Artykuły

Zwierzę teatralne

- W teatrze emocje obecne są co wieczór, wszystko musi stać się za każdym razem równocześnie i żaden trybik w maszynie nie może się zaciąć, i za każdym razem nie masz pewności, że maszyna zadziała, bo zwierzę teatralne żyje - mówi reżyser MAŁGORZATA SZUMOWSKA.

Moje pierwsze stracie z organizmem o nazwie TEATR nastąpiło dwa miesiące temu. Zakończyło się utratą 6 kilogramów wagi, bardzo wyraźnie pogłębioną bruzdą po prawej stronie ust, powrotem do nałogu nikotynowego, lekkim wieczornym alkoholizmem i bezustannym drżeniem nóg. Gdy przyjmowałam propozycję Krystyny Jandy wyreżyserowania w jej teatrze monodramu Kasi Figury, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to orka znacznie gorsza niż film. Nic cięższego i bardziej wykańczającego niż cały ten filmowy kram być nie może. A jednak... Zwierzę teatralne atakuje znienacka. Nagle okazuje się, że ONO ŻYJE JAKIMŚ SWOIM ŻYCIEM i nic nie możesz z tym zrobić, nie da się nad nim zapanować, ujarzmić tak do końca, jak to możliwe jest w filmie. Przez pierwsze kilka dni nic nie wskazywało na to, że zwierzę zaatakuje, szło jak po maśle. Ot, czytanie tekstu, nadawanie sensów, całkiem przyjemna praca, wzajemne zrozumienie. Zwierzę teatralne drzemało, uśpione miłą atmosferą twórczych pogawędek. Obudziło się, gdy tylko poczuło scenę. Scena jest mała i nie ma okien, od razu czujesz się jak w zamkniętym pudełku, z którego nie możesz uciec, póki nie zrobisz, co trzeba, nie to, co na planie filmowym: przestrzeń, świeże powietrze... tłum ludzi gotowych podać ci kawę i pocieszyć. Na scenie szybko okazało się, że ten sam tekst brzmi zupełnie inaczej w zależności od pory dnia, od pogody, od nastroju, od życiowych przypadków i jakby tego było mało, trwa raz 50 minut, a raz dwie godziny! Potem się jeszcze okazało, że nic nie słychać, że tekst jest niezrozumiały, że nie można grać tam, gdzie chciałam, bo sanepid nie pozwala zamknąć kibli, i że Kasię F. boli ząb. Oszołomiona tymi doznaniami zupełnie nie mogłam pojąć, co się tak właściwie dzieje, a już zupełnie pobielałam z przerażenia, gdy okazało się, że każda próba wygląda inaczej, tak jakbym codziennie oglądała inny film. Pierwszym moim odruchem było wzięcie nożyczek i zmontowanie tekstu, wycięcie niepotrzebnych rzeczy, jak na stole montażowym, wyrzucenie niepotrzebnych scen. Ale żywy organizm się buntował i krzyczał wniebogłosy. Nie da się pociąć żywego organizmu tak od razu. Tak więc cięcia następowały bardzo powoli, tak żeby organizm nie poczuł, trochę pod znieczuleniem. Gdy na cztery dni przed premierą ciągle nie byliśmy jeszcze całkiem gotowi, co w filmie przecież jest niewyobrażalne, a ludzie dookoła machali ręką i mówili: "To normalne, do premiery jakoś się ułoży", to obiecałam sobie, że już więcej tu nie wrócę. Gdy w końcu całkiem już sztywna dotrwałam do próby generalnej, trochę mi ulżyło. Tym razem zwierzę dało się trochę obłaskawić: było

słychać, widać i, co ciekawe, wszystko było zrozumiałe. Niepewna jednak następnego dnia, znowu przeżywałam ten sam stres, znowu z nostalgią wracałam do świata filmu, który sama stwarzam i jeszcze potem na stole montażowym mogę zrobić z tym, co chcę. Ale wieczór następny był lepszy od poprzedniego, jakby zwierzę rozpędzało się do biegu. Siedziałam sobie cicho, nie popędzając, by nie zaczęło wierzgać. Zwierzę, im bliżej premiery, tym czuło się coraz lepiej i coraz bardziej było rozbuchane, jakby czuło już woń widowni. Niesamowite wrażenie, popsute może trochę poczuciem, że zwierzę robi ze mną, co chce. Wtedy dopadła mnie straszna myśl: że ja już tu na zawsze zostanę, że to nie film, który puszczę na festiwalu, potem wsiądę w samolot i odlecę do domu, że to się DZIEJE NAPRAWDĘ, że to żyje i będzie żyło tak długo, jak chcą widzowie, i moje zdanie się tu nie liczy. I uświadomiłam sobie wyraźnie, jak teatr różni się od filmu, jak jest żywy i niezależny, podczas gdy film spoczywa w metalowej puszce i jest już gotowym, ostatecznym produktem, emocje już go nie dotyczą. W teatrze emocje obecne są co wieczór, wszystko musi stać się za każdym razem równocześnie i żaden trybik w maszynie nie może się zaciąć, i za każdym razem nie masz pewności, że maszyna zadziała, bo zwierzę teatralne żyje. Teraz prawie co wieczór oglądam nasz spektakl i co wieczór zastanawiam się, jak to się dzieje, że to wszystko za każdym razem dzieje się trochę inaczej, jak to w ogóle się dzieje? Siedzę na schodach i wiem, że nie mam już wpływu na to dziecko. Dorasta samo, rozpychając się śmiesznie łokciami. Widownia pełna ludzi, wszystkie bilety sprzedane, krytycy wymądrzają się w prasie. A ja czuję się niezwykle anonimowo. Zwierzę teatralne rządzi, cugle już wyrwało mi dawno z rąk. A wszystko to razem wspaniała lekcja pokory. Przyda się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji