Artykuły

Radosław Paczocha: patrzę na historię przez teatralne okno

Teatr Wybrzeże obchodzi w tym roku jubileusz swego istnienia, jednym z elementów celebrowania tej rocznicy jest spektakl, opowiadający o dziejach gdańskiej sceny. Jego autorami są dramaturg Radosław Paczocha i reżyser Adam Orzechowski. Ten pierwszy opowiada o tym, jak powstawał tekst "Urodzin".

Przemysław Gulda: W Teatrze Wybrzeże powstaje właśnie spektakl "Urodziny, czyli ceremonie żałobne w czas radosnego święta". To przedstawienie na podstawie twojego tekstu, napisanego specjalnie z okazji jubileuszu gdańskiej sceny. Jak się pisze tekst dramatyczny, którego bohaterem jest sam teatr? Co było najtrudniejsze w tym procesie?

Radosław Paczocha: Pisze się długo, a wymagający jest niemal każdy etap. Najpierw było mozolne przebijanie się przez archiwum, wydane wcześniej katalogi, kroniki, książki wspomnieniowe oraz rozmowy z artystami Teatru Wybrzeże. Na szczęście Cezary Niedziółka przygotowywał jednocześnie najnowszą kronikę Teatru oraz wystawy, więc miałem przy sobie kogoś bardziej zaawansowanego w wiedzę o teatrze. Potem równie trudne, bo chyba najbardziej decydujące o powodzeniu przedsięwzięcia (przynajmniej z mojej perspektywy), było przejście do etapu selekcji zgromadzonej wiedzy i ubrania jej w konkretną formę teatralną, która mogłaby być nośna scenicznie. Co oczywiście referuje się szybko, ale trochę to trwa.

W materiałach promocyjnych można przeczytać, że opowiadasz historię Teatru Wybrzeże przede wszystkim przez pryzmat ludzi, którzy tworzyli tę scenę. Jak wybierałeś osoby, które opowiadają o teatrze, w jaki sposób powoływałeś je na nowo do - scenicznego - życia?

- Myślałem przede wszystkim o istotnych wydarzeniach artystycznych i społecznych, bądź politycznych, ale także o legendach, które budują mit tego teatru. A ważne wydarzenia nie powstają same, ktoś je powołuje do życia, ktoś pociąga za sznurki albo jest aktorem tych wydarzeń - i dopiero wtedy pojawiają się konkretne postaci. Innymi słowy: nie zakładałem, że taka czy inna osoba musi koniecznie pojawić się w moim scenariuszu, dopóki nie zapoznałem się bliżej z historią teatru. Co ciekawe na pierwszym etapie rozmów pojawiła się taka myśl, zasugerowana mi przez dyrektora Orzechowskiego, żeby teatr był osobą, ale dosyć szybko odeszliśmy od tego pomysłu, właśnie na rzecz osób realnych. Dobierałem je nie kierując się sympatiami, tylko ich dorobkiem, bądź legendą. Kalina Jędrusik czy Zbyszek Cybulski byli kometami dla tego teatru, ale nie uwzględnić ich, to tak jakby wyciąć całkowicie potrzebę mitu.

W materiałach pojawia się też twoja wypowiedź, w której mówisz o "subiektywnym" spojrzeniu na historię teatru. Jak bardzo subiektywna będzie to perspektywa i jak ten subiektywizm będzie się objawiał?

- Ten "subiektywizm" to jest trochę taka tarcza, które ma za zadanie odeprzeć możliwe zarzuty. A tak na poważnie: starałem się być jak najbardziej obiektywny, tyle że w różnych okresach trwania teatru, "dobieram się" do jego historii w nieco inny sposób. Tzn. nie jestem kronikarzem odnotowującym wszystko, tylko dramaturgicznym detektywem, który szuka najciekawszych historii, najciekawszego splotu zdarzeń. To nie zawsze są (a nawet najczęściej nie są) najważniejsze premiery, nie zawsze są to najwybitniejsi aktorzy czy reżyserzy danego okresu, w tym sensie praca jest subiektywna. Ale to nie jest tak, że całkowicie zrezygnowałem z tzw. "researchu", wręcz przeciwnie: było go aż nadto.

Mówisz w swoim tekście także o tych momentach, w których historia gdańskiego teatru krzyżuje się z "wielką" polską historią. O jakich wydarzeniach mówisz w spektaklu i w jakim kontekście?

- Opowiadamy o historii Teatru Wybrzeże, ale opowiadamy też o historii widzianej z teatralnego okna czy też teatralnej sceny. Patrzymy na świat trochę tak jak hrabia Henryk patrzy na rewolucję w "Nie-Boskiej" - z arystokratyczno-poetyckiego salonu. Tyle że teatr nie zawsze jest arystokratyczny i nie zawsze jest poetycki. W różnych okresach jest różnie definiowany. Raz jest literacki, raz społecznie zaangażowany, raz każą mu się mieszać do polityki i nakazują wystawiać sztuki socrealistyczne, a potem władza zakazuje mieszać się do polityki i np. zdejmuje "Szewców" tuż po prapremierze. W takich momentach trudno opowiadać wyłącznie o teatrze albo trudno mieć nadzieję, że wszystko będzie zrozumiałe, jeśli nie przypomnimy kontekstu historycznego. Za każdym jednak razem patrzymy na to, jak teatr na historię reagował, jak się, mówiąc słowami Zygmunta Hubnera, do historii wtrącał, bądź jak się od niej odwracał, co raz było uprawnione, innym razem pachniało eskapizmem. Chodzi mi w tym również o namysł nad samym powołaniem teatru - na ile jest rozrywką, na ile bywa tubą propagandową, a na ile jest miejscem weryfikacji propagandowego i politycznego kłamstwa. Oczywiście lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to szczególnie dla Gdańska czas niezwykle wyjątkowy, dlatego on również znajduje swoje odzwierciedlenie w mojej "subiektywnej" historii Teatru Wybrzeże.

To twoja kolejna współpraca z Adamem Orzechowskim, który jest reżyserem "Urodzin". To zarazem zupełnie odmienny spektakl niż poprzednie: współczesna, "dresiarska" "Faza delta" i biograficzny "Broniewski". Jak tym razem wygląda wasza współpraca i czym się różni od tej przy poprzednich spektaklach?

- Pracowaliśmy jeszcze wspólnie nad spektaklem o łódzkich włókniarkach pt. "Tango Łódź" (premiera w Teatrze Powszechnym w Łodzi) i to właśnie ta praca przypomina najbardziej pracę nad "Urodzinami". Tyle że nad łódzkim tematem pochylaliśmy się wspólnie, ale ja trochę wcześniej zdobywałem wiedzę i kompetencje potrzebne do pisania. Tym razem na starcie proporcje wyglądały inaczej i to niestety na moją niekorzyść. Adam jest zrośnięty z Gdańskiem, urodził się tu, Teatr Wybrzeże był pierwszym, do którego chodził, pracuje tu od lat, decyduje o jego kształcie i tak dalej, i tak dalej. W związku z tym skala jego kompetencji i oczekiwań była na samym starcie, delikatnie mówiąc, deprymująca. Z czasem te proporcje się wyrównywały, a ja się coraz bardziej skupiałem na pisaniu, a coraz mniej na tych wielkich oczekiwaniach po drugiej stronie.

Na ile tekst był gotowy jeszcze przed przystąpieniem do inscenizowania go, a na ile "szlifujesz" go na próbach? Jaki jest twój udział w tej fazie tworzenia spektaklu?

- Na każdym etapie pracujemy wspólnie, choć w różnych proporcjach. Kiedy coś napiszę, pokazuję to Adamowi, on daje swoje uwagi, ja poprawiam i tak w kółko, aż wyłoni się forma i scenariusz, który można już zaproponować aktorom. Potem przychodzi etap prób i oczywiście dalszej pracy. Tak jak dla mnie opinia z boku jest ważna w momencie, w którym piszę na gorąco tekst, tak samo istotne jest usłyszenie tego tekstu z ust aktorów. To pozwala na kolejny etap obiektywizacji i poprawiania. Skracania, dopisywania. I rozmawiania również o pomysłach inscenizacyjnych, które bardzo często decydują o tym, że trzeba jeszcze coś dopisać albo przearanżować scenę, która wiemy już, jak będzie wyglądać w przedstawieniu, a trudno mieć taką wiedzę, kiedy siedzi się za biurkiem.

Opowiadając o historii Teatru Wybrzeża siłą rzeczy opowiadasz o historii Gdańska. Na ile to miasto jest ci dziś bliskie, jak głęboko wszedłeś w jego specyficznego ducha? Czujesz, że stajesz się jego częścią czy widzisz się raczej jako zewnętrznego obserwatora?

- Czuję specyfikę Gdańska i lubię tu przyjeżdżać. A jednocześnie ciągle jestem tu bardziej outsiderem, niż insiderem. Wszystko to jest jakiś proces. Na razie staję się powoli częścią Teatru Wybrzeże, co też ma swoje etapy i nie dzieje się na pstryknięcie palcami. Ale odpowiadając na pytanie w krótkich żołnierskich słowach: nie, nie chciałbym pozostać wyłącznie outsiderem w Gdańsku, ale w pisaniu o Gdańsku czy Teatrze Wybrzeże, ta perspektywa paradoksalnie pomaga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji