

Siłę tego zabiegu podważa jednak sama reżyserka. Biografka w aktorskim wydaniu Teresy Kwiatkowskiej jest karykaturalną bigotką co chwila wplatającą w swój słowotok nerwowe: "prawda?". Rozmodlony tłum w kościele śpiewa "Boże, coś Polskę", zwieńczone frazą: "Ojczyznę wolną daj od Żydów, Panie", a na widowni roznosi się zapach kadzidła. Antysemityzm upostaciowiony w spektaklu Kleczewskiej ma twarz albo przygłupiej dewotki, albo pijanego chama (Michał Kaleta). A prawda była i jest przecież znacznie bardziej skomplikowana. Takie postawienie sprawy powoduje, że chwilami wywód Kleczewskiej jakby mniej nas dotyczy.

Z kolei Walczak i Rajfer jako Kosiński mówią niewiele. Walczak - z tym samym wyrazem twarzy przez przeszło dwie godziny przedstawienia - to chyba Kosiński tajemniczy. Rajfer to Kosiński efektowny, barwna postać nowojorskiej bohemy.

Prawda poetycka kontra prawda faktów

Spektakl przechodzi z dyskusji do frontalnego oskarżenia, gdy aktorzy niczym komisja badania zbrodni zbliżają się coraz bardziej do widzów, zadając w ich stronę pytania tłumaczone na angielski, francuski i niemiecki: Czy nie wiedzieliście? Gdzie byliście? Kto wcześniej mieszkał w tym domu?

Kleczewska z dramaturgami Łukaszem Chotkowskim i Pauliną Skorupską idą w spektaklu szeroko, nieraz może za szeroko. Od Kosińskiego przechodzą do sprawy siedziby Teatru Żydowskiego w Warszawie utraconej w minionym roku przez nieudolność ratusza i organizacji żydowskich w starciu z deweloperem - choć to przecież efekt ogólnej niefrasobliwości warszawskiej polityki kulturalnej, a nie polskiego antysemityzmu. Nawiązują do basenu, który przerobiony z synagogi przez hitlerowców, służył społeczności Poznania jeszcze dziesiątki lat po wojnie. Wreszcie do poznańskiej przemowy Heinricha Himmlera z 1943 r., która omawiała zagładę Żydów.

Poetycka prawda Kosińskiego jest tu zderzana z prawdą "dokumentalną": opisami transportów, codzienności polskiego życia w pobliżu obozów zagłady, pracy, miłości i odpoczynku w smrodzie palonych trupów.

Kicz zrywa się ze smyczy

W "Malowanym ptaku" Kleczewska sięga po technologię wideo, próbując (wraz ze scenografem Wojciechem Pusiem) przełożyć surrealistyczne partie powieści na język obrazu. Stąd na ekranie widzimy pływające w wodzie kolorowe oczy czy scenę gwałtu dokonanego przez uzbrojoną w łomy i kije współczesną tłuszczę na występującej w powieści wiejskiej wariatce Ludmile. Gra ją w makabrycznie krwawej, a zarazem nieco jarmarcznej charakteryzacji Joanna Drozda. Skoro powieść to prawda artystycznej wizji, to również teatralne sceny mają przejaskrawiony i nieco nierzeczywisty wymiar, do kiczu włącznie.

W newralgicznych momentach Kleczewska traci jednak kontrolę nad tym kiczem. Tak dzieje się np., gdy odśpiewywane hebrajskie modlitwy użyte są bardziej jako ornament niż znaczący element spektaklu. Drażni wyestetyzowana sekwencja w wykonaniu tancerki Kai Kołodziejczyk, odtańczona do opowieści o gwałcie na uciekającej z transportu Żydówce. Albo ucieleśnienie tytułowej metafory - gdy ta sama tancerka jako wielobarwne ptaszysko-chochoł wchodzi między widzów.

U Kosińskiego ptaki zadziobywały swojego pomalowanego na inną barwę współplemieńca, tu zadziobywać "obcego" najwidoczniej ma widownia. Czyli to jednak o nas chodzi, my też jesteśmy jakoś odpowiedzialni za to dziedzictwo wstydu - wielkomiejska teatralna widownia dziś, a nie tylko "oni" - dewoci i barbarzyńcy wtedy? Co do tezy zgoda, ale sam zabieg nie wypada przekonująco.

Choć na początku spektaklu Walczak zwraca się pod nazwiskiem z apelem o "przygarnięcie" pamięci po Żydach, którzy zamieszkiwali niegdyś nasze ulice, domy - to trudno zgodzić się z tymi, którzy w przedstawieniu Kleczewskiej widzą przede wszystkim elegię. To jeszcze raz wyartykułowane oskarżenie polskiej wspólnoty. "Malowany ptak" ma w sobie rozmach, teatralną energię - nawet jeśli brak mu formalnej doskonałości. Ma też odwagę mówienia wprost o sprawach, których poruszania niektórzy chcą nam dziś zakazać prawem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji