Artykuły

Traktować widza serio

- Moim zdaniem, teatr powinien się odnosić do tego, co jest teraz, prowadzić dialog z rzeczywistością, w której żyjemy, zarówno przez teksty współczesne jak i klasyczne - mówi GRZEGORZ FALKOWSKI, aktor Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Z okazji 30. urodzin Teatru Współczesnego prezentujemy na łamach "Kuriera Szczecińskiego" cykl krótkich rozmów z aktorami związanymi ze szczecińską sceną.

Jak trafił pan do Teatru Współczesnego?

- W 1998 roku skończyłem Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. W tym czasie Anna Augustynowicz dostała nagrodę główną - Laur Konrada za reżyserię spektaklu "Moja wątroba jest bez sensu albo zagłada ludu" na festiwalu "Interpretacje" w Katowicach, gdzie jurorem był mój profesor Jerzy Trela. Jemu - osobie, która dbała o to, by jego podopieczni trafili do dobrych teatrów, ten spektakl przypadł bardzo do gustu. Rozmawiałem z nim, oraz z innymi moimi profesorami - Józefem Opalskim i Jackiem Ostaszewskim, i wszyscy oni bardzo chwalili Teatr Współczesny. Przyjechałem więc tutaj, spotkałem się z Anną Augustynowicz, której wcześniej wspominał o mnie Jerzy Trela. Ujęła mnie jej serdeczność, ciepło niespotykane w innych teatrach pomiędzy dyrekcją a aktorami. No i zostałem.

Szybko pana doceniono - "Srebrna Ostroga" za debiut sezonu, Bursztynowy Pierścień...

- To takie prawo pierwszego wejścia (śmiech).

Wśród aktorów panuje obecnie spore bezrobocie. Czy ci, których ten problem nie dotyczy, są zdolniejsi, czy po prostu mają więcej szczęścia?

- Kiedy ja kończyłem szkołę, problemów z pracą nie było. Powiedziałbym nawet, że można było wybierać. Zgłaszały się teatry z Olsztyna, Legnicy, Elbląga i chcieli zatrudniać wszystkich z roku. My oczywiście patrzyliśmy raczej w stronę takich ośrodków, jak Łódź, Warszawa, Wrocław, Kraków... Teraz absolwenci szkół teatralnych biorą każdą propozycję w ciemno, bo w alternatywie mają życie od castingu do castingu. Udział w reklamie, epizod w telenoweli - jest to wyczerpujące nerwowo życie, pomimo że rynek w Warszawie jest bardzo chłonny.

Skończył pan kojarzoną z klasycznym teatrem krakowską szkołę, gra pan w teatrze specjalizującym się w repertuarze bardzo współczesnym...

- Siłą teatru Anny Augustynowicz jest to, że ciągle się rozwija, prowadzi nieustanny dialog z widownią, która jest traktowana serio, jak partner w rozmowie na temat bliskiego jej świata, a nie tylko konsument widowiska. W Krakowie przez wiele lat teatr nie podejmował takiej dyskusji, żył legendą swej wielkości z lat 70., przez co był martwy. To tak jak w piłce nożnej - nie można ciągle żyć sukcesami z roku 1974 czy 1982. Ludzie w Krakowie przyzwyczaili się do teatru odległego od współczesności, przenoszącego widza w świat iluzji teatralnej, bliski baśni. Teatru wielkich aktorów, którzy swoim genialnym warsztatem zapełniają brak myśli w spektaklu. Tymczasem, moim zdaniem, teatr powinien się odnosić do tego, co jest teraz, prowadzić dialog z rzeczywistością, w której żyjemy, zarówno przez teksty współczesne jak i klasyczne.

Jest pan aktorem młodym, docenianym, ma pan ugruntowaną pozycję zawodową w teatrze. Planuje pan zrobić krok dalej, w stronę filmu?

- Pewnie musiałbym w tym celu spakować walizki, wyjechać do Warszawy i zamieszkać pod jakąś wytwórnią (śmiech). I nie przesadzałbym z tą młodością i z tym docenianiem. Pracuję w Szczecinie już osiem lat, a tyle czasu w tym samym otoczeniu, to dużo. Ciekawie byłoby spotkać się na scenie z kimś nowym, dlatego wkrótce zagram w Bydgoszczy rolę Stanleya w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Z reżyserem tego spektaklu, Wiktorem Rubinem, pracowałem w Teatrze Krypta przy sztuce "Mojo Mickybo".

Na zdjęciu: Grzegorz Falkowski w "Wyzwoleniu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji