Artykuły

Anna Ilczuk: Jestem człowiekiem, który się nie zgadza

- Nie spodobało się, że palę papierosy w teatrze. Poszedł raport do dyrekcji, i tyle. Sporządził go portier. Paliło tam wtedy 20 osób, a z Teatru Polskiego we Wrocławiu wyrzucono cztery najbardziej zaangażowane w protest - mówi aktorka Anna Ilczuk.

Renata Radłowska: Ile płaci się za bunt?

Anna Ilczuk: Bardzo dużo. Płaci się emocjami, zdrowiem fizycznym. Emocjami nie tylko swoimi, także rodziców, rodzeństwa, przyjaciół, partnera. Za bunt zapłaciłam również pogorszeniem sytuacji materialnej. Straciłam poczucie bezpieczeństwa, które jest przecież jedną z trzech rzeczy najważniejszych dla człowieka (oprócz jedzenia i spania). Doskonale wiem, że mój zawód wiąże się z koniecznością zmiany miejsca pracy, zamieszkania. Ale aktorzy też muszą mieć przystań, do której wracają. Teraz żyjemy na walizkach, na razie mieszkamy w Krakowie, a za jakiś czas przenosimy się do Warszawy, gdzie będę grać w spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Powszechnym.

Po co się pani buntowała?

- Czasami trzeba. Żeby móc spojrzeć w lustro i nie wstydzić się tego, co w nim się zobaczy.

I co pani widzi teraz w tym lustrze?

- Siebie, której nie wstydzę się popatrzeć w oczy. Myślę też, że w swoich oczach widzę nadzieję.

Kto odebrał pani poczucie bezpieczeństwa?

- Sytuacja, w jakiej się znalazłam z powodu decyzji urzędników, którym nie zależy na teatrze, na wysokim poziomie, i powołali - mimo sprzeciwu środowiska - na stanowisko dyrektora osobę, która nie zna się na teatrze artystycznym.

Nigdy nie wyjeżdżałam z Wrocławia, to było zawsze moje miasto - tu się urodziłam, wychowałam, kończyłam szkoły, stworzyłam razem z kolegami teatr Ad Spectatores (niezależny). Kochałam Wrocław - angażowaliśmy się w projekt Europejskiej Stolicy Kultury, bo czułam, że moje miasto taką stolicą jest. Kultura rozwijała się fantastycznie, niezależne inicjatywy były dotowane przez prezydenta miasta i marszałka województwa. A potem okazało się, że wszystko jest mrzonką, ułudą i że nikomu tak naprawdę nie zależy na kulturze w moim mieście. Skończyły się dotacje. Wygraliśmy tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i wróciliśmy do rzeczywistości, w której nikt kulturą się nie przejmuje. Teatr Polski, mój teatr, był niezwykłą instytucją przez kilkadziesiąt lat, a dziś? Rozbito zespół, wyrzucono z pracy ponad 30 osób; część odeszła na własną prośbę, z powodu niekompetencji przełożonych.

To bolało?

- Nawet pani nie wie, jak bardzo. Ja i mój partner dostaliśmy wymówienia dwa dni przed Wigilią. Nagle zmieniono plany - mieliśmy jechać na festiwal do Budapesztu, pokazać spektakl "Wycinka" na arenie międzynarodowej, potem tournée po Kanadzie, a w perspektywie może i USA. Dyrektor błyskawicznie przestawił zwrotnicę i Teatr Polski odjechał w zupełnie innym kierunku. Nie muszę dodawać, że w niedobrym. Straciliśmy twarz, nie przesadzam w tym stwierdzeniu. Odwołane wyjazdy, spektakle... Dzwonili wściekli organizatorzy, zdziwieni zagraniczni dziennikarze; wszyscy pytali, o co chodzi.

No właśnie - o co?

- O różne rzeczy, ale także o prywatne interesy dyrektora Morawskiego. Zwolnieni aktorzy poszli do sądu pracy, bo nie zgadzali się z powodami wyrzucenia; dyrektor uznał, że skoro jest sprawa w sądzie, to nie będzie podpisywał z aktorami kontraktów na wyjazdy, festiwale; nie opłaca mu się to. Skompromitował teatr, region, kulturę polską. I jeszcze raz podkreślę - nie uważam, żebym przesadzała w tej ocenie.

Za co pani wyleciała?

- Poszło o sześć moich wpisów na Facebooku. Puściłam informację, że dyrektor ściągnął siedem spektakli; żadnego komentarza, po prostu sucha informacja, żeby dowiedziało się środowisko. Nie spodobało się też, że palę papierosy w teatrze. Wiem, że podły nałóg, w dodatku paliłam tam, gdzie palić nie wolno, ale przecież od kilkudziesięciu lat była to nieformalna palarnia. Poszedł raport do dyrekcji, i tyle. Sporządził go portier. Paliło tam wtedy 20 osób, a wyrzucono cztery najbardziej zaangażowane w protest. Dyrektor nie zwolnił na przykład palącej z nami Moniki Bolly, która aktywnie go popierała.

Na spotkaniu z dyrektorem zadeklarowałam, że zapłacę mandat za to palenie; odpowiedzi jednak nie dostałam. Mój partner wyleciał też za papierosy i za list, który napisał, a który potem opublikowano w portalu e-Teatr. W liście w kulturalny sposób sprostował kłamstwa podawane w wywiadach przez Morawskiego, chociażby o liczbie protestujących osób.

Wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje buntu, i liczyliśmy się z nimi. To nie był bunt dla samego buntu, fałszywa celebrycka ostentacja. Ja wierzę, że nie wszystko w życiu trzeba przeliczać na pieniądze. Nie wiem, czy jest jakakolwiek szansa na zmianę; co prawda radni województwa dolnośląskiego podjęli uchwałę, w której chcą odwołania dyrektora Morawskiego, ale czekają wciąż na opinię Ministerstwa Kultury, które miało na jej przygotowanie 30 dni. Opinii nie ma, ministerstwo świadomie przeciąga.

Chciałaby pani wrócić do Wrocławia? To możliwe?

- Chciałabym. Ale proszę mnie o to zapytać za jakiś czas, może będziemy wtedy rozmawiać na podstawie faktów, a nie spekulacji.

Pamięta pani swój pierwszy bunt?

- Nie bardzo. Człowiek buntuje się od urodzenia i to dobrze. Dzięki temu się rozwija. Mam małe dziecko i wiem, że bunt rozwija samoświadomość. Wszystko zaczyna się od buntu, uczymy się podejmować podstawowe decyzje - co zjeść, a czego nie, w co się ubrać. Bunt jest potrzebny, żeby zrozumieć, że jesteśmy osobnym bytem. Oczywiście protest dla samego protestu nie ma sensu, zawsze musi być coś ważnego. Tej ważności, oddzielania istotnych rzeczy od zupełnie błahych, też się uczymy, buntując się. Ja czekam na bunt środowiska teatralnego, bo jak długo jeszcze będziemy tworzyć teatr, używając idiotycznych procedur?

To znaczy?

- Chodzi o procedurę wyboru dyrektorów. Dziś przepisy są tak skonstruowane, że aktorzy nie mają w tej kwestii nic do powiedzenia. Owszem, związki zawodowe w teatrze mogą być do komisji zaproszone, ale decyzję i tak podejmują urzędnicy, którym się wydaje, że mają rewelacyjne kompetencje. Wracając do związków zawodowych - kto w nich jest? Przede wszystkim obsługa techniczna, administracja. Czy to dobrze, że ślusarz zdecyduje o tym, jaka będzie linia artystyczna teatru? Nie mam nic do ślusarza, szanuję jego pracę, ale czy on naprawdę zna się też na teatrze i wie, czego teatr potrzebuje? Gdzie są opinie moich profesorów? Kto liczy się z opiniami znawców teatru, artystów? Urzędnicy działają tak: chcemy mieć znane nazwisko, dzwonimy do Pszoniaka albo Lindy. Świetnie, bo to wielcy aktorzy. Ale czy potrafią zarządzać teatrem? Zażegnywać konflikty? Dyrektor Morawski jest aktorem, a z konfliktami nie poradził sobie, a nawet eskalował je.

Gra pani teraz w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa w sztuce Marcina Libera "Fuck... Sceny buntu" [na zdjęciu]. Ten spektakl powinien być grany we Wrocławiu.

- Może ktoś nas z nim zaprosi, kiedyś.

Jak gra się buntowniczce w sztuce o buncie?

- Sztuka jest bardzo wymagająca, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Początek żywy, wyczerpujący, a potem tempo już nie zwalnia. To spektakl małoobsadowy, trwa ponad dwie godziny, rozpisany jest na sześć osób. Gram w nim różne role. Dziwna to sztuka, a z takich przecież znany jest Marcin Liber. Nic nie dzieje się w niej linearnie, nie ma początku, końca, wątki się przeplatają; to bardziej kolaż niż klasyczna fabuła. Czy ja jestem buntowniczką? Jestem człowiekiem, który się nie zgadza. Buntowniczką może być każdy, nawet spokojna gospodyni domowa, każdy, kto ma taki charakter.

Dla kogo ten spektakl?

- No właśnie - nie dzielmy spektakli na narodowe i nienarodowe, dla widzów wymagających i widzów, którzy są z teatrem nieobeznani. Teatr jest dobry albo zły. I bardzo bym chciała, żeby do Łaźni Nowej przyszli jedni i drudzy. A jeżeli ktoś przyjedzie do Nowej Huty tylko dlatego, że w Łaźni występuje Anna Ilczuk, która grała żonę Waldka w serialu "Kiepscy", to będę zachwycona. Nie mam się czego wstydzić.

W sztuce Libera jest scena, która opowiada o aktorach Teatru Polskiego.

- Ale spektakl nie jest o nas. Owszem, zaczynamy od sceny, w której aktorzy opowiadają, za co zostali zwolnieni; trochę to śmieszne i trochę straszne. Taka spowiedź, czy też raczej rodzaj oczyszczenia. Bohater sztuki jest jeden - bunt. Jego różne aspekty. O buncie opowiadamy za pomocą konkretnych postaci - Ryszard Siwiec, który dokonał aktu samospalenia, protestując przeciwko inwazji na Czechosłowację w 1968 roku; postacie z grupy Fuck For Forrest, która zdobywała pieniądze na ratowanie przyrody, kręcąc filmy porno z własnym udziałem i potem sprzedając je w sieci. Ja gram Leonę, jedną z członkiń grupy FFF.

Mocna rola.

- I wyczerpująca. Jednego dnia czuję się w niej dobrze, innego gorzej. Wszystko zależy od nastroju.

Nie pierwszy raz gra pani w Nowej Hucie.

- Byłam tutaj na kolejnych edycjach festiwalu Boska Komedia, sceny do serialu "Artyści" też powstawały w Nowej Hucie (wnętrza budynków administracyjnych kombinatu, piękne zresztą). Wtedy widziałam Nową Hutę jesienią i zimą, w ciemnościach. Dziś widzę Hutę wiosenną i jestem nią zachwycona. Architekturą, ładem, spokojem. Jeżeli miałabym kupować mieszkanie w Krakowie, to tylko w tej dzielnicy.

14-godzinny spektakl "Dziady" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie zakończony owacjami na stojąco. Aktorzy zakleili usta na znak protestu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji